Jest styczeń. Dookoła rozpościera się przepiękna panorama szwajcarskich Alp. Co kilkadziesiąt minut kolej torowa Jungfraubahn przejeżdża przez Wengen, nad którym unosi się najdłuższa trasa zjazdowa alpejskiego Pucharu Świata. To miejsce weryfikuje umiejętności fizyczne, ale przede wszystkim psychiczne każdego narciarza startującego w konkurencji zjazdowej. Ponad czteroipółkilometrowa trasa z 50-metrowym skokiem między skałami Hundschopf i szykaną Kernen-S. Wzdłuż trasy i na mecie tłumy kibiców i dziennikarzy. Trasa nie jest jeszcze tak ogrodzona jak kilkadziesiąt lat później. Bandy zabezpieczające narciarzy zbudowane są z bloków słomy.
Na kilkadziesiąt metrów przed metą, po dwóch minutach wyczerpującej jazdy w szaleńczym tempie, widzom zgromadzonym na dole trasy ukazuje się Kanadyjczyk Dave Irwin. Jeszcze chwila, a przejedzie przez linię mety. Prędkość jest ogromna i narty zaczynają myszkować. Dave próbuje wyjść z opresji, korygując linię. Przenosi ciężar ciała na prawą stronę, ale siła odśrodkowa i zawrotna prędkość dają o sobie znać. Jeszcze jedna korekta, która wypycha Dave’a praktycznie poza trasę – jedzie po blokach słomy. Publiczność wstrzymuje oddech, patrząc, jak resztkami sił Kanadyjczyk cudem omija kamerzystę stacji telewizyjnej. Znów przechyla się w lewo i niczym kaczka puszczana po wodzie kilka razy odbija się od śniegu, cudem mieszcząc się w bramki mety. Zatrzymuje się i z uśmiechem macha do publiczności, jak gdyby ułamki sekund wcześniej nie był na skraju śmiertelnego niebezpieczeństwa.
Crazy Canuck!
Tym określeniem Serge Lang, francuski dziennikarz sportowy i twórca Pucharu Świata w narciarstwie alpejskim, nazwał to, co do tego momentu nie miało swojej nazwy – ekipę kanadyjskich narciarzy, którzy zmienili narciarstwo w sport zespołowy jako legendarni Crazy Canucks.
Jeśli urodziłeś się w latach 70., na pewno przeżyłeś niesamowite historie związane z Galactorem – organizacją, która chciała podbić Ziemię. Japoński serial „Kagaku Ninja-tai Gatchaman”, który został dostosowany do rynku amerykańskiego, a w Polsce był wyświetlany w telewizji pod tytułem „Załoga G”.
Fabuła tej historii nie jest zbyt skomplikowana. Do walki z przywódcą Galactora, którego imię brzmiało złowieszczo – Zoltar, profesor Anderson wysyła drużynę kilku śmiałków. Ich celem jest bezpardonowa walka z przeciwnikiem, a narzędziem ich indywidualne umiejętności, które w zespole stanowią niebezpieczne zagrożenie. Drużyna Załogi G składała się z indywidualności. Przywódcą był Ken Washio z umiejętnościami walki wręcz i strategii. Kolejnym był Joe Asakura – introwertyk, którego bronią było ostre pióro zadające śmiertelne ciosy. Była też Jun – używająca bombowego jojo, Jinpei – specjalista od wybuchów, i Ryu – pilot statku kosmicznego o nazwie Boski Feniks. Kultowy serial doczekał się kilku kontynuacji wzorujących się na podobnym schemacie, modyfikując zachowania bohaterów i umiejętności dostosowane do innego otoczenia. Dokładnie tak, jak stało się z Crazy Canucks.
