Alpejskie Mistrzostwa Świata A.D. 2021 przechodzą do historii. Dwa tygodnie minęły jak najlepsze włoskie wakacje. Jeśli ktoś z Was nie śledził wydarzeń z Cortiny d’Ampezzo, nic straconego, poniżej dzień po dniu w pigułce.
Kiedy już cała narciarska karuzela nabrała rozpędu, mistrzostwa te stały się dobrym widowiskiem. Zwycięzcami zostawali tacy, na których stawialiśmy, ale też tacy, których w roli medalistów wcześniej nie widzieliśmy. Takich, którzy nie trafili z formą na czas, a których typowaliśmy jako pewniaków do podium w poszczególnych dyscyplinach, też trochę było. Kilkanaście dni dużych emocji sportowych za nami.
Światowy czempionat zaczął się… z niezaplanowanym poślizgiem. Jeśli ktoś z nas chciał zobaczyć walkę o medale podczas pierwszego dnia MŚ, to te plany musiał przełożyć. Rywalizacja w kobiecej kombinacji alpejskiej została odwołana. Drugi dzień… i podobny obrót spraw. Przed południem nie odbył się supergigant mężczyzn. Zaplanowany na g. 13 start Super G kobiet był przez dłuższy czas opóźniany z powodu gęstej mgły na górze. Po blisko godzinie zapadła decyzja o przeniesieniu startu w niższe miejsce. Myślimy sobie – w końcu się rozpocznie, będzie walka o medale. Około g. 14:30 zawody te również zostały odwołane. Mgła postanowiła się przenieść wraz z miejscem startu. Nici ze ścigania w tym dniu. I w kolejnym. Z zaplanowanej na środę męskiej rywalizacji w kombinacji alpejskiej organizatorzy również zrezygnowali. Z mojego punktu widzenia to jednak dobrze. W tym dniu i tak nie dałoby się niczego obejrzeć w transmitującym MŚ eurosporcie. Pogoda spłatała niezłego figla. Po padającym śniegu robiło się deszczowo. Po chwili pojawiała się mgła. I tak w kółko przez te kilka pierwszych dni.
Szybkość jak w sportowym bolidzie – początek mistrzostw pod znakiem supergigantów
Budzimy się w czwartek 11 lutego i w końcu świetna pogoda. Jak przystało na Italię, piękne niebieskie niebo.
Przed południem zaczęła się rywalizacja w supergigancie kobiet. Zawodniczki wystartowały na jednej z najbardziej malowniczych tras. Olympia delle Tofane w pełnym blasku włoskiego słońca. Start na wysokości blisko 2200 m. n.p.m. Temperatura na górze -8ᵒ C. Do przejechania ponad 2 km, z różnicą wysokości ponad 600 m., z maksymalnym nachyleniem sięgającym 65 stopni.
Mistrzostwa zainaugurowała jedna z tych, na którą Włosi bardzo liczyli – Marta Bassino (ostatecznie zajęła ona 11. miejsce). Z czwórką ruszyła Mikaela Shiffrin. Amerykanka niestety nie uniknęła jednego drobnego błędu, ale mimo to udało jej się wskoczyć na prowadzenie. Nie na długo jednak. Jadąca zaraz po niej Szwajcarka Corrine Suter wykręciła czas lepszy od poprzedniczki o 0,13 sek. Po chwili z nr 7 wystartowała jej rodaczka Lara Gut-Behrami. Pojechała perfekcyjnie. Minęła linię mety z czasem lepszym od Suter o 0,34 sek.! Trochę krwi pierwszej trójce chciała napsuć jeszcze jadąca z nr 11 Ester Ledecka (cały czas aktualna mistrzyni olimpijska w tej dyscyplinie). Czeszce jednak zabrakło 0,06 sek., żeby wskoczyć na podium (zakończyła zawody na 4. miejscu). Potem nic wielkiego, co wykraczałoby poza przewidywania dotyczące damskiego supergiganta, już się nie wydarzyło.
Pierwsze medale rozdane. Trafiają one do tych, na które pewnie nie jeden z nas stawiał. Złoty krążek dla Gut-Behrami, srebro dla Suter, brąz dla Shiffrin.
Odnotować należy również fakt, że w Super G wystąpiła nasza reprezentantka Maryna Gąsienica Daniel. Zaliczyła przejazd na miarę jej supergigantowych możliwości. Jednocześnie było to dobre przetarcie przed jej kolejnymi startami. Ostatecznie Polka ukończyła zawody z 27. rezultatem dnia, tracąc około 3 sek. do zwyciężczyni.
Po południu do rywalizacji przystąpili panowie. Stok Vertigine. Widoki na Dolomity nie mniej zachwycające, jak ze startu kobiet. Budka startowa na podobnej wysokości, jak u pań. Długość przejazdu i różnica wysokości niemalże taka sama.
