Firma Völkl… Niemiecka precyzja. Narty, które odegrały wielką rolę w moim życiu. Prawdopodobnie nie tylko moim. Już ich bardzo specyficzna i utrzymywana od lat w tym samym stylu szata graficzna robi wrażenie. Sprzęt używany przez zawodników, których bardzo lubiłem i ceniłem: Hanni Wenzel, Frank Wördl, Maria Walliser, Manfred Pranger, Sebastaian Foss-Solevåg to tylko kilka znanych nazwisk, a jest ich znacznie więcej. Jeźdźcy Völkla…
Było to w czasach, kiedy zagranicznych nart nie widywało się nawet jeszcze w Składnicach Harcerskich. Marzyliśmy o nieosiągalnych dla nas wtedy Rossignolach, Kneisslach, Headach czy też Dynamicach, bo takie widywaliśmy przypięte do stóp bardziej zamożnych narciarzy dewizowych lub zawodników. Właśnie w tych czasach (miałem może 15 lat) fascynowali mnie zakopiańscy narciarze. Lokalni zawodnicy, którzy według mojej ówczesnej oceny jeździli na nartach fenomenalnie, najlepiej na świecie. Patrzyłem na nich z nieukrywanym podziwem. Jednym z nich był kilka lat starszy ode mnie Jasiek. Widywałem go czasem na Kasprowym lub w kultowym barze w Kuźnicach. Imponował mi swoją jazdą, sweterkiem z kiełbaskami, plastikowymi butami. Właśnie w tymże barze w Kuźnicach byłem mimowolnym świadkiem rozmowy owego Jaśka z jakimś od niego młodszym fanem. Brzmiała ona mniej więcej tak:
– Słuchaj, Jasiek, gdybyś miał wybór, to jakie narty byś wybrał dla siebie?
– Wulki – bez wahania odpowiedział indagowany. – Wulki są najlepsze, bo najlepiej trzymią.
Przy okazji wyjaśniam, że Völkle nosiły na Podhalu właśnie ksywkę „Wulki”, gdyż lokalesi nie bardzo potrafili prawidłowo wypowiedzieć ich nazwę. Niektórzy mówią tak o nich nawet i dzisiaj.
Historia ta jest prawdziwa. Właśnie wtedy dowiedziałem się po raz pierwszy, że taka firma jak Völkl istnieje i dlatego ją tak dobrze pamiętam. Zacząłem drążyć temat, gdyż w moim przekonaniu taki ekspert jak Jasiek nie mógł się przecież mylić… Wkrótce je zobaczyłem. Biało-czarny model Zebra. Wyglądały inaczej niż wszystkie deski, które do tej pory widziałem. Kilka lat później pierwszą rzeczą, którą kupiłem w Oslo, kiedy rozpoczynałem swoją wędrówkę po świecie, była para nart Völkl Renntiger R 203 cm. Tak było, nie ściemniam… Są świadkowie, którzy niejednokrotnie przeklinali mnie i te moje deski w samochodzie, czy w namiocie na polu truskawkowym. Tak, Völkle to na pewno narty, które wzbudzają emocje, zobaczmy więc, w jaki sposób pojawiły się w narciarskim świecie.
W małym niemieckim miasteczku Straubing leżącym na południowy wschód od Monachium od 1875 r. funkcjonowała manufaktura produkująca konne powozy. Bardzo piękne powozy, jak dowodzą zdjęcia z tamtego okresu. Wytwarzał je w swoim warsztacie Georg Völkl, oczywiście przy pomocy swoich synów. Jeden z nich, Franz Völkl, zaraz po pierwszej wojnie światowej, w obliczu coraz bardziej powszechnie używanych samochodów, postanowił zmienić profil produkcji. Zakład zaczął wytwarzać łodzie, sanie i sanki oraz od roku 1923 także narty. Wszakże narciarstwo w niedalekich Alpach rozwijało się bardzo dynamicznie. Deski nazwano Vöstra, od połączenia pierwszych sylab słów „Völkl” i „Straubing”. I tak sobie te deseczki produkowali do początku II wojny światowej. Po wojnie Niemcy leżały w gruzach. Brakowało wszystkiego. Bieda była powszechna. Smutny los pokonanego narodu (litościwie pomińmy przyczyny). Ludzie są jednak tylko ludźmi i chcą się bawić nawet w trudnych czasach. W Straubingu już niedługo po wojnie ponownie ruszyła produkcja sanek, sprzętu do Eisstockschiessen (lokalna odmiana curlingu) i nart. Brakowało surowców, więc Franz Völkl zaczął kleić rdzenie nart z cienkich pionowych listewek, uzyskanych z odpadów drewna z innych działów produkcji. Idea okazała się wspaniała i została szybko podchwycona przez innych producentów.