Mniej więcej w podobnym czasie, kiedy serial pojawił się w Polsce, na naszej planecie dominowało narciarstwo europejskie, a największymi „Zoltarami” byli narciarze z Austrii i Szwajcarii: Franz Klammer, Peter Müller, Josef Walcher, oraz z Francji czy Włoch. Dominowali dzięki ogromnym, jak na tamte czasy, budżetom, rozbudowanym związkom narciarskim, chcąc na zawsze zdominować światowe narciarstwo alpejskie.
Fanatyczni kibice dopingowali swoich faworytów na granicy szacunku do pozostałych konkurentów. Podobnie jak kibice Adama Małysza podczas rywalizacji z niemieckimi skoczkami. Niełatwo było przebić się europejskim narciarzom, a co dopiero tym z innych kontynentów.
Ponad 7000 kilometrów od Alp, w Kanadzie, kilku narciarzy, bardzo dobrych jak na północnoamerykańskie standardy, postanowiło rozpocząć swój podbój światowej czołówki narciarstwa alpejskiego.
Steve Podborski, Ken Read, Dave Irwin i Dave Murray, z mizernym wsparciem kanadyjskiego związku narciarskiego i praktycznie zerową rozpoznawalnością wśród fanów narciarstwa alpejskiego, ruszyli do Europy. Cel był szalony, ponieważ postanowili zawalczyć z najgroźniejszymi na świecie „Zoltarami”, czyli drużynami z Austrii, Francji, Włoch czy Szwajcarii.
Pierwszym, który naruszył „układ”, był Ken Read – 20-letni, sześciokrotny mistrz Kanady w narciarstwie alpejskim z Calgary. Niemożliwe stało się faktem: wygrał zawody Pucharu Świata w zjeździe w Val d’Isère we Francji. Był pierwszym narciarzem z Ameryki Północnej, który pokonał najlepszych na świecie, na ich warunkach, w najbardziej spektakularnej konkurencji alpejskiej. Nietrudno domyślić się reakcji starego kontynentu. Wzruszenie ramionami i określenie tego wyczynu jako fartu było czymś, czego można było się spodziewać. Dziennikarze zgodnie określali wygraną jako rzecz, która czasami może się zdarzyć – ot, jak szóstka w Lotto.
Jednak to tylko rozbudziło apetyt i potwierdziło skuteczność dobrze przeprowadzonych spartańskich treningów, odmiennych od tych, jakie były standardem narciarzy z federacji europejskich. W głowie Kanadyjczyków był prosty cel: „Nie chodzi o to, aby wygrać, ale aby wygrywać dalej” (Ken Read). Nikt i nic nie zapowiadało tego, co miało się stać dalej.
Mija kilkanaście dni od wygranej Reada i karuzela alpejska przenosi się do Schladming. Warunki są idealne do przeprowadzenia zjazdu. Emocje wśród dziennikarzy i kibiców są ogromne. Bukmacherzy przyjmują zakłady, a dziennikarze analizują szanse zawodników. Tylko kilka nazwisk jest typowanych do wygranej tego klasyka. Oczywiście Franz Klammer (AUT) jako bezsprzeczny faworyt. Jego kolega z austriackiego teamu Klaus Eberhard i oczywiście Herbert Plank (ITA), Bernhard Russi (SUI).
I nagle… Kanadyjczyk Dave Irwin melduje się na mecie, zajmując pierwsze miejsce, pokonując odcinki z prędkością ponad 128 km/h. To nie jest już przypadek, to deklasacja przeciwników. BUM! – pokonuje Klausa Eberharda z przewagą 1,61 sekundy. BUM… BUM! – jest przed Herbertem Plankiem o 1,67 sekundy. BUM… BUM… BUM! – deklasuje Franza Klammera z zapasem 1,84 sekundy. Jak powiedział Ken Read, nie chodziło o to, aby wygrać, ale wygrywać dalej i dalej. Otworzyły się nowe drzwi w kanadyjskim narciarstwie alpejskim. Nikt spoza Europy nie wygrał nigdy tych zawodów.