Pierwszy ruszył Austriak Christian Walder. Jedzie około 30 sekund. Na pierwszym przełamaniu chciał chyba udowodnić, że potrafi latać jak najlepsi austriaccy skoczkowie. Ta pomyłka konkurencji nie pozwala mu zmieścić się w kolejnej bramce. Kolejny wystartował Loic Meillard. I podobny scenariusz. Zaraz po wylądowaniu Szwajcar zakończył rywalizację. Rusza następny zawodnik. Ten, którego powrotu w trakcie MŚ się nie spodziewałem. Mowa o Mauro Caviezelu. I co się dzieje? Też leci za długo. Istny vertigine (tłum. zawrót głowy). Wypadł z trasy. Jeszcze tego samego dnia Szwajcar dochodzi do wniosku, że jego powrót do ścigania był zbyt pochopny. Zbiera manatki i opuszcza Cortinę. Czwarty startuje Kanadyjczyk James Crawford i jako pierwszy dojeżdża do mety (ostatecznie zajmuje 14. miejsce). Na szczęście ktoś w końcu melduje się na dole. Nie ukrywam, że w tym momencie zawodów miałem obawę, że w związku z opisanymi powyżej zdarzeniami, zostaną one przerwane. Z piątką wystartował kolejny z Austriaków – Vincent Kriechmayr. Ten jednak do słynnej już hopki podjeżdża spokojniej. Nie leci tak długo, jak poprzednicy. Będąc na optymalnej linii zjazdu, wrzuca coraz to wyższy bieg. Kriechmayr zalicza najlepszy czas tego dnia. Z nr 7 wystartował jeden z (moich) cichych faworytów – Marco Odermatt. Przejazd ten jednak pozwolił mu zająć dopiero 11. miejsce. Z nr 8 ruszył Dominik Paris – obrońca złota z poprzednich MŚ z Åre. Włoch linię mety przeciął tracąc do prowadzącego Kriechmayra 0,55 sek. (ostatecznie przypadła mu 4. pozycja). Jako dziesiąty do rywalizacji w Super G przystąpił Alexis Pinturault. Pinturault notuje czas o 0,38 sek. gorszy od prowadzącego Austriaka. Po nim emocji nie mogło zabraknąć. Przecież do startu szykowali się jeszcze tacy zawodnicy jak Jansrud, Innerhofer, Clarey, Feuz. Każdy z wymienionych o wiele mocniejszy od Francuza w konkurencjach szybkościowych. Żadnemu z nich jednak nie udało się wbić wyżej niż na 10. miejsce (zajął je Feuz). Ale to jeszcze nie był koniec. Z nr 20 wystartował Romed Baumann. Wystartował to mało powiedziane. Mijał każdą kolejną bramkę jak rozpędzony bolid mercedesa. Do siedzącego w fotelu lidera Kriechmayra stracił jedyne 0,07 sek.! Później też jeszcze było ciekawie. Startujący z nr 26 Francuz Matthieu Bailet wykręcił 7. czas dnia. Jako 28 wystartował Brodie Seger. Pewnie każdemu z szykujących się już do ceremonii medalowej podskoczyło ciśnienie podczas przejazdu 25-latka z Vancouver. Kanadyjczyk kończy dzień z 4. rezultatem, tracąc do podium zaledwie 0,04 sek.! Niespodzianka godna kalibru MŚ (dotychczasowym najlepszym rezultatem dla tego zawodnika w APŚ była 13. pozycja – jeden raz, w 2019 podczas zjazdu w Beaver Creek).
Złoto w Super G dla Austriaka Kriechmayra, srebro dla Austriaka reprezentującego Niemcy – Baumanna, brąz dla Francuza Pinturaulta.
Dzień ten z nawiązką wynagrodził kilkudniowe czekanie na pierwsze starty w tegorocznych MŚ.
Weekendowe (mocno podkręcone szczególnie dla panów) zjazdy
W sobotnie przedpołudnie panie powróciły do ścigania na Olympia delle Tofane. Jako pierwsza z liczących się zawodniczek ruszyła z nr 7 Corrine Suter. Szwajcarka, która od kilku już lat zalicza się do ścisłej światowej czołówki, wyśmienicie wykorzystała swoją umiejętność szybkiej jazdy na wypłaszczonym odcinku trasy. Jak się później okazało, był to najlepszy czas dnia. Z ósemką rusza jej rodaczka Michelle Gisin. Traci do niej 0,5 sek. (ostatecznie pozwala jej to zająć 5. miejsce). Kolejna na starcie Ester Ledecka. Melduje się na mecie z czasem o 0,44 sek. gorszym od Suter. Na tę chwilę był to drugi rezultat. Z nr 11 rusza Niemka Kira Weidle. Linię mety przecina ze stratą 0,2 sek. do prowadzącej Szwajcarki! Kolejna niespodzianka MŚ Made in Germany. Chwilę po niej startuje Lara Gut-Behrami. Czwartkowa zwyciężczyni supergiganta tym razem 0,37 sek. za swoją rodaczką. Na tym emocje w kobiecym zjeździe się skończyły.
Złoto dla Corrine Suter, srebro wędruje na szyję Kiry Weidle, Lara Gut-Behrami z medalem brązowym. Ester Ledecka kolejny raz zaraz za podium.
