To było bardzo dawno temu, kiedy byłem małym chłopcem i co zimę spędzałem czas na obozach narciarskich. W którymś roku rozpocząłem sezon niestety ze starymi nartami – po prostu nie było można było ich zdobyć.
Dla młodszego pokolenia, które nie pamięta tamtych czasów nadmienię, że istniało kilka sposobów:
- Odziedziczenie po starszym rodzeństwie lub kimś z rodziny.
- Kupienie nart na giełdzie narciarskiej za astronomiczna cenę.
- Próba kupienia poprzez dobrze zