Każdy dobrze wie, że podczas zawodów PŚ, obok rywalizacji samych zawodników, równolegle toczy się walka producentów o dostarczenie jak najlepszego sprzętu. Pół biedy w slalomach, ale w zjazdach szybkie narty to sprawa podstawowa. Dzięki uprzejmości firmy PM Sport mieliśmy okazję odwiedzić mocno chronione pomieszczenia, w których ukrywają się serwismeni stajni Rossignol. To miejsca, do których prawie nikt nie wchodzi, rzadko i niechętnie wpuszczani są dziennikarze. My – jako potencjalnie niegroźni – mogliśmy zajrzeć wszędzie i wszystkiego podotykać.
Pierwsze wrażenie nie jest najmilsze. Garaż, dużo sztucznego światła. Nawet ciepło. Miłym i dużym zaskoczeniem od początku jest otwartość ludzi, pracujących w skupieniu i przy cichej muzyce. Odstawili swoją robotę, chciało im się gadać. Może mieli już wykonaną pracę? Nie sądzę – w serwisie znaleźliśmy się na dzień przed startem. Po prostu fajne chłopaki. A że praca specyficzna? Na co dzień nie ma okazji pogadania z wyluzowaną i dosyć egzotyczną grupą amatorów zadających zaskakujące pytania. Czy wiecie, ilu ludzi pracuje w każdej firmie, przygotowując sprzęt na PŚ? Niesamowite, ale w samej grupie Rossignol (skupiającej również Lange i Dynastara) sportem wyczynowym opiekuje się ponad 50 osób! To oni odpowiedzialni są za wyniki, czyli pośrednio również za sukces marketingowy marki. Stąpają po kruchym lodzie…
Już podczas treningów rozpoczyna się wyścig zbrojeń. Każda reprezentacja kraju i równoległe teamy sponsorowane przez producentów sprzętu pracują nad przygotowaniem nart dla swoich zawodników. Od wczesnych godzin porannych do nieraz bardzo późnych wieczornych. Trzeba zestroić wszystko pod jedną osobę. Technicy odpowiedzialni za sprzęt prawie nie wychodzą ze swoich boksów – jedynie na zawody, posiłek oraz sen, choć tego ostatniego przed zawodami nigdy nie mają zagwarantowanego. Jeśli ktoś chciałby się pojawić rano na stoku (o 6-7 rano), to może spotkać kilku testerów ubranych w obcisłe kombinezony, tzw. „gumy”. Do zorganizowania takiego testu potrzeba odcinka trasy ok. 200 m, zbliżonego charakterystyką do najwolniejszej części trasy, czyli podobnie nachylonego. Oczywiste jest, że smarujemy narty na najwolniejsze odcinki, na szybkiej i „technicznej” części większą rolę odgrywa praca samego zawodnika. Na Saslongu taki odcinek znajduje się w górnej części, to około 30-sekundowy szus na w miarę płaskiej i nasłonecznionej trasie. Trzeba więc wybrać podobny odcinek, przygotować tzw. międzyczasy, skutery śnieżne. Nie ma mowy o oszczędnościach. Trzeba sprawnie przeprowadzić test, aby wiedzieć, które narty lepiej przyspieszają, które osiągają większą prędkość końcową. Jako oświetlenie rano często muszą wystarczyć zwykłe czołówki. W teście przed zawodami chodzi głównie o to, aby człowiek odpowiedzialny za serwis zdecydował i był pewny na 100% dokładnego wyboru smarów oraz rodzaju ślizgów nart stosownego do panujących warunków.