Niedzielny zjazd mężczyzn, z mocno podkręconymi bramkami na Vertigine, rozpoczyna Vincent Kriechmayr – zwycięzca Super G sprzed dwóch dni. Jedzie, do czego nas już w tym sezonie przyzwyczaił, bardzo poprawnie. Startuje jako pierwszy – trudno więc znaleźć punkt odniesienia dla jego zjazdu. Za nim z dwójką rusza Niemiec Andreas Sander. Jego międzyczasy pozwalają myśleć, że może być wysoko, że zwycięzca może być wyłoniony dopiero spośród zawodników startujących z dalszymi numerami. Niemiec przecina linię mety ze stratą 0,01 sek. do Austriaka! Z trójką z budki startowej rusza jeden z pretendentów do medalu w zjeździe – Dominik Paris. Jak na dłoni było widać, że to ustawienie mu nie podpasowało. Włoch nie radzi sobie tak dobrze jak poprzednicy w decydującym odcinku, gdzie mijanie kolejnych sześciu (!) mocno podkręconych bramek wymagało wykonywania naprawdę ostrych zakrętów. Nadrabia jeszcze trochę w dolnej części trasy, ale linię mety mija ze stratą 0,65 sek. Kolejny z faworytów – Matthias Mayer – nie wyrabia się na jednym z tych zakrętów i omija jedną z bramek. Przypomnę, organizatorzy na miejsce zjazdu wybrali Vertigine (tłum. zawrót głowy). Mają Włosi fantazję. Z nr 7 ruszył Beat Feuz. Jego również nie ominęły problemy w tej mocno podkręconej części. Na mecie melduje się ze stratą 0,18 sek. Czy jeszcze ktoś w tym dniu mógł pokusić się o zwycięstwo? Obrońca złotego medalu z Åre Kjetil Jansrud w tym sezonie raczej nie błyszczy. Rywalizację w zjeździe na MŚ w Cortinie kończy na 8. pozycji. Może Marco Odermatt? Może również dlatego, że zaproponowane ustawienie odbiegało od standardów przyjętych dla zjazdu? Młody Szwajcar osiąga taki sam czas jak Paris (ex aequo zajmują oni 4. miejsce).
Vincent Kriechmayr zwycięża w Cortinie po raz drugi! Po złocie za Super G, zgarnia złoto za zjazd. To trzeci taki przypadek w historii MŚ – wcześniej taki wyczyn udał się Hermannowi Maierowi (Vail, 2009) i Bode Millerowi (Bormio, 2005). Kolejne srebro dla reprezentacji Niemiec –medal trafia do Andreasa Sandera. Beat Feuz z brązem.
O samym męskim zjeździe w Cortinie powiedziano się już wiele. O akrobacjach Maxence Muzatona pewnie jeszcze więcej. To, co wykonał Francuz przy prędkości około 120 km/h, z pewnością przejdzie do historii zjazdów. Akrobacja godna mistrzów skateboardingu. Lądowanie lepsze niż w latach świetności Tony’ego Hawka. Jestem za, żeby tylko tak kończyły się inne mrożące krew w żyłach nieprzewidziane sytuacje w narciarskim downhillu.
(Prze)kombinowana kombinacja… dobra dla techników
Poniedziałek 15 lutego. W tym dniu odbyły się zawody w kombinacji kobiet i mężczyzn. Zawody dla jednych i drugich w tym samym miejscu, zarówno w supergigancie, jak i slalomie. Kolejny raz, a jakże, na najbardziej rozpoznawalnej trasie w Dolomitach, na Olympia delle Tofane.
Po porannym supergigancie prowadziła Federica Brignone, za jej plecami, ze stratą 0,01 sek. znajdowała się jej rodaczka Elena Curtoni. Trzecia z różnicą 0,06 sek. do prowadzącej – Mikaela Shiffrin. Dobre wyniki z supergiganta w końcowym rozliczeniu w kombinacji alpejskiej nie świadczą jeszcze o niczym. Nawet strata 0,4 sek., jaką miała Petra Vlhova, mogła ostatecznie zapewnić jej dobrą pozycję w ostatecznym rozrachunku.
Jako pierwsza do popołudniowej rywalizacji w slalomie przystępuje Federica Brignone. Nie pojechała ona jednak za daleko – wypada na 3 tyczce! Sensacja. Nie tylko dla wciąż czekających na medal Włochów. Z dwójką startuje Curtoni. Jak na slalom, to przejeżdża go ona bardzo poprawnie. Osiąga 5 czas drugiego przejazdu. Tracąc jednak łącznie 2,35 sek. wypada zaraz za podium. Chwilę po Włoszkach rusza Shiffrin. Amerykanka podkręca mocno śrubę. Jeśli ktoś mógł jej tego dnia zagrozić, to może piąta po supergigancie Michelle Gisin, albo siódma Vlhova. Szwajcarka po przejechaniu slalomu traci jednak do Amerykanki 0,89 sek. Jadąca chwilę po Gisin Słowaczka Vlhova wyprzedza ją o 0,03 sek. Koniec walki o medale w damskim supergigancie.
W zawodach tych wystartowała także Maryna Gąsienica Daniel. Mając 23. czas z supergiganta (+2,09 sek.), Polka awansowała po slalomie na 12. miejsce, co z pewnością można uznać za spory sukces.
Złoto za kombinację trafiło do Mikaeli Shiffrin, srebro do Petry Vlhovej, kolejny krążek, tym razem brązowy, dla reprezentacji Szwajcarii i Michelle Gisin.
U mężczyzn niespodziewanie przedpołudniową rywalizację w supergigancie wygrał Kanadyjczyk James Crawford, wyprzedzając o 0,08 sek. Alexisa Pinturaulta i 0,3 sek. Vincenta Kriechmayra.
