Za nami wspaniały weekend w Kitz (panowie) i Ga-Pa (panie). W Kitzbühel biorąc pod uwagę prognozę pogody zmieniono program. Zjazd przesunięto na piątek, gdyż w sobotę zapowiadano w rejonie obfite opady śniegu.
Jak się później okazało, decyzja ta okazała się nadzwyczaj trafna. Zanim jednak doszło do zawodów całkiem obfite żniwo zebrały treningi redukując listę startową o kilka znanych nazwisk. Problemy najbardziej dotknęły Norwegów. Już podczas pierwszego treningu kontuzji dłoni (złamane palce) nabawił się Kietil Jansrud, a Aksel Lund Svindal zrezygnował ze startu z powodu problemów z kolanem.
Same zawody, jak zwykle dostarczyły ogromnej dawki emocji. Z numerem jeden dość ładnie zjechał weteran alpejskich tras Hannes Reichelt, ale wystarczyło to tylko na miejsce ósme. Z siódemką na piersiach fenomenalnie zaatakował Beat Feuz, lider klasyfikacji zjazdowej, któremu brakuje jeszcze tytułu w Kitz. Wyszło prawie idealnie. Startujący dwa numery później zwycięzca z Wengen Vincent Kriechmayr miał na trasie ogromne problemy. Już lądowanie po skoku w Mausefalle nie wyszło najlepiej i Vincent zaliczył kontakt pośladków ze śniegiem, ale się pozbierał. Swoją drogą trzeba mieć niezłą psychę, żeby po cudem ustanym prawie-upadku, który mógł zakończyć się w siatkach, wsadzić – jak gdyby nigdy nic – kije pod pachy i zaatakować Steilhang. Szacun! Kriechmayr chciał jednak zbyt wiele i po serii kilku innych błędów ostatecznie ominął bramkę na trawersie za Hausbergkante. Tam też wykazał się nieprawdopodobnym opanowaniem i siłą. To warto zobaczyć, gdyż słowa tego nie są w stanie opisać. Z numerem trzynastym na trasę ruszył jeden z faworytów – Dominik Paris. Jego odważna jazda, wspaniały wybór linii i układ ciała w powietrzu podczas skoków doprawdy robiły wrażenie. Ostatecznie Dominik pokonał Feuza o 0,20 sekundy. Czy mógł się czuć zwycięzcą? Niezbyt długo. Po kilku minutach wyszło słońce, co całkowicie zmieniło widoczność na trasie. Zawodnicy z dalszymi numerami dostali swoją szansę. Wykorzystał ją Otmar Striedinger plasując się na miejscu trzecim (numer startowy 27). Paris czekał niecierpliwie na mecie aż do przejazdu zawodnika z numerem 47. Był nim Mateo Marsaglia, który na treningach wykręcał rewelacyjne czasy. Mateo nie sprostał jednak zadaniu i zajął dziesiąte miejsce. Dopiero wtedy Dominik Paris odetchnął i mógł poczuć się, jak zwycięzca. Dał temu wyraz w wywiadzie dla szwajcarskiej telewizji stwierdzając:
teraz nie powinno już nic więcej się wydarzyć.
Obiecał też zacną imprezkę i podobno słowa dotrzymał. Zjazd w Kitzbühel to jednak nie tylko radość zwycięzcy. Po zawodach, podczas oficjalnego party, ubrany w smoking Aksel Lund Svindal podał do wiadomości publicznej termin zakończenia swojej aktywnej kariery sportowej. Wydarzy się to w Åre po mistrzostwach świata, na których Aksel chce jeszcze odegrać rolę inną niż tylko statysty. Wielki zawodnik przegrywa walkę z następstwami kontuzji kolana… Wielka szkoda!
W sobotę, w gęsto padającym śniegu, który na pewno uniemożliwiłby przeprowadzenie zjazdu na starcie Gamsberg stanęli slalomiści. Pierwszy przejazd był co najmniej dziwny. Bardzo mocno podkręcone bramki, dwa Seelosy, które można było zaatakować z obu stron, brak rytmu i niewielka prędkość przejazdu sprawiały zawodnikom mnóstwo kłopotów. Komentujący w ÖRF Thomas Sykora – niegdyś wspaniały slalomista – stwierdził, że nigdy jeszcze nie widział tak powolnego slalomu. Zawodnicy wyglądali na trasie, jak w zwolnionym tempie. Dopiero dziewiąty po pierwszym przejeździe Marcel Hirscher powiedział, że jego sprzęt nie jest ustawiony do tak niewielkiego tempa. Przejazdu nie ukończyło prawie 50% startujących. Mnie osobiście slalom ten bardziej przypominał bieg na orientację niż zawody narciarskie i nie bardzo widzę cel w ustawianiu zagadek na trasie. Przejazd drugi wyglądał już całkiem normalnie. Dość powiedzieć, że uzyskiwane czasy były krótsze aż o około 8 sekund. Ostatecznie w Kitzbühel ponownie zwyciężył Clement Noel z Francji wyprzedzając wściekle atakującego Marcela Hirschera (najlepszy czas drugiego przejazdu) o 0,29 sekundy. Trzeci na podium zameldował się Alexis Pinturault, który przeżywa chyba renesans slalomowej formy. Dla mnie jednak bohaterem z Kitz jest Bułgar Albert Popov, który z 71. numerem na piersiach zameldował się w pierwszej trzydziestce po pierwszym przejeździe, by ostatecznie w drugim po rewelacyjnej jeździe zakończyć zawody na miejscu dziewiątym. Brawo!
Supergigant w Kitz tradycyjnie ustawiono jak mały zjazd z kilkoma skokami. Całą zabawę popsuł nieco Niemiec Josef Ferstl, który z numerem jeden na piersiach i pomimo kilku momentów strachu na trasie ustanowił najlepszy czas przejazdu. Pozostałym nie udało się zjechać lepiej. Na miejscu drugim weteran alpejskich tras Johan Clarey (38 lat na karku), a trzeci finiszował Dominik Paris, któremu piątkowe imprezowanie widocznie nie zaszkodziło. Tym razem Beat Feuz nie ukończył i nadal pozostał bez zwycięstwa w Kitz. Może uda mu się ta sztuka w następnym sezonie?
Panie ścigały się na wymagających stokach w Garmisch-Partenkirchen w konkurencjach szybkościowych. W sobotę przy słabej widoczności i lekko padającym śniegu rozegrano tam supergigant. Po raz pierwszy w karierze tytuł w tej konkurencji zdobyła Nicole Schmichofer po solidnej i miejscami brawurowej jeździe. Wygląda na to, że zupełnie niespodziewanie, to będzie jej sezon w konkurencjach szybkościowych. Na miejscu drugim Sofia Goggia, która doprawdy zaskoczyła podczas swojego pierwszego startu po kontuzji. Trzecia Lara Gut-Behrami.
Niedzielny zjazd zakończył się niespodziewanym zwycięstwem Stephanie Venier z Austrii, która wyprzedziła robiącą wspaniałe wrażenie Sofię Goggię i lokaleskę Kirę Weidle. Niestety konkurencje szybkościowe w Ga-Pa spowodowały też, że na zbliżające się mistrzostwa świata nie pojedzie kilka kolejnych zawodniczek. W supergigancie kontuzji doznała Michelle Gisin, a w zjeździe Federica Sosio, Federica Brignione i Cornelia Hütter. To przykre, gdyż wszystkie miały szanse na medale w Åre. Taki to już jest ten brutalny, alpejski sport…