Mając przetestowany materiał, serwismen przygotowuje trzy-cztery pary nart dla jednego zawodnika na start. Warunki atmosferyczne przecież się zmieniają. Dopiero w momencie samego startu wybierane są właściwe narty. Zawodnik o sprzęcie nie myśli. Po prostu przypina i jazda. Pełne zaufanie. Zmieniają się trenerzy, ale człowiek odpowiedzialny za sprzęt jest ze swoim podopiecznym zawsze. Najlepsi mają na wyłączność własnego serwismena, czasami jeden obsługuje dwóch zawodników. Spędzają razem więcej czasu niż z kimkolwiek innym, często nawet nie rozmawiając. Każdy odgrywa swoją rolę. Zawsze wydawało mi się, że zawodnicy mają kontrakty przypisujące ich do producenta smarów. Tak nie jest. Nie opłaca się. Zawodowcy wiedzą, że smary poszczególnych producentów mają słabsze i mocniejsze strony dla danych warunków śniegowych i pogodowych. Serwismeni też to wiedzą i oczywiście zawsze mają wszystkie dostępne na rynku smary. Kupują. Pracują równolegle z różnymi dostawcami, słuchają sugestii, ale wybierają sami – na tyle obiektywnie po testach, na ile się da. Pozostaje ostateczna decyzja na starcie.
Podczas treningów zawodnicy obok zapoznania z trasą również testują narty. Jeśli wszystko jest OK, używają różnych sztuczek, aby zmylić konkurencję, np. hamują przed metą. Ci czujący się bardzo pewnie na trasie czasami odpuszczają sesję treningową bądź jadą połowę maksymalnie szybko, aby w drugiej części całkiem zwolnić. Wszystko po to, aby konkurencja nie podpatrzyła, jak przejeżdżają poszczególne fragmenty trasy. Na każdych zawodach i treningach dokonuje się bardzo dokładnego pomiaru czasu (około 14 międzyczasów) plus kilku pomiarów prędkości. Wieczorem sztab trenerski i zawodnicy analizują poszczególne czasy, używając nagrań wideo.
Czy podczas spotkania dało się zauważyć jakieś dziwne sztuczki w pracy techników? Raczej nie. Zaskoczeniem jest, że pracują na klasycznych żelazkach. Oczywiście na wersji najbardziej „wypasionej”, z elektronicznym regulatorem temperatur. Nie stosują żadnych nowoczesnych, bezdotykowych form aplikowania smaru. Ostrzenie? Standardowe ręczne maszynki z dyskami. Cała tajemnica sukcesu tkwi w zebraniu jak największej ilości informacji i przetworzeniu ich. Wszędzie wiszą meteogramy i analizy pogody zebrane i przygotowane przez producentów smarów. Próby i jeszcze raz próby. Podobała mi się historia Philipa – technika Kanadyjczyków. Opowiedział, że kąty ostrzenia krawędzi testuje na swoich zawodnikach. Nie pyta, bo „mądrują”. Patrzy na wyniki przejazdów treningowych. Najczęściej zawodnicy nawet nie wiedzą, że testują nowe ustawienia sprzętu.
Czy wiecie, że w World Cup sprzęt oraz przygotowanie do zawodów zarezerwowane są tylko dla topowych zawodników? Niezłe narty otrzymują zawodnicy znajdujący się mniej więcej do 500 miejsca w rankingu światowym. Ci najlepsi mają komfort przetestowania przed sezonem około 100 par nart zrobionych pod dane metryczne zawodnika. Te narty wykonane są z najlepszych gatunków drewna oraz posiadają różne patenty stosowane przez producenta, np. płyty tytanowe. Krawędzie w tych modelach są niezwykle twarde, a ślizg podzielony na poszczególne zakresy temperatur, wilgotności śniegu i lodu. Rodzaj specjalistycznych „desek” oraz butów narciarskich rozróżnia się po specjalnych kodach liczbowych, wkomponowanych w szatę graficzną produktu. Przygotowanie tego sprzętu do treningów czy zawodów wymaga sporo czasu ze względu na twardą krawędź. Tak więc słabszym w drodze na szczyt pozostaje wyłapywać po najlepszych narty używane lub liczyć na szczęście, zwracając się do producenta o zakup szybkich nart.