Po południu Alexis Pinturault zalicza bardzo dobry występ w slalomie. Jadący zaraz za nim Austriacy Kriechmayr i Mayer nie mieszczą się między kolejne tyczki. Jako piąty wystartował Marco Schwarz. Austriak, czym bliżej dołu, rozkręcał się coraz bardziej. Mając stratę 0,32 sek. po Super G do Francuza wyprzedził go w ostatecznym rozrachunku o 0,06 sek.!
Cały narciarski świat zaskoczony. Do wielu, którzy twierdzili, że zwycięstwa dla Austriaków skończyły się wraz z odejściem Hirschera, ta informacja zapewne dociera z niemałymi problemami. Schwarz zdobywa kolejne złoto dla Austrii. Srebro trafia do Pinturaulta (jaki to musiał być dla niego zawód – tyle lat przegrywał z Hirscherem, a teraz złoto odebrał mu jego młodszy kolega), brąz do Loic Meillarda.
Slalomu nie ukończyło 14 zawodniczek i 11 zawodników. Niektórzy kończyli już po takim niepowodzeniu rywalizację. Na przykład Brignone, Kriechmayr, Mayer, czy Aerni (złoty medalista w tej konkurencji z 2017 z St. Moritz). Inni (i to nie mała grupa) podchodzili i próbowali jechać dalej. Tak zrobił na przykład Giovanni Franzoni (18. po supergigancie, ze stratą 1,47 sek. do prowadzącego Crawforda). Włoch ominął już pierwszą tyczkę! Podchodził, ale na takim podejściu stracił już dość sporo, na mecie miał czas gorszy od Schwarza o ponad 23 sek. (zajął 23 miejsce na 23 zawodników, którzy ukończyli kombinację). Mimo wszystko brawa dla niego. Kto z nas, mając niespełna dwadzieścia lat, po ominięciu pierwszej tyczki, nie chciałby zjechać na dół będąc klasyfikowanym?
Zapewne każdy z zainteresowanych nie raz słyszał, albo sam stwierdzał, że kombinacja alpejska nie ma przyszłości. Bo skończyła się era wszechstronnych zawodników. Bo jeden przejazd w supergigancie i jeden w slalomie (kiedyś w slalomie były dwa) są niemiarodajne. Bo w tej rywalizacji większy handicap otrzymują zawodnicy techniczni (dość prosty Super G, bardzo techniczny slalom). Ja jednak dalej chętnie będę podpatrywał rywalizację w kombinacji, oczekując, że z czasem w czołówce będzie pojawiać się większa liczba specjalistów od szybkości. To, do czego można mieć zastrzeżenia (i to jest pewnie warunek, żeby zjazdowcy mieli trochę większe szanse), to bardziej łaskawe ustawianie slalomów. Chyba jestem oldskulowy – jednak cenię sobie wszechstronność. Aczkolwiek, z drugiej strony, kto spodziewał się, że Marco Schwarz przejedzie Super G tracąc tylko 0,1 sek. do świeżo upieczonego mistrza świata w tej konkurencji?
Równolegle, ale… niesprawiedliwie
W ostatni wtorek zawodniczki i zawodnicy rywalizowali w slalomach równoległych. Rano odbyły się kwalifikacje do popołudniowych finałów. W rywalizacji tej wzięła udział również Maryna Gąsienica Daniel. Polka awansowała dalej z 4. czasem z eliminacji! Najlepszym wynikiem tej tury mogła poszczycić się Wendy Holdener. Klasyfikacji nie ukończyła Petra Vlhova. Do finałowej szesnastki nie załapały się ponadto Lara Gut-Behrami, Sara Hector, Ramona Siebenhofer. Mikaela Shiffrin w ogóle nie wystartowała.
Wśród mężczyzn awansu nie zapewnił sobie złoty medalista z dnia poprzedniego Marco Schwarz. Z rywalizacji zrezygnowało kilku zawodników, których wcześniej upatrywałem jako faworytów do podium (tak, również w tej konkurencji). Na starcie nie zjawił się między innymi Pinturault, Kristoffersen, Yule, Zehnhausern.
Przed rozpoczęciem rywalizacji kolejny raz chciałem, żeby te wyścigi były w końcu fajne. I dla oka, i dla sportowej rywalizacji. I tak by było, ale FIS znów namieszał. Nie pierwszy raz popsuty został duch walki w zawodach równoległych. Jak nie chaos z ustawieniami torów i regulaminem, z tym, czy mają być rewanże w parach, to tym razem zamieszanie z… zegarem. Tego dnia można było przegrać, tak bez cienia wątpliwości, ale czas na linii mety i tak taki pokonany miał gorszy o maksymalnie 0,5 sek. Ktoś z FIS, kto to wymyślił, powinien się mocno tego wstydzić.
Z powyższego względu uznałem, że szczegółowe podsumowanie tej rywalizacji nie ma większego sensu.
Złoto w rywalizacji kobiecej ex aequo zdobyły Włoszka Marta Bassino (mimo gorszego czasu łącznego) i Austriaczka Katharina Liensberger, brąz trafił do Francuzki Tessa Worley.
Wśród panów triumfował Francuz Mathieu Faivre, srebro dla Chorwata Filipa Zubčića, brąz dla Szwajcara Loic Meillarda.
