10 grzechów polskiego narciarstwa

10 grzechów polskiego narciarstwa, czyli co zrobić, żeby w końcu było lepiej [ZAPOWIEDŹ]

Polskie narciarstwo alpejskie niewątpliwie przeżywa renesans, bo od czasu legendarnych sióstr Tlałek, czyli lat 80. XX wieku, mamy dwie zawodniczki, które regularnie punktują w alpejskim Pucharze Świata i kręcą się wokół czołowej dziesiątki. Mimo osiągnięć Maryny Gąsienicy-Daniel oraz Magdaleny Łuczak, nasze narciarstwo alpejskie nadal boryka się z poważnymi problemami strukturalnymi, które hamują jego rozwój. Po kilku latach obserwacji postanowiłem wskazać, gdzie leżą grzechy polskiego narciarstwa i czemu nadal nie jest najlepiej. Skonfrontowałem moje zdanie z Filipem Rzepeckim, czyli z osobą, która ma pomóc Polskiemu Związkowi Narciarskiemu we wprowadzeniu nowych standardów w narciarstwie alpejskim.

Chociaż sukcesy doświadczonej zakopianki i młodej łodzianki, której kariera rozwija się w imponującym tempie, przynoszą powody do dumy, to ogólny obraz sytuacji nie jest tak dobry, jak moglibyśmy myśleć i oczekiwać. Nie ujmując oczywiście reszcie polskich alpejek i alpejczyków, którzy wierzę, że trenują z pełnym poświęceniem i robią to najlepiej, jak mogą. Jednak niniejszy tekst dotyczy ogólnej sytuacji i kondycji polskiego narciarstwa, a nie konkretnych osób i ma na celu wskazanie, co zrobić, aby wychować kolejne pokolenie zdolne do punktowania w zawodach najwyższej rangi. Po latach reform i prób poprawy systemu, wydaje się, że efekty nie są w pełni zadowalające. Narciarstwo w Polsce powinno znajdować się na wyższym poziomie, zwłaszcza po tylu staraniach o poprawę warunków.

Jako miłośnik narciarstwa, instruktor PZN i osoba, która otarła się o profesjonalne ściganie, uważam, że mam prawo wyrażać opinie na temat stanu tej dyscypliny w Polsce. Od ponad dekady aktywnie śledzę i przyglądam się polskiemu narciarstwu, piszę i mówię o nim, a mając młodszego brata-zawodnika odwiedzam także zawody ligowe i ogólnopolskie. Co więcej, będąc członkiem biura prasowego Polskiego Związku Narciarskiego przez blisko półtora roku odpowiadałem za promocję narodowego programu rozwoju narciarstwa alpejskiego PolSKI Mistrz, miałem okazję przyjrzeć się z bliska mojej ulubionej dyscyplinie sportowej, jak i nabrać na nią pewnej optyki. Wspomniany program jest realizowany od 2020 roku przez PZN dzięki wsparciu finansowemu Polskiego Funduszu Rozwoju, Polskich Kolei Linowych i Kolei Gondolowej Jaworzyna Krynicka. Został zainicjowany m.in. przez byłego już wiceprezesa PZN ds. narciarstwa alpejskiego Marcina Blautha i jest niewątpliwie szczytną oraz ważna inicjatywą dla rozwoju polskiego narciarstwa alpejskiego. Jego głównym celem jest kształcenie nowego pokolenia zawodników poprzez rozwój rywalizacji sportowej w kraju oraz zapewnienie profesjonalnie przygotowanej bazy treningowej w Polsce. I tu widać poprawę, bo zawody są profesjonalne, z racji dostępności rywalizuje w nich dużo dzieci, a polscy alpejczycy mogą trenować na wymagających stokach. Zwolnienie z opłat startowych, darmowe karnety oraz udostępnienie tras do treningów to jednak tylko kropla w morzu potrzeb i jedne z narzędzi w drodze do sukcesu. Motto programu „wspieramy na trasie do mistrzostwa” pięknie brzmi, ale pytanie, czy rzeczywiście zmierzamy w kierunku mistrzostwa? Na pewno nie można zarzucić, że nie ma pieniędzy, dlatego chwała sponsorom za to, że wspierają i nadal chcą wspierać finansowo akurat narciarstwo alpejskie. Pytanie, czy dałoby się lepiej zagospodarować te środki, aby w jeszcze większym stopniu przyczyniły się do wychowania kolejnego pokolenia wybitnych alpejczyków.