Wracając do historii opowiadanej w japońskim serialu „Kagaku Ninja-tai Gatchaman”. Pokonać przeciwnika można na wiele sposobów. Crazy Canucks zrobili to jako załoga, wykorzystując swoje różne umiejętności, współpracę, wsparcie i wzajemną motywację. Kanadyjczycy nie mogli rywalizować z kontynentem europejskim w taki sam sposób. Za namową trenera Scotta Hendersona (profesor Anderson w serialu) Kanadyjczycy postanowili wszystko postawić na wygrywanie tylko w konkurencji szybkościowej. W takiej rywalizacji stawiasz wszystko na jedną kartę – „wóz albo przewóz”. W pozostałych konkurencjach trzeba zrównoważyć agresję, technikę, wziąć pod uwagę zmieniające się warunki, bo tam liczą się dwa przejazdy. W zjeździe nie masz szansy na odrobienie straty. Od samego początku ciśniesz, aby wygrać. Sam pomysł był niezbyt skomplikowany, ale genialny, by dołączyć do rywalizacji w narciarstwie zespołu spoza Europy.
Kolejny element tej układanki wyszedł od zawodników, z ich naturalnego sposobu życia. W Europie ściganie w konkurencjach alpejskich postrzegane było jako sport indywidualny. Narciarz, prędkość, jego umiejętności i wsparcie trenera. Do lat 80. był właśnie tak postrzegany. Kanadyjczycy zmienili wszystko. Crazy Canucks to zlepek różnych umiejętności narciarskich i charakterów. Łączył ich jeden typ osobowości ESTP (ang. Extraverted Sensing Thinking Perceiving) – ekstrawertyk, percepcjonista, myśliciel i obserwator. Ten typ jest znany z potrzeby szukania przygód, lubienia ryzyka i zorientowania na działanie. To osoby, które często odnoszą sukcesy w środowiskach wysokiego ryzyka. Podobnie jak wspomniana wcześniej Załoga G – Crazy Canucks składała się z fantastycznych narciarzy z różnymi umiejętnościami. Ken Read określany był jako profesor czucia śniegu, który podczas glidingu z łatwością odnajdywał optymalną linię i aerodynamikę. Steve Podborski – najbardziej wyluzowany z całej załogi, pewny siebie, idealnie pokonujący długie, szybkie skoki. Dave Irwin określany jako ten, który urodził się, aby rywalizować bez żadnych zahamowań i strachu, jeżdżący na granicy kraksy. Wreszcie Dave Murray – najspokojniejszy z całej drużyny, ze świetnymi umiejętnościami pokonywania nierówności przy dużych prędkościach. Wszystkich łączył głód wygrywania. Koktajl ich typów osobowości przejawiał się w ich bezkompromisowym podejściu do narciarstwa. Polegał na przekraczaniu granic i szukaniu wyzwań na najtrudniejszych trasach. Crazy Canucks czerpali energię z bycia razem, towarzystwa innych narciarzy i kibiców.
Kolejne zawody i sezony alpejskiego Pucharu Świata. Crazy Canucks łamią system nie tylko podczas rywalizacji. Ich osobowości zmieniają otoczkę każdych zawodów. Kiedy inni schodzą ze stoków, oni celebrują zakończenie zawodów. Steve, Ken i dwóch Dave’ów zostają z kibicami narciarstwa. Mimo zmęczenia chętnie rozdają autografy, wymieniają uściski i rozmawiają. W ten sposób zjednują sobie przychylność kibiców z różnych europejskich krajów, którzy do tej pory kibicowali tylko swoim narodowym narciarzom.