Były to pierwsze medale rozdane w tej konkurencji na MŚ. Mam nadzieję, że i ostatnie. Takie sztuczne zawirowania w dalszym ciągu nie przekonują mnie do tej konkurencji.
Jeszcze kilka słów o starcie Maryny Gąsienicy Daniel. W 1/8 rundy finałowej (od tej fazy zaczęły się popołudniowe finały) Maryna zmierzyła się Estelle Alphand. Pierwszy przejazd Polka zwyciężyła pewnie, wyprzedzając reprezentantkę Szwecji o (podobno) 0,5 sek. W rewanżu była lepsza o 0,09 sek. Pewny awans do dalszej rywalizacji. W ćwierćfinałach Maryna trafiła na naprawdę mocną rywalkę – Austriaczkę Katharinę Liensberger. W pierwszym przejeździe wyprzedziła ją o już sławne 0,5 sek. (jestem pewien, że o więcej). Niestety, w rewanżu Austriaczka nadrobiła stratę z nawiązką. Polka tego dnia naprawdę nie miała się czego wstydzić.
Podsumowując ściganie z tego dnia uważam, że powinno to wyglądać inaczej. Jak na realia rywalizacji równoległej, nareszcie ustawienie torów było ciekawe. Mnie od razu na samym początku in plus zaskoczyło to, że nie jest to prosta w dół, jak bywało na ostatnich podobnych imprezach w APŚ. Zjazd ten wyróżniał się przechyleniem na jeden z boków stoku. Do tego te widoki na Dolomity, to mogło się podobać! Ale cóż. Sztuczne regulaminy psują, jak wiadomo, sportową rywalizację (i zdrową zabawę). Wielki minus za machlojki przy zegarze dla organizatorów.
Rozgrywane w ostatnią środę równoległe zawody drużynowe także nie wzbudziły we mnie większych emocji. Jedyną zmianą w porównaniu z dniem poprzednim było to, że tu różnice w czasach nie były zatrzymywane przy sławnej już 0,5 sek., ale akurat to przy tego typu rywalizacji nie ma większego znaczenia.
Oby sprawiedliwości stało się zadość również i tego dnia nie obeszło się bez kontrowersji. Podczas drugiego wyścigu finałowego Norweg Sebastian Foss-Solevaag wystraszył się (moim zdaniem pochopnie), że może wpaść na niego, jadący równo z nim na sąsiednim torze, Szwed Kristoffer Jakobsen. Norweg po tym zdarzeniu całkowicie odpuścił ten wyścig. Po szybkim złożeniu protestu przez ekipę norweską wyścig został powtórzony. Czy decyzja była dobra, nie mnie osądzać. Foss-Solevaag w powtórce jednak obronił swoje wcześniejsze zachowanie, minimalnie wyprzedzając (jadąc na niebieskim, wolniejszym tego i poprzedniego dnia, torze) Jakobsena.
Złote medale w drużynówce wywalczyli Norwegowie, srebro dla Szwedów, brąz dla ekipy z Niemiec.
Na czwartym miejscu, typowani do zwycięstwa, Szwajcarzy. Jednak po tym, jaki tym razem wystawili skład (Wendy Holdener, Camille Rast, Sandro Simonet, Samyel Bissig) i porównując go z teamem, który zapewnił im złoto w 2019 w Åre (Wendy Holdener, Aline Danioth, Ramon Zenhäusern, Daniel Yule), widać było, że nie jest to dla nich najważniejsze wydarzenie zakończonego czempionatu. Podobnie jak dla Francuzów, którzy mając kogo wystawić, w ogóle do rywalizacji nie przystąpili.
Trzeba mieć mocne nogi do ostrych łuków – giganty na niezłym lodzie
W ostatni czwartek do rywalizacji przystąpiły gigancistki. W tym dwie reprezentantki Polski – Maryna Gąsienica Daniel i Magdalena Łuczak.
Już rano w kwalifikacjach doszło do niemałej niespodzianki. Startująca jako czwarta Federica Brignone poza trasą. Drugi raz podczas występów w Cortinie. Przecież to ona miała zdobywać medale dla Włochów.
Po pierwszym przejeździe najlepsza Mikaela Shiffrin, za nią, zaledwie ze stratą 0,02 sek., jej rodaczka Nina O Brien, trzecia Lara Gut-Behrami. Maryna Gąsienica Daniel na wyśmienitym 7. miejscu (+0,57 sek.). Na 25. pozycji Magda Łuczak (+3,07 sek.).
W popołudniowych przejazdach były emocje również za sprawą dziewczyn z Polski. Startująca jako szósta Magda Łuczak notuje bardzo dobry wynik. Na chwilę siada nawet na fotel liderki. Ostatecznie awansuje ona na 19. pozycję (mając czas drugiego przejazdu gorszy tylko o 1,52 sek. od zawodniczki najszybszej w tej turze).
Przed kolejną z naszych reprezentantek startują między innymi takie zawodniczki jak Sara Hector, Corrine Suter, Marta Bassino, Wendy Holdener, czy też jedna z faworytek do medalu – mmm Petra Vlhova (11 po pierwszym przejeździe, z czasem +1,17 sek.). Słowaczka tego dnia jednak nie będzie chciała zbyt długo pamiętać. Kończy rywalizację dopiero na 12. miejscu.
