Szczerze to mało brakowało, a sam bym wystartował w mistrzostwach Polski. W końcu jak spadać to z wysokiego konia. Wypełniłem papiery, poskanowałem, na szczęście gdzieś tam z tyłu jakiś głosik mi powiedział – Janusz, proszę Cię, zwolnij. Zatem wraz z moim partner in crime (Maciejem „Dominatorem” Żabskim) wybraliśmy się żeby zobaczyć na własne „glazy” czemu tacy Czesi i Słowacy mogą, a Polacy nie i czy to jeszcze ma się jakkolwiek do rzeczywistości.
Nie udało nam się niestety zobaczyć jak Magdalena Łuczak zgarnia mistrza w gigancie, podobnie jak Pawła Pyjasa, który zwyciężył w piątkowej rywalizacji. Srebrne medale trafiły do Mai Chyli oraz Szymona Bębenka, natomiast brązowe do Zofii Zdort oraz Bartka Sanetry. Wart odnotowania jest jednak fakt, że obecność Magdaleny Łuczak na zawodach dała dziewczynom szansę na zrobienie naprawdę dobrych punktów. Samo zwycięstwo naszej drugiej obecnie najlepiej klasyfikowanej zawodniczki było jej trzecim najlepszym dorobkiem punktowym w tym sezonie.
Sobota to już inna baja. Warunki pogodowe, jak mówili zawodnicy, niczym na czeskim preteku w Albrechticach. Słońce, deszcz, deszcz ze śniegiem, śnieg, brak opadów, do tego trasa poryta piątkowym gigantem (plus fisami, które na Palenicy trwały od wtorku) nie sprzyjały do pokazywania swojego najlepszego skilla. Na zawodników czekały „preteki” w ramach mistrzostw Polski oraz przejazd kwalifikacyjny do niedzielnego PSL.
I już pierwsza rzecz która się nasuwa to fakt, że idzie młode, albo inaczej – stare się nie pojawiło, albo ktoś zapomniał im powiedzieć o zawodach. Najstarszy zawodnik z rocznikiem 1992, a większości młodzieży nie było jeszcze na świecie jak Małysz przeskakiwał skocznię w Willingen. Frekwencja spora, bo aż 54 zawodniczki i 94 zawodników. Dodatkowo na Palenicę zawitali nawet Brytowie, a rywalizację urozmaicali zawodnicy z Austrii, Ukrainy oraz oczywiście Czech i Słowacji.
Ustawienie slalomu z relacji zawodników nie było trudne, ale długość trasy dawała się we znaki. Zawody ukończyło wszakże jedynie 20 zawodniczek oraz 36 zawodników. Najlepsza wśród pań okazała się Patrycja Florek, tuż za nią zameldowała się Maja Chyla, a podium uzupełniła Oliwia Wróbel. Wśród panów po pierwszym przejeździe prowadził Paweł Pyjas, lecz drugie „koło” należało do wracającego po kontuzji Michała Michalika, który ostatecznie zwyciężył w zawodach. Brązowy medal przypadł Bartkowi Sanetrze.
Slalom równoległy, sprawdzony w ubiegłorocznej edycji MP tym razem został rozegrany na Szafranówce, co było strzałem w dziesiątkę. W miarę równa trasa, nie licząc stromego odcinka na samym starcie dawała równe szanse na obu torach. Specjalnie uformowany zeskok w połowie trasy całej rywalizacji dodawał sporo smaczku i na ostatnich metrach kilkukrotnie odwracał oblicze przejazdu.
Formuła slalomu równoległego, mocno forsowana przez FIS, nie wszystkim przypada do gustu, lecz nie można zapominać, że na mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich to właśnie w tej konkurencji rozgrywane są team eventy i od czasu do czasu takie zawody zwyczajnie muszą się odbywać. Dla kibiców, zwłaszcza tych mniej wdrożonych w techniczne aspekty rywalizacji, ta forma zawodów jest łatwa i przystępna, a widok dwóch zawodników jadących „łeb w łeb”, walczących o każdy centymetr przed rywalem, daje dużo emocji.
O ile w technicznych konkurencjach, Czesi i Słowacy trochę psuli nam święto, to w slalomie równoległym pięć z sześciu miejsc na podium trafiło do reprezentantów Polski. Zawody wygrała Maja Chyla przed Petrą Hramcową oraz Patrycją Florek, za to Paweł Pyjas zrewanżował się za sobotnie zawody Michałowi Michalikowi zgarniając złoto. W finale pocieszenia Bartek Sanetra był górą nad Przemkiem Białobrzyckim.
Jak to wyglądało od strony osób z zewnątrz? W dużym skrócie wszystko fajne, ładne, ale jest jeszcze kupa roboty. Począwszy od takich drobiazgów organizacyjnych jak spiker na mecie ogłaszający wyniki po tak prozaiczną rzecz jak dalsze tyranie po coraz lepsze wyniki. Jazda naszych wyglądała naprawdę obiecująco, widziałem jedne z lepszych slalomowych skrętów w życiu i nawet to, że nasi południowi sąsiedzi trochę psuli nam zawody, tak bardzo nie przeszkadzało. Trafnie ujęła to w swoim artykule dla Gazety Wyborczej, Anna Kwiatkowska która pisała, że alpejki mamy, a na alpejczyków musimy jeszcze trochę poczekać. Gorzka pigułka do przełknięcia, ale cierpliwy to i kamień ugotuje. Ja trzymam kciuki, nigdzie mi się nie spieszy.
Tę opinię zdaje się podzielać również trener kadry mężczyzn Matić Skube, który w wyważonych słowach mówił nam, że przed chłopakami jest wiele rzeczy do poprawienia, zwłaszcza w sferze mentalnej. Pytany o mistrzostwa świata w Cortinie mówił, że to jeszcze nie czas na takie presje, a aktualnym celem jest dobra dyspozycja na mistrzostwach świata juniorów oraz „one step at a time”. Wiceprezes PKL Michał Prądzyński pytany z kolei o to, kiedy będziemy mogli doczekać zawodów większej rangi na Palenicy, niczego nie obiecywał, ani niczemu nie zaprzeczał. Gołym okiem widać jednak, że ta góra ma potencjał – i kto wie – może w niedalekiej przyszłości doczekamy się tutaj choćby Pucharu Europy jak nie Pucharu Świata. Ujęcie z kamery jak w Adelboden przynajmniej jest.
To nie koniec mistrzostw Polski bo do rozegrania jest jeszcze kombinacja i supergigant.
4 komentarze do “Alpejki mamy, a na alpejczyków musimy jeszcze trochę poczekać”
Brązowy medal w slalomie zdobył Bartek Sanetra a nie Bartek Szkola
No i tak właśnie jest napisane: „natomiast brązowe do Zofii Zdort oraz Bartka Sanetry”
Chodzi o slalom, a ten fragment dotyczy giganta
W finale pocieszenia slalomu równoległego Bartek Szkoła był górą nad Przemkiem Białobrzyckim a nie Bartek Sanetra .