W roku 1952 stery fabryki przejął syn Franza – Franz Völkl Jr., a sprawy zaczęły toczyć się bardziej dynamicznie. W 1960 r. w fabryce Völkla powstała zupełnie nowa konstrukcja nart. Inżynierowie poprawili istniejący sposób klejenia, czyli klasyczny „sandwich”, dodając wokół rdzenia otoczkę z włókien szklanych i żywicy epoksydowej. Narodził się Torsion Box, czyli „sztywne pudełko”. Technologia ta, używana do dziś przez wielu producentów, podnosi dynamikę oraz sztywność poprzeczną konstrukcji. Tym samym narty Völkla (wtedy jeszcze ciągle Vöstra) zyskały opinię desek fenomenalnie sprawujących się w twardych warunkach. Ta cecha jest aktualna do dziś. Produkty wytwarzane w fabryce Völkla były użyte do zdobycia pierwszego tytułu mistrzowskiego (Niemiec) nie w narciarstwie alpejskim, ale Eisstockschiessen już w 1961 r. Ot, taka ciekawostka. Koniec lat 60. ubiegłego stulecia był dla firmy bardzo ważny: po pierwsze, produkcja przekroczyła 100 tys. par nart rocznie; po drugie, wreszcie zmieniono nazwę i zaczęto sygnować deski nazwą Völkl, a po trzecie, na rynek trafił model Zebra. Te narty robiły wrażenie. Fantastycznie wykonane, o nietuzinkowej szacie graficznej. Każdy, kto je zobaczył, chciał je mieć – ja też… Właściciele Völkla po sukcesie rynkowym postanowili pójść za ciosem i ich deski zadebiutowały w świecie wyczynowego narciarstwa alpejskiego na początku lat 70. Od razu z sukcesami. Na marginesie: w tym samym czasie w fabryce rozpoczęto produkcję rakiet tenisowych. Wracamy na śnieg. W roku 1973 firma wprowadziła na rynek także pasiaste z wyglądu narty o nazwie Renntiger w wersji handlowej i Renntiger R przeznaczone do poważnych zawodów. W tym drugim modelu po raz pierwszy w dziejach narciarstwa alpejskiego użyto włókien węglowych do poprzecznego usztywnienia konstrukcji. Fakt ten, trzymany w pierwszych latach w tajemnicy, był kluczowy dla dalszej poprawy osiągów desek. Nie tylko Völkla. Niemniej Renntiger R ugruntował pozycję firmy w kategorii trzymanie na lodzie. Wraz z najnowszą konstrukcją przyszły pierwsze sukcesy w zawodach. W sezonie 1973/1974 w punktacji slalomowej Pucharu Świata kobiet zwyciężyła Christa Zechmeister, a Hanni Wenzel zdobyła złoto w gigancie na mistrzostwach świata. Obie oczywiście na Renntigerach R. Zapoczątkowało to serię zwycięstw, która trwa do dziś, a nazwiska narciarzy wymienionych na początku artykułu na zawsze zapisały się w annałach sportu. Dla przykładu: w Szwajcarii pomimo upływu lat Maria Walliser jest nadal osobą niezwykle popularną.