Ruszyła Maryna. Jak pisałem wcześniej, podczas sportowych wydarzeń nie nastawiam się wyłącznie na kibicowanie reprezentantom znad Wisły. Tym razem jednak emocje i u mnie były gdzieś pod sufitem. Zawodniczka z Zakopanego wyśmienicie przejechała górną cześć trasy. Nagle krawędź jednej z nart puszcza na lodzie. Traci kilkadziesiąt cennych setnych sekundy. Jedzie jednak dalej. Próbuje jeszcze nadrobić tam, gdzie to jest możliwe. Do 14. po pierwszym przejeździe Ramony Siebenhofer zabrakło 0,27 sek. Jadąca jako następna Alice Robinson ponowny raz potwierdza, że jest mocna w gigancie. W końcowej klasyfikacji awansuje o dwa oczka, na 4. pozycję. Kolejna ze startujących Michelle Gisin spada na 11. miejsce. Czwarta po porannych kwalifikacjach Katharina Liensberger notuje najlepszy popołudniowy rezultat. Na obecny moment zawodów, przejmuje czerwony fotel liderki. Jadąca po niej Lara Gut-Behrami jest na dole szybsza od Austriaczki łącznie o 0,09 sek. Kolejna zawodniczka, Amerykanka Nina O Brien, chyba nie wytrzymuje presji. Spada po drugim przejeździe na 10. miejsce. W budce startowej u góry została tylko jej rodaczka Mikaela Shiffrin. Amerykanka jedzie bardzo równo i poprawnie całą trasę. Ale to jednak nie wystarcza do złota. Przekracza linię mety tracąc zaledwie 0,02 sek. do prowadzącej Szwajcarki!
Lara Gut-Behrami z kolejnym złotym medalem tegorocznych MŚ! Dla Shiffrin (tylko) srebro, Liensberger zgarnia brąz. Maryna Gąsienica Daniel ostatecznie na szóstej pozycji (+1,53)! Brawa dla obu z naszych reprezentantek!
Piątkowy pierwszy przejazd giganta zaczął ten, który według mnie mógł te zawody wygrać. Mam tu na myśli Marco Odermatta. Zaczął fatalnie. Po 40 sekundach Szwajcar kończy rywalizację. Oprócz niego po pierwszym przejeździe zawody kończą między innymi jego rodacy Justin Murisier, Gino Caviezel i Austriak (do czego nas już zdążył przyzwyczaić) Manuel Feller. Ileż to już razy ten chłopak wypadł z trasy?
Świetny poranny przejazd zaliczył Alexis Pinturault (do południowych zawodów wszedł na pozycji lidera). Drugi, co jest niemałą niespodzianką, Włoch Luca de Aliprandini (+0,4 sek.), za nim Niemiec Alexander Schmid (+0,56 sek.). Dla ciekawości, Henrik Kristoffersen zakwalifikował się dopiero z 15. czasem (+2,32 sek.).
W popołudniowych finałach pierwszym, który pozytywnie zaskoczył był Słowak Adam Zampa (20. po pierwszym przejeździe, ze stratą 3,16 sek.). Słowak po swoim zjeździe na dłużej zagościł na czerwonym fotelu lidera. Ostatecznie awansował na. 8 pozycję, tracąc 2,48 sek. do zwycięzcy. Po nim jechali bardziej znani zawodnicy, jak wspomniany wcześniej Henrik Kristoffersen, czy Filip Zubčić. Ten pierwszy nie będzie mile wspominał występu w gigancie w Cortinie. Zapewne 9. pozycja, na której ostatecznie ukończył gigant, to nie było to, o czym Norweg myślał. Ten drugi z wymienionych, Chorwat Zubčić spisał się o wiele lepiej. Awansował z 11. miejsca po pierwszym przejeździe na 4. lokatę (tracąc do podium 0,72 sek., zbyt wiele jak na osiągane rezultaty w tym dniu). Jako szósty od końca wystartował Marco Schwarz. Przejazdem tym kolejny raz potwierdził swoją wysoką dyspozycję w ostatnim czasie. Austriak awansuje pozycję lidera. Jadący za nim Loic Meillard zalicza gorszy drugi przejazd (zachowuje jednak 5. pozycję wypracowaną w 1. przejeździe). Kolejny Mathieu Faivre, utrzymując swoją przewagę z pierwszego przejazdu, wyprzedza na tablicy wyników Schwarza. Na starcie zostało trzech zawodników. Pierwszy z nich Alexander Schmid wypada z trasy. Kolejny – Luca de Aliprandini nie zalicza tak dobrego kolejnego przejazdu, jak ten pierwszy, mimo to udaje mu się wskoczyć na pozycję pomiędzy Faivre a Schwarza. Jako ostatni rusza Alexis Pinturault. Super specjalista od gigantów na prostej drodze po złoto. Mija siódmą tyczkę od góry i odjeżdża mu prawa noga. Koniec.
Medale w tym dniu wędrują do kogoś innego. Złoto, już drugie, do jego rodaka Mathieu Faivre, srebro do Luca de Aliprandiniego, który ratuje Włochom mistrzostwa, kolejny medal, tym razem brąz (po złocie za kombinację), do Marco Schwarza.