Po latach obserwacji i rozmów postanowiłem napisać artykuł, w którym wskaże największe problemy, które według mnie, powinny być rozwiązane, aby polskie narciarstwo mogło się rozwijać na miarę swojego potencjału. Aby moje spostrzeżenia nie były jednostronne, skonfrontowałem je z Filipem Rzepeckim – nowym dyrektorem sportowym ds. narciarstwa alpejskiego w PZN. Filip to postać dobrze znana w środowisku narciarskim, a także czytelnikom Magazynu NTN Snow & More. Były zawodnik, który kiedyś sam krytykował działania PZN-u, teraz postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i pracować nad poprawą sytuacji polskiego narciarstwa. W rozmowie z nim przedstawiłem mój pogląd na sprawę i spróbowałem znaleźć odpowiedzi na pytania o to, co tak naprawdę trapi nasze narciarstwo oraz jakie kroki należy podjąć, aby wyjść na prostą.

Zanim jednak przejdę do sedna, uważam, że warto wprowadzić, kim jest Filip i jak przebiegała jego kariera, bo ma to znaczenie w całej historii. Jak sam mówi, narciarzem został trochę z przypadku. Był wulkanem energii i rodzice nie mogli sobie z nim poradzić, dlatego z racji, że pochodzi z Nowego Targu, pierwszym pomysłem był hokej. Mamie stomatolog nie spodobał się jednak ten pomysł, dlatego skorzystała z rady jednego z pacjentów i w wieku 6 lat posłała go na trening narciarski pod skrzydła Janusza Bieli, niegdyś także trenera Maryny Gąsienicy-Daniel, z którą zresztą Filip wspólnie dorastał narciarsko. Już jako młody chłopiec zaczął osiągać pierwsze sukcesy, wygrywając chociażby bardzo mocną na tamte czasy Ligę Zakopiańską, którą obecnie można by przyrównać do Ligi Małopolskiej. Później przeszedł pod skrzydła Wojciecha Mitana i rozpoczął przygodę w Młodzieżowym Pucharze Polski, w którym był na tyle dobry, że dostał szansę reprezentowania Polski na nieoficjalnych mistrzostwach świata dzieci Topolino, a dzisiaj zwane Alpecimbrą. Tam rywalizował chociażby z Filipem Zubciciem, Zanem Kranjcem, Stefanem Luitzem czy norweską gwiazdą narciarstwa, Aleksandrem Aamodtem Kilde, który wygrał zmagania w slalomie gigancie.

Jak staliśmy obok siebie na starcie, to ja wyglądałem jak jakaś mała Myszka Miki, a on już wtedy jak poważny zawodnik. Moje dwa uda to była jego ręka mniej więcej, także to takie było porównanie, więc w gigancie nie było tam się co ścigać z nim. W jednym przejeździe straciłem blisko pięć sekund

– wspomina.

I tak zaczęła się kariera nowotarżanina, który rok później wszedł w wiek juniorski i zetknął się z prawdziwym narciarstwem. Pierwszy sezon przejeździł z tatą, który zupełnie nie miał doświadczenia trenerskiego, bo także jest stomatologiem. Filip zbierał srogie lanie na zawodach FIS w Europie, ale jak sam powiedział, była to dla niego szkoła życia. Po trzech latach próby trenowania w Polsce postanowił zmienić plany i przygotowywał się do kolejnego sezonu już w Ameryce Południowej, a dokładnie w Chile, gdzie miał później do dyspozycji swojego trenera, fantastyczne warunki śniegowe i całą światową czołówkę pod nosem. To właśnie tam jak mówi, przeżywał najlepsze momenty swojej kariery. Z rozrzewnieniem wspomina dzień 1 września 2013 roku, w którym prowadził po pierwszy przejeździe slalomu Pucharu Ameryki Południowej w La Parvie, wygrywając z Henrikiem Kristoffersenem prawie sekundę, a wspomnijmy, że Norweg nie był już wtedy anonimową osobą, bo w tym samym sezonie został jeszcze brązowym medalistom igrzysk olimpijskich w slalomie oraz podwójnym złotym medalistą mistrzostw świata juniorów. Niestety tego dnia ostatecznie zwyciężyła presja sytuacji, bo nasz reprezentant spadł na piąte miejsce, tracąc do pierwszego Sebastiana Foss-Solevaaga 1,09 sekundy, ale z Kristoffersenem i tak wygrał oraz zjechał najlepsze w karierze 15.03 starych FIS-punktów, co i tak było super wynikiem.

