Od piątku do niedzieli byliśmy świadkami zmagań światowej czołówki narciarzy prawie wyłącznie w konkurencjach szybkościowych. Prawie, gdyż ostatni akt tego szybkiego weekendu rozegrał się na słynnej gigantowej trasie Gran Risa w Alta Badii.
Panie ścigały się w Val d’Isère, gdzie dwa razy rozegrano zjazd, a w niedzielę jeszcze supergigant. Trasa zjazdu do łatwych nie należała, a na dodatek, jeszcze w piątek na jednym z zakrętów w dolnej jej części była mała nierówność, która powodowała, ze kilka pań wypadło tam z trasy. Najbardziej pechowo, wracająca po kontuzji Nicole Schmidhofer, która przebiła okalającą trasę płachtę i zatrzymała się dopiero na drugim rzędzie siatek. Wyglądało to bardzo nieprzyjemnie, a zawody przerwano na dłużej. Niestety Austriaczka uległa kontuzji kolana i w ten przykry sposób zakończyła sezon. Ta sama nierówność spowodowała, że w siatkach wylądowała także Federica Brignone, ale w jej przypadku skończyło się jedynie na mocnym stłuczeniu mięśnia łydki. Panie jadące z dalszymi numerami zaciągnęły trochę hamulec ręczny. Niemniej zawody wygrała Corinne Suter, czyli najlepsza „alpejka szybka” ubiegłego sezonu, wyprzedzając Sofię Goggię i Breezy Johnson. Amerykanka bardzo dobrze prezentowała się już na treningach i potrafiła przekuć swoją dyspozycję na miejsce na podium. Mocno pojechała tez Ilka Štuhec, zajmując miejsce czwarte.
Dzień później na podium trochę już mniej dramatycznych zawodów zobaczyliśmy ten sam skład. Jedynie panie Goggia i Suter zamieniły się miejscami. Niedzielny supergigant padł łupem chyba najbardziej wszechstronnej alpejki wszech czasów, czyli Ester Ledeckiej. Jeszcze kilka dni temu Czeszka zwyciężała w zawodach na jednej desce, a tu proszę – na dwóch radzi sobie równie znakomicie. Ester nie ukrywała zdziwienia. Jak sama mówiła w wywiadzie na mecie, jej przejazd daleki był od ideału. Czeszka ma jednak dar niezwykle dobrego czucia śniegu i podłoża, a to wystarczyło do pokonania Corinne Suter o 0,03 sekundy. Trzecia na mecie Federica Brignone straciła jedynie 0,35 sekundy pomimo bolesnej kontuzji łydki z piątkowego zjazdu. Dziewczyny twarde są – nie ma co… Słowaczka Petra Vlhová, dzięki szóstemu miejscu w niedzielnym supergigancie, umocniła się (znacząco) na pozycji liderki klasyfikacji generalnej APŚ.
Panowie mieli (i jeszcze mają) swój przystanek w pięknym Południowym Tyrolu, gdzie na dwóch słynnych trasach Saslong i Gran Risa rywalizowali (w kolejności) w supergigancie, zjeździe i gigancie. Było na co popatrzeć, a konkluzja jest prosta: Norwegowie mają bardzo mocny zespół. Piątkowy supergigant wygrał Aleksander Aamodt Kilde podtrzymując norweską tradycję zwycięstw w Gröden. Aleksander zaprezentował się bardzo mocno, a przecież jego przygotowania do sezonu przerwane były przez zarażenie koronawirusem. Na miejscu drugim Mauro Caviezel, który jeździ ze złamanym palcem i w związku z tym zabandażowaną dłonią. Na miejscu trzecim kolejny Norweg w osobie Kjetila Jansruda. Na pozycji siódmej zanotowano czas Johanna Clareya – faceta, który 8 stycznia skończy 40 lat. Szacun!
Lubię zjazdy w Val Gardenie, choć wiem, że są na świecie trudniejsze. Jednak sceneria i trasa, na której zawodnicy 20% czasu spędzają w powietrzu powoduje, że widowisko dobrze się ogląda. Nie inaczej było też w sobotę. Ponownie na najwyższym stopniu podium zobaczyliśmy Aleksandra Aamodta Kilde, a przecież sztuka wygrania zarówno supergiganta, jak i zjazdu w Gröden udała się bardzo nielicznym zawodnikom. O wykonaniu tego zadania w ten sam weekend nie wspominając. Mocno pojechali Amerykanie: Ryan Cochran Siegle na miejscu drugim, Bryce Benett na czwartym, a Jared Goldberg na szóstym. Trzeci na podium zameldował się Beat Feuz, który bez fanfarów objął prowadzenie w klasyfikacji zjazdowej.
Na koniec w niedzielę zobaczyliśmy jeszcze gigant panów w Alta Badia. Powiem krótko: kto nie widział na żywo niech żałuje i natychmiast obejrzy jakąś powtórkę. Zwroty akcji jak u Hitchcocka i ostateczne zwycięstwo bardzo mocno wyglądającego Alexisa Pinturault. Na miejscu drugim świeżynka w postaci Atle Lie McGratha młodego Norwega, o którego istnieniu wiadomo już co nieco, ale który po raz pierwszy sięgnął po miejsce na podium. Trzeci, wreszcie na pudle, zameldował się Justin Murisier ze Szwajcarii. To też debiut, gdyż ten bardzo utalentowany narciarz nie miał za dużo szczęścia w swej dotychczasowej karierze. Może wreszcie się przełamie? Mocni Szwajcarzy, mocni Norwegowie, bardzo mocny Pinturault. Kto więc słaby? Ano reszta Francuzów, Kristoffersen (podobno ma kłopoty z ostatecznym zgraniem sprzętu, a problemów przysparzają płyty pod wiązania), ogólnie Włosi (choć Tonetti zanotował najlepszy czas drugiego przejazdu). Austriaków kopał nie będę. Ich trener Mike Pircher, twierdzi jednak, że tendencja jest wzrostowa, gdyż najlepszy z nich Stefan Brennsteiner zanotował ósme miejsce. Bardzo słabo, bo kanciasto pojechał w drugim przejeździe Zubčić i zleciał o osiem pozycji na dziesiąte. Žan Kranjec startował ze smutnym napisem na kasku: „Dla Ciebie tato”. Zaledwie 10 dni temu ojciec zawodnika uległ śmiertelnemu wypadkowi w pracy. Pomimo to Žan postanowił powrócić do ścigania prawie natychmiast po tragedii. Trzymam za niego kciuki…
Jutro już kolejne zawody: slalom w Alta Badii, a we wtorek nocny, kolejny slalom w Madonna di Campiglio. Bedzie co oglądać. Niestety tylko w telewizji.