Podsumowując męskie ściganie w gigancie chciałbym wiedzieć, dlaczego żaden z reprezentantów Polski nie stanął do rywalizacji z zawodnikami z Litwy, Czech, Hiszpanii, Japonii czy Argentyny? Przedstawiciele tych krajów znaleźli się w najlepszej trzydziestce mistrzostw. Trochę szkoda, że w PZN zabrakło odwagi, żeby na najważniejszą imprezę narciarską na świecie nie wysłać żadnego z naszych reprezentantów.
Naprawdę twarde slalomy
W weekend kończący alpejski czempionat doszło do rywalizacji w slalomach pań i panów. Brawa dla organizatorów, którzy mimo dodatnich temperatur, zarówno na sobotnie zawody kobiet jak i niedzielne mężczyzn, przygotowali naprawdę twarde trasy. Stok w pełnym słońcu, a tory dla całej stawki jak z betonu.
W pierwszym przejeździe wśród kobiet nie obyło się bez niespodzianek. Federica Brignone kolejny już raz nie ukończyła przejazdu. Z pewnością pobyt w Cortinie sympatyczna Włoszka będzie chciała jak najszybciej zapomnieć. Poza nią z zawodów wypadła Michelle Gisin, Katharina Huber, Paula Moltzan. Z najlepszym czasem awansowała Katharina Liensberger, za nią Petra Vlhova (+0,3 sek.), dalej Wendy Holdener (+1,24 sek.), Mikaela Shiffrin (+1,3 sek.). Można było powiedzieć, że pretendentki do podium weszły do finałów zgodnie z przewidywaniami. W dziesiątce dalej ciekawie. Piąta Słowenka Anna Bucik, dalej Szwajcarka Camille Rast, Niemka Lena Duerr, ósma Japonka Ando Asa.
W popołudniowych finałach błysnęła kolejna ze Słowenek – Andreja Slokar. Mając 17. czas porannych przejazdów awansowała ona ostatecznie na 5. miejsce! Potem już przyszło tylko czekać na rozstrzygnięcia wśród najlepszych czterech zawodniczek z kwalifikacji. Jako pierwsza z nich ruszyła Mikaela Shiffrin. Według mnie pojechała zbyt zachowawczo, żeby nadrobić stratę z pierwszego przejazdu. Kolejna Wendy Holdener. Szwajcarka jednak gorsza. Straciła do Amerykanki 0,36 sek. Przedostatnia wystartowała Petra Vlhova. Przejechała całą trasę bardzo pewnie. Linię mety przecięła z czasem lepszym od Shiffrin o 0,98 sek. Czy Katharina Liensberger wytrzymała presję? A jakże! Osiągnęła najlepszy czas również w drugim przejeździe. Wyprzedziła Vlhovą o równą sekundę. Zasłużenie wskoczyła na najwyższą pozycję.
Kolejny złoty medal w Cortinie zdobyli Austriacy i Katharina Liensberger (to już trzeci medal i drugi złoty dla tej zawodniczki zgarnięty na tych MŚ), srebro dla Słowaczki Petry Vlhovej, brąz dla Amerykanki Mikaeli Shiffrin.
Niedzielne zawody mężczyzn otworzył Alexis Pinturault – jeden z głównych pretendentów także do podium w slalomie. Zaliczył on bardzo poprawny zjazd. Kwalifikacje ukończył na siódmym miejscu (+0,41 sek.). Kolejny na trasie Sebastian Foss-Solevaag ponownie udowodnił swoją wysoką formę przygotowaną na te MŚ (wykręcił 3. czas pierwszego wyścigu, +0,16 sek.). Następny z zawodników Ramon Zenhaeusern dużo słabiej od poprzedników (+1,65). Po nim ruszył Henrik Kristoffersen. Norweg w grze o medale (+0,38). Jadący z piątką Clement Noel do Foss-Solevaaga stracił 0,18 sek. Później emocji też nie brakowało. Najlepszy czas podczas pierwszej serii uzyskał Adrian Pertl. Włoch Alex Vinatzer (17. na liście startowej) przeciął linię mety ze stratą 0,14 sek. do Austriaka. Dwudziestka ze Szwecji – Kristoffer Jakobsen awansował z czwartym rezultatem (+0,18). Czternastu zawodników zanotowało czasy nieprzekraczające jednej sekundy straty do prowadzącego! Oprócz wymienionych powyżej jeszcze Marco Schwarz, Daniel Yule, Stefan Hadalin, Michael Matt. Wśród niespodzianek startujący z 29. – Belg Armand Marchant oraz, uwaga, numer 43. – 22-letni Amerykanin Jett Seymour. Patrząc na różnice na tablicy wyników – każdy z nich z szansami na medal.