Rzepecki był jednak bardzo wszechstronnym zawodnikiem, bo oprócz slalomów i gigantów potrafił także dobrze jeździć supergiganty. W tamtym czasie zaliczał się do czołówki polskich alpejczyków, ale warto wspomnieć, że jeździł całkowicie na swój koszt i nigdy nie było mu dane dostać powołania do Kady Narodowej. Filip jednak nie bez przyczyny przymierzał się do startu w Igrzyskach Olimpijskich w Soczi w 2014 roku, co było jego sportowym celem i marzeniem. Wszystko szło według planu, ale z powodu nagłej zmiany wytycznych PZN, musiał wrócić do Europy, aby przejść kwalifikacje do startów w Pucharze Kontynentalnym. Zmiana harmonogramu okazała się jednak bardzo bolesna, gdyż nowotarżanin nie miał praktycznie przerwy od nart i był przetrenowany. Po cyklu startów w Pucharach Europy wziął udział pod koniec stycznia 2014 roku w zawodach FIS w Szwajcarii, które były gwoździem do trumny. Tam w pierwszym przejeździe slalomu doznał kontuzji i jak się okazało po wstępnej diagnozie lekarzy, naderwał więzadło w lewym kolanie, co praktycznie wyeliminowało go z walki o igrzyska. Tym samym runął mu świat tuż przed życiową szansą na spełnienie marzeń. Po próbie jeszcze kilku startów pod koniec lutego postanowił zakończyć karierę narciarską i niespełniony odstawić narty w kąt. Jak się później okazało, tak się dopiero skończyła pierwsza część jego kariery narciarskiej.

Po wspomnianych wydarzeniach Polak wrócił do studiowania stomatologii na Słowacji, którą co ciekawe rozpoczął będąc jeszcze aktywnym zawodnikiem. Rozbrat z nartami trwał trzy lata, ale tym razem nasz bohaterem wcielił się już w inną rolę, a mianowicie został namówiony do bycia trenerem. Przejeździł ze swoimi podopiecznymi Europę wzdłuż i wszerz, aż po 5 latach po kolejnej wczesnej pobudce na zawody zadał sobie pytanie „co ja tutaj robię?” i powiedział STOP. Tym razem jednak przerwa od sportu nie trwała już tak długo, bo Filip postanowił wraz z żoną uprawiać alpinizm. Zdobyli Mont Blanc, Kilimandżaro, a trzecia miała być Aconcagua, jednak do tej wyprawy nie doszło, gdyż żona Filipa dowiedziała się, że jest w ciąży. Ten, jako że był przyzwyczajony do aktywności i miał już zaplanowany dwumiesięczny urlop w pracy, spontanicznie stwierdził, iż wyjmie zakurzone zawodnicze narty z szafy i wróci do ścigania. Praktycznie bez treningu wystartował w grudniu 2023 roku w zawodach FIS w Suchem i tak przejeździł cały sezon polskich zawodów łącznie z Mistrzostwami Polski w Krynicy-Zdroju, pokonując często zawodników jeżdżących w Szkole Mistrzostwa Sportowego, czym pokazał, że ma jeszcze to coś. W tym czasie przyjrzał się od środka naszemu środowisku narciarskiemu i poznał lepiej zawodników. W głowie już miał plan, że zacznie intensywniejsze przygotowania do kolejnego sezonu, jednak w międzyczasie PZN ogłosił konkurs na nowe stanowisko, czyli menadżera ds. narciarstwa alpejskiego. Początkowo sceptycznie podszedł do tego pomysłu, ale żona namówiła go, aby przestał tylko narzekać na stan polskiego narciarstwa i wziął się do działania. A więc złożył odpowiednie papiery, przedstawiając przy tym swój plan na rozwój narciarstwa alpejskiego w Polsce i zyskał aprobatę w oczach Zarządu PZN na czele z prezesem Adamem Małyszem.