Narciarstwo Kanadyjczyków i ich konsekwencja, upór, braterstwo i szaleństwo przynoszą dalsze sukcesy. Do zespołu dołącza Todd Brooker i miażdżą europejskich zjazdowców na legendarnej trasie Streif w Kitzbühel. To alpejski Święty Graal narciarstwa zjazdowego. W 1980 na podium austriackiej góry staje Ken Read, w kolejnych latach Steve Podborski, a później Todd Brooker. Crazy Canucks uwielbiają wymagające trasy, piekielnie niebezpieczne i szybkie. Szaleństwo nie ma granic. Zapisują się w tym szaleństwie również niebezpiecznymi wypadkami. Po jednych zawodach w Wengen, kiedy Ken Read i Dave Irwin rozbijają się praktycznie w tym samym miejscu, zakręt na trasie zostaje nazwany Canadian Corner.
Kolejne starty tylko udowadniają ich podejście drużynowe do narciarstwa i radość bycia w grupie. Mając ograniczony zespół (tylko jeden trener), wprowadzają coś, co po latach będzie rutyną. Posiadając zaufanie do siebie i wiedzę o indywidualnych umiejętnościach, po każdym przejeździe przekazują szczegóły trasy swoim kolegom przez krótkofalówki. Steve Podborski uzasadnia to w bardzo logiczny sposób: „Trener stojący na stoku podczas jazdy widzi tylko mały odcinek przejazdu – narciarz całą trasę pokonał, więc wie o niej wszystko w najdrobniejszych szczegółach, a ta wiedza na pewno będzie przydatna koledze”.
Crazy Canucks zapisują się w kartach historii narciarstwa alpejskiego swoją walecznością, sprytem i działaniem drużynowym. Ken Read zostaje pierwszym narciarzem spoza Europy, który wygrał zawody Pucharu Świata w zjeździe również w Wengen i Kitzbühel, łamiąc zabetonowany świat narciarstwa europejskiego. Steve Podborski był pierwszym narciarzem spoza Europy, który zdobył brązowy medal olimpijski.
W historii narciarstwa alpejskiego mieliśmy możliwość oglądania wirtuozów szusowania. Narciarzy nie schodzących z podium. Równocześnie na arenach Pucharu Świata pojawiali się zawodnicy, którzy swoją charyzmą, techniką, umiejętnościami i sposobem bycia dali się zapamiętać nie tylko ze statystyk liczby zdobytych punktów i medali. Crazy Canucks mieli duży wpływ na rywalizację sportową. W indywidualny sport wprowadzili element drużynowy. Uzupełniali się umiejętnościami, co pomagało wymieniać się doświadczeniami. To oni wprowadzili relacjonowanie przez krótkofalówki tego, co może spotkać kolegę z zespołu na trasie. Celem było pokonanie przeciwnika, a nie indywidualna wygrana. Kanadyjczycy trenowali razem, spali w tych samych pokojach i podróżowali. Dzisiaj, z perspektywy czasu, jest to oczywiste, jednak wtedy było to coś nowego. Wykorzystywali swoje naturalne umiejętności do zjednywania sobie kibiców, dla których byli drużyną. Po latach zainspirowali Canadian Cowboys, którzy zaskakiwali kibiców swoim drużynowym podejściem, kapeluszami kowbojskimi podczas wywiadów i świetnym poczuciem humoru. Pokazali kolejnym pokoleniom możliwości wykorzystania i dzielenia się doświadczeniem z kolegami z drużyny. Kilkadziesiąt lat później narciarze z Norwegii: Aksel Lund Svindal, Kjetil Jansrud i młody Aleksander Aamodt Kilde, wnieśli na wyższy poziom drużynowe podejście do narciarstwa alpejskiego, pełnymi garściami czerpiąc z Crazy Canucks. Stworzyli grupę narciarzy, podbijając świat jako Attacking Vikings. Połączyli sztukę bycia dobrym zespołem, których łączył ten sam cel, te same wartości, chcąc osiągnąć wymarzone sukcesy. Zupełnie jak serialowa Załoga G, wykorzystując swoje indywidualne umiejętności, aby wspierać drużynę i walczyć z „Zoltarami” tego świata.
Historię Crazy Canucks dedykuję polskiej reprezentacji narciarstwa alpejskiego.