Wczesnym popołudniem w walce o ostatnie medale było niezwykle ciasno. Jak wspomniałem wcześniej, do finału awansowało czternastu zawodników ze stratą poniżej 1 sekundy do lidera. W drugim przejeździe zgodnie z decyzją organizatorów wystartowała najpierw najlepsza 15 w odwróconej kolejności. Po nich dopiero reszta zawodników. Z czternastym czasem z klasyfikacji (+0,98 sek.) ruszył Chorwat Istok Rodes. Zjazd ten pozwolił mu na dłuższą chwilę zasiąść w fotelu lidera. Ostatecznie awansował on na 6. miejsce. Dopiero dziewiątemu rano Szwajcarowi Danielowi Yule udało się wyprzedzić Rodesa. Jadący po Yule, jeden z pretendentów do medalu, Marco Schwarz zahaczył o tyczkę. Dwukrotny już medalista tych MŚ poza rywalizacją. Kolejny – Alexis Pinturault po drugim przejeździe stracił do Szwajcara 0,28 sek. (zajął ostatecznie 7. miejsce). Następny z budki startowej ruszył Henrik Kristoffersen. To był bardzo dobry przejazd Norwega. Może nawet i najlepszy w tym roku. Jazda ta pozwoliła mu na objęcie prowadzenia z przewagą 0,76 sek. nad Szwajcarem. Clement Noel po świetnie przejechanym górnym odcinku trasy ominął jedną z tyczek. Po krótkim namyśle postanowił kontynuować jazdę, ale dotarł do mety ze stratą ponad dziesięciu sekund. Kolejny ze startujących – Kristoffer Jakobsen w połowie przejazdu złapał jedną z tyczek między nogi. Kolejny z czołówki, który w tym dniu nie ukończył rywalizacji. U góry zostało trzech zawodników. Znakomicie w drugim przejeździe z trasą poradził sobie Sebastian Foss-Solevaag. To pozwoliło mu wyprzedzić kolegę z reprezentacji o 0,46 sek.! Alex Vinatzer zanotował dużo gorszy drugi przejazd niż ten wcześniejszy. Wypadł przez to zaraz za podium. Na starcie został tylko Adrian Pertl. Austriak górną część trasy przejechał bez żadnego błędu. W dolnej części jednak zaczął tracić osiągniętą przewagę. Finalnie przekroczył linię mety z drugim czasem dnia.
Ostatnie medale rozdane. Złoto powędrowało do Norwega Sebastiana Foss-Solevaaga, srebro do Austriaka Adriana Pertla, brąz dla innego z Norwegów, dla Henrika Kristoffersena.
Na koniec podsumowania wydarzeń slalomu mężczyzn dodam, że drugiego przejazdu nie ukończyło 18 zawodników. Oprócz wymienionych wyżej, jedna z rewelacji po pierwszym przejeździe Amerykanin Jett Seymour, ale także, co już nie powinno być (niestety) niespodzianką, Manuel Feller. Naprawdę lubię tego zawodnika. Jest mi go po prostu szkoda.
Finito
To były udane mistrzostwa. Owszem, bez zgrzytów się nie obeszło, ale teraz nie czas, żeby o tym mówić. Były sportowe wzloty i upadki. Emocje mocniejsze niż podwójne espresso. Wśród zwycięzców widzieliśmy i takich, na których stawialiśmy przed rozpoczęciem rywalizacji (Lara Gut-Behrami, Corrine Suter, Vincent Kriechmayr, może również Marco Schwarz), ale również i takich, którzy z formą utrafili akurat na pobyt w Dolomitach (Katharina Liensberger, Mathieu Faivre, Sebastian Foss-Solevaag). Kompletnych niespodzianek też nie brakowało. Takich z pozytywnym zaskoczeniem, pozwalających mniej znanym zawodnikom sięgnąć po medale (to głównie reprezentanci Niemiec – Kira Weidle, Romed Baumann, Andreas Sander oraz Włoch Luca de Aliprandini). Ale również patrzyliśmy na fatalne starty tych, w których wcześniej stawialiśmy w roli faworytów. Cóż, w tym momencie na myśl przychodzą mi przegrane przede wszystkim reprezentantów gospodarzy – Federici Brignone oraz Dominika Parisa.
Podczas zakończonego czempionatu z narciarskim ściganiem chciał się pożegnać wielokrotny mistrz stoków Teg Ligety. Niestety, ale ból pleców, jakiego doświadczył w pierwszym tygodniu pobytu w Cortinie, kazał mu przedwcześnie zakończyć karierę. Chwała mu za wcześniejsze sukcesy. Brawa za decyzję i jej uzasadnienie. Informując o tym powiedział on, że ważniejsza jest dla niego możliwość zabawy i jazdy na nartach z jego dziećmi niż kolejny raz ryzykowanie swoim zdrowiem. Prawdziwy Mistrz.
Jak się dało zauważyć, narciarski świat się nie skończył. Nie skończyły się zwycięstwa Austriaków, w co zapewne wielu z nas powątpiewało po odejściu na sportową emeryturę Marcela Hirschera. Można powiedzieć, że te mistrzostwa należały także do Szwajcarów, w mniejszym stopniu do Niemców, Francuzów, także dzięki zwycięstwu w wyścigach drużynowych i w kończącym MŚ slalomie panów obronili się Norwegowie. Również my nie mieliśmy się czego wstydzić. Nasze reprezentantki – Maryna Gąsienica Daniel oraz Magda Łuczak godnie zaprezentowały się podczas najważniejszych wydarzeń tego roku w narciarstwie alpejskim.
Brawo Cortina d’Ampezzo. To było fajne alpejskie dwa tygodnie. Do zobaczenia na kolejnych Mistrzostwach Świata w 2023 w Courchevel-Méribel. Do zobaczenia na narciarskich trasach.