„P”, czyli Professional Skinetic Powerline. Kolejnym kamieniem milowym w dziejach fabryki jest linia P9. Narty te były minimalnie bardziej taliowane niż wszystkie inne w tym czasie dostępne na rynku. Jeździły fenomenalnie, wiem, gdyż sam je miałem i to zarówno slalomki, jak i gigantki. Każdy, kto ich próbował, zakochiwał się bez reszty. W efekcie w moim uniwersyteckim klubie w Oslo ponad połowa członków jeździła na Völklach. Dzięki modelom P9 firma przekroczyła barierę 250 tys. par nart sprzedawanych rocznie. Ech… to były czasy! Produkcja desek oznaczonych literą „P” trwała aż do modeli P60 w erze carvingowej. W roku 1992 w Straubingu doszło do wielkiej zmiany. Franz Völkl Jr. sprzedał swoją firmę szwajcarskiemu koncernowi Gregor Furrer & Partner Holding AG, produkcja jednak pozostała w wiosce, a duch firmy Völkl – czyli produkowanie desek najwyższej jakości – pozostał bez zmian. Pomimo iż inżynierowie Völkla nie poszli aż tak daleko jak twórcy stricte carvingowych modeli Elana i Kneissla, to jednak już w 1994 r. na targach ISPO zaprezentowali mocno taliowany model Snow Ranger. Zaledwie rok później światło dzienne ujrzała linia Carver z fantastycznym modelem funcarvingowym F5. Odniosła tak wielki sukces, że do „ogarnięcia” zapotrzebowania na rynku potrzebna była nowa fabryka w Straubingu. Rok 1999 powitał na rynku deski niemieckiej firmy przeznaczone dla tak zwanych narciarzy nowej szkoły. Linia V-Ski bardzo szybko zdobyła sobie uznanie wśród zawodników i narciarzy, którzy więcej czasu spędzali w powietrzu niż na śniegu. Do tego, idąc za obowiązującymi trendami, inżynierowie Völkla stworzyli pierwsze szerokie narty firmy przeznaczone do jazdy poza trasami. Nazywały się Explosiv, a niektórzy do dziś za nimi tęsknią. Przełom wieków przyniósł rozszerzenie współpracy z Markerem i w efekcie rynkową premierę zintegrowanego systemu wiązań o nazwie Motion, używanego do dziś. Sprzedaż nart w sezonie 2000/2001 osiągnęła 400 tys. par. Całkiem nieźle… Początek XXI stulecia to także nowe kolekcje ubiorów narciarskich z linii Performance oraz narty Supersport łączące cechy funcarverów i desek sportowych. Promując te fajne deski, firma Völkl organizowała fantastyczne zawody z elementami giganta, skoków ponad przeszkodami i slalomów carvingowych. Fajne to były czasy…
W roku 2004 firma ponownie zmieniła właściciela. Tym razem Völkl trafił w amerykańskie ręce, do K2 Incorporation. W rezultacie tych zmian na rynku pojawił się legendarny model nart zaprojektowany na potrzeby rynku amerykańskiego. To słynne do dziś Mantry (w kolejnych, unowocześnionych odsłonach). Jeden z najlepiej sprzedających się modeli desek w USA. Następną innowacją firmy był Power Switch, czyli pokrętło, za pomocą którego można było zmieniać sztywność podłużną nart i tym samym ich charakterystykę. Użytkowałem model Grizzly wyposażony w ten patent. I wiecie co? Ten system naprawdę działał. Różnica w zachowaniu desek była dobrze wyczuwalna! W roku 2010 wszystkie sportowe narty firmy otrzymały Speedwall, czyli ścianki boczne wykonane z materiału, który można było smarować. Inżynierowie Völkla słusznie zauważyli, iż współcześni zawodnicy używają tak dużych kątów zakrawędziowania, że takie rozwiązanie doda im trochę prędkości. Zaledwie dwa lata później byliśmy świadkami kolejnej innowacji technologicznej, czyli konstrukcji V-Werks. Zwiększała ona elastyczność, dynamikę i estetykę nart przy zachowaniu bardzo małej masy. Pierwsze modele wykonane w tej technologii należały do linii RTM i Code. Już rok później firma zaprezentowała freeride’owy model V-Werks Katana, który okazał się rewelacyjny. Technologia V-Werks stosowana jest do dziś i zarezerwowana jest dla najdroższych produktów firmy. W latach bardzo nam już bliskich, czyli 2020/2021, Völkl wprowadził technologię, gdzie warstwy aluminium, włókien szklanych, kevlarowych i węglowych są odpowiednio wycinane w zależności od przeznaczenia desek. Inżynierowie firmy nazywają ten proces Tailored Fiber Placement i Tailored Titanal Frame, a efekty ich pracy możecie z łatwością prześledzić, oglądając wyniki naszych testów z ostatnich trzech sezonów. Ostatnia wiadomość to fakt, że właściciel Völkla, firma K2-MDV Holdings, stała się Elevate Outdoor Collective. Nie zmieniła się jednak zarówno nazwa marki, jak i jej strategia. Według nowych zasad każda z marek należących do koncernu ma mieć więcej swobody. Łatwiejsze będzie wprowadzanie innowacji i reagowanie na potrzeby rynku. Czekamy więc na kolejne fantastyczne produkty sygnowane słynnym logo Völkla. Oby tak dalej! Wszystkiego najlepszego z okazji okrągłych urodzin!