Filip Rzepecki jest osobą zupełnie spoza struktur i zresztą sam wcześniej otwarcie krytykował działania PZN, który ironicznie nazywał PZSN, czyli Polski Związek Skoków Narciarskich. Jest szansą na zmiany, świeże podejście i nowe pomysły, których mu nie brakuje. To także okazja, aby mógł uruchomić kontakty, które zdobył w ciągu kariery zawodniczo-trenerskiej, a jest ich niemało, bo miał szansę jeździć z wieloma znanymi osobistościami ze świata narciarskiego. A co mu przyświecało rozpoczynając przygodę w PZN-ie?

Patrzę na to stanowisko troszeczkę jak na stanowisko trenera. W momencie podpisania umowy o pracę podpisuje się też rozwiązanie kontraktu i umowy, tylko z nieznanym terminem. Nie zakładam, że będę przez następne 20 lat w związku, ale kto wie. Ja bym chciał zrobić kilka konkretnych rzeczy czy zmian, które mogą pomóc i nawet jeśli moje usługi nie będą dalej potrzebne, to po prostu rozejść się, tylko wprowadzić coś, czego nie widzę w polityce. Błędy się zawsze zdarzają. Narzekać każdy potrafi, ja też narzekałem, a pasowałoby może coś zrobić. To był jeden powód, a drugi powód myśląc o dziecku, które w przyszłości mam nadzieję, że będzie chciało jeździć na nartach, więc chciałbym mu stworzyć warunki, żeby stan zastany poprawić, a nie pogorszyć

– przyznaje.

Nowy dowodzący polskim narciarstwem alpejskim przychodzi do związku z jasną wizją.

Pewnym wzorem postępowania i działania jest dla mnie Zbigniew Boniek, który zastał PZPN w opłakanym stanie można powiedzieć, a po tych kilku latach jego pracy była to sprawnie działająca maszyna na każdym polu, czy marketingowym, czy wynikowym. Oczywiście, że dużo rzeczy pomogło w tym, żeby tak to wyglądało i niekoniecznie takie rzeczy przyjdą w przypadku narciarstwa. Wiadomo, że kiedy mamy sukces, to nagle się okazuje, że wiele rzeczy idzie łatwiej i prościej, oby takie były i tego sobie życzę. Zawsze wydawało mi się, że wiele rzeczy w PZN-ie jest robionych trochę na ostatnią chwilę. Nie powiem też, żebym obecnie robił dużo rzeczy o wiele wcześniej, bo sam się wszystkiego uczę, jak to działa i jak np. działają zgłoszenia do Ministerstwa Sportu itp. To co mogłem, to starałem się zrobić jak najwcześniej. Pierwsze wstępne kalendarze powstały już końcem maja, żeby jak najwcześniej przekazać tę informację do trenerów, aby mogli zrobić sobie wstępny plan. Jak patrzę teraz, jak wygląda kariera zawodników, jakie są możliwości, a jakie były 10 lat temu, to jest niebo a ziemia. To się naprawdę zdecydowanie pozmieniało na plus. Jest jednak dużo problemów, które trapią nasze kadry gdzieś tam z tyłu głowy. Wiecznie są czy u trenerów, czy u zawodników, ale nie chcę mówić o szczegółach, bo to są trochę sprawy wewnętrzne, które nie powinny nigdzie wychodzić poza związek. Chcę spróbować zdjąć ten ciężar z zawodników oraz trenerów i umożliwić im, aby trenowali łatwiej, bardziej efektywnie, efektownie i myśleli o jak najmniejszej ilości spraw. Są rzeczy nie do przeskoczenia, ale myślę, że są rzeczy, które można usprawnić i ułatwić. Nie wydaje mi się, że to jest kwestia stricte pieniędzy, bo tak najłatwiej powiedzieć. Wiadomo, że jakby było więcej, to by było lepiej, ale budżet jest jaki jest i trzeba go wykorzystać w jak najlepszy możliwy sposób

– deklaruje Rzepecki.

