Dwa giganty na jednej z najtrudniejszych tras do tej konkurencji na świecie i oba padły łupem genialnie dysponowanego obecnie Francuza Alexisa Pinturault. I do tego w jaki sposób! Trudno o bardziej przekonujące zwycięstwa.
O pierwszym, piątkowym gigancie pisał Michał Okniański. Dodam tylko, że Lukasa Braathena nie zobaczymy już na trasach do końca sezonu. Zerwanego więzadła w kolanie niestety nie leczy się szybko. Jego kumpel i kolejny z pechowców Atle Lie McGrath miał trochę więcej szczęścia i być może zobaczymy go jeszcze przed końcem sezonu na alpejskich trasach.
Sobotni gigant też miał kolejną znaną „ofiarę”. Tym, razem szczęście odwróciło się od Tommy’ego Forda, który poważnie (w przód) upadł na stromej ściance tuż przed metą. W efekcie tego feralnego upadku Tommy stracił przytomność i trzeba było odtransportować go do szpitala za pomocą śmigłowca. Liczono się z obrażeniami głowy i karku alpejczyka. Na szczęście dzisiejsze informacje są już znacznie lepsze. Po przeprowadzonej serii badań wiadomo już, że głowa i kręgosłup na odcinku szyjnym są w porządku i być może Ford wyjdzie z tej niemiłej przygody bez większego szwanku. Zawody przerwano na 30 minut, ale potem wszystko poszło już sprawnie.
Ponownie w drugim przejeździe mieliśmy demonstrację mocy Alexisa Pinturalut, który na bardzo trudnej trasie wyglądał, jakby jechał po świeżym, porannym sztruksie w Białce. Zero niepewności, wielka moc, znakomite przyspieszenia na końcach łuków. Mistrz. Na miejscu drugim, atakując z piątego, zameldował się mój ulubieniec Filip Zubčić. Po prostu lubię patrzeć, jak Chorwat jeździ. Jego bardzo wymagający fizycznie styl jazdy, prawie zupełnie bez wyjść w górę w końcówkach skrętów, ratowanie się z poważnych opresji w sposób wręcz akrobatyczny i ogromna wola walki bardzo mi imponują. Niedawno widziałem w necie porównanie techniki Marco Odrmatta i Filipa Zubčicia. Jakże różna jest ich jazda, a jak podobne wyniki. Tym razem jednak na najniższym stopniu podium (Marco ukończył czwarty) zobaczyliśmy innego ze Szwajcarów – Loïca Meillarda. Ten bardzo utalentowany zawodnik prowadził po pierwszym przejeździe i bardzo życzyłem mu sukcesu. Niestety, jak często w przypadku Loïca, ponownie zawiodła (również) głowa. Poza tym na Alexisa naprawdę nie było mocnych.
W niedzielę, w Adelboden odbył się slalom, a jego druga odsłona przyniosła mnóstwo emocji. Trudom ustawionej przez szwedzkiego trenera, ciasnej i arytmicznej, trasy nie sprostało wielu zawodników. Ci, którzy do mety docierali, często mieli na koncie tak wiele błędów, że spadali w klasyfikacji o wiele pozycji. Los ten spotkał także Kristoffera Jakobsena (bardzo ładnie młodzieniec jeździ), który jest wychowankiem ustawiacza pana Oli Masdala. Ostatecznie aż czternastu zawodników zmieściło się na mecie w różnicy czasu wynoszącej jedna sekundę. Wyobraźcie sobie: po dwóch przejazdach na bardzo trudnej trasie! Zwycięstwo przypadło w udziale Austriakowi Marco Schwarzowi i jest dla niego pierwszym w tej konkurencji, a drugim w karierze. Na miejscu drugim zameldował się Linus Strasser – zwycięzca z Zagrzebia – ponownie po bardzo skutecznej i ładnej jeździe. Trzeci finiszował bardzo szczęśliwy Brytyjczyk Dave Ryding, stając na podium po raz drugi w swej karierze. Trochę pospuszczane na kwintę nosy mieli Francuzi Clément Noël i Victor Muffat-Jeandet, którzy zajmowali dwie czołowe pozycje po przejeździe pierwszym. Cóż, taki sport.
Panie rywalizowały w konkurencjach szybkościowych w austriackim St. Anton – kolebce narciarstwa alpejskiego. Sobotni zjazd, rozegrany we wspaniałych warunkach (biel i błękit) i na – można powiedzieć – klasycznej trasie, gdzie trzeba było wykazać się dobrym czuciem nart oraz wyborem idealnej linii padł łupem Sofii Goggii i to w pięknym stylu. Lekko szalona (w pozytywnym tego słowa znaczeniu) Włoszka zdemolowała konkurentki o przynajmniej 0,96 sekundy. Jechała ryzykownie, bardzo ciasną linią i pomimo jednego małego momentu grozy wszystko się jej znakomicie udało. Na miejscu drugim zobaczyliśmy Tamarę Tippler z Austrii, a na trzecim Breezy Johnson z USA. Moja ulubienica Ester Ledecká uplasowała się tuż za podium (co to za fenomen jest!). Štuhec i Suter z identycznym czasem skończyły na miejscu szóstym.
Niedzielny, ciekawy, trudny, ale też płynny supergigant zakończył się zwycięstwem Lary Gut-Behrami z przewagą zaledwie 0,16 sekundy nad Martą Bassino i 0,2 sekundy nad Corinne Suter. Na miejscu 27. finiszowała Maryna Gąsienica Daniel, potwierdzając bardzo dobrą dyspozycje w tym sezonie. Aż 19 pań nie dotarło do mety, w tym zwyciężczyni z soboty Sofia Goggia.
Przed nami czas największych klasyków. Co prawda bez udziału publiczności, ale przed ekranami emocje na pewno sięgną zenitu. O ile coś się znowu nie zmieni.
1 komentarz do “Alexis Wielki”
Zjazd z Wengen przeniesiony do Kitz.