Jak już wspomniałem, Filip może być znany stałym czytelnikom magazynu NTN Snow & More. A to dlatego, że pisał swego czasu kąśliwe artykuły na jego łamach, także w stronę PZN-u i jego działaczy. Co ciekawe, dziesięć lat temu napisał artykuł pt. „Dlaczego Polacy nie mają wyników w narciarstwie alpejskim?”. Czytając go mogę powiedzieć, że niestety po dziesięciu latach pewne rzeczy nie uległy poprawie. Wówczas pisał tak:

Najważniejsze jest to, że w naszym narciarstwie jest źle, bardzo źle. Najsmutniejsze natomiast jest to, że nie widzę na horyzoncie osoby, która mogłaby to naprawić, pomóc i nastawić to wszystko na właściwe tory…

Los tak chciał, że teraz tą osobą został właśnie Filip, a historia trochę zatoczyła koło, bo teraz ja postanowiłem rozwinąć ten newralgiczny temat. Zapraszam na listę 10 grzechów polskiego narciarstwa wraz z odpowiedziami i pomysłami na ich rozwiązanie według nowego menadżera ds. narciarstwa alpejskiego w PZN. Lista jest ułożona chronologicznie według etapów rozwoju zawodników i rangi zawodów, a wymienione problemy często zazębiają się. Jednak jak już wspominałem, moje uwagi mogą nie obejmować wszystkiego i nie należy ich brać personalnie, bo są one zbitką przemyśleń na podstawie obserwacji całego środowiska i systemu, jeżeli takowy możemy w ogóle nazwać.

***

Niniejszy tekst jest zapowiedzią cyklu „10 grzechów polskiego narciarstwa”, który będziemy publikować w odcinkach. Co tydzień w poniedziałek Tytus przedstawi jeden z problemów, a do każdego odniesie się kapitan sterujący teraz tym okrętem, czyli Filip Rzepecki. Wypatrujcie diabelskich grafik, symbolizujących grzeszne meandry polskiego narciarstwa.

Zobacz wszystkie artykuły Tytusa Olszewskiego z cyklu „10 grzechów polskiego narciarstwa”.

Znaczniki

Podobało się? Doceń proszę atrakcyjne treści i kliknij:

1 komentarz do “10 grzechów polskiego narciarstwa, czyli co zrobić, żeby w końcu było lepiej [ZAPOWIEDŹ]”

  1. Super temat, w kontekście szeroko pojętej Kultury Fizycznej w naszym kraju, jak i systemów szkolenia w różnych dyscyplinach, bo jak wiemy nie tylko narciarstwo wygląda blado na tle innych krajów, co pokazały ostatnie letnie IO.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Zobacz także

Inne artykuły

azs winter cup

AZS WC: Awaryjna zmiana miejsca i medale debiutantów

Maja Chyla (UJ Kraków) zwyciężyła w obu konkurencjach inauguracyjnych zawodów AZS Winter Cup 2024/2025. Wśród mężczyzn złoto w gigancie wywalczył debiutant Kamil Koralewski (UEK Kraków), a w slalomie najszybszy był

katarzyna ostrowska

CARV – czy ten gadżet jest dla ciebie?

W dobie nowoczesnych technologii pojawił się produkt, który może znacznie przyspieszyć proces nauki jazdy na nartach.CARV to innowacyjne rozwiązanie, które zyskuje na popularności i może być ciekawym wyborem zarówno dla początkujących,jak

10 grzechów polskiego narciarstwa

Grzech 1. – wczesna rywalizacja sportowa wśród dzieci

Od wielu lat w Polsce obserwujemy wzrost liczby startujących małych dzieci na zawodach i może nie byłoby w tym nic złego, gdyby rywalizacja ta była traktowana w luźny i bardziej zabawowy sposób. Dochodzi jednak do sytuacji,

magazyn ntn snow & more

Drugi numer NTN Snow & More już w sprzedaży!

Drodzy narciarze i miłośnicy sportów zimowych! Z ogromną przyjemnością prezentujemy Wam drugi numer NTN Snow & More na sezon 2024/2025! Zima tuż za rogiem, stoki w alpach pokryte świeżym śniegiem,

Newsletter

Dołącz do nas – warto

Jeśli chcesz dostawać informacje o nowościach na stronie, nowych odcinkach podcastu, transmisjach live na facebooku, organizowanych przez nas szkoleniach i ważnych wydarzeniach oraz mieć dostęp do niektórych cennych materiałów na stronie (np. wersji online Magazynu NTN Snow & More) wcześniej niż inni, zapisz się na newsletter. Nie ujawnimy nikomu tego adresu e-mail, nie przesyłamy spamu, a wypisać możesz się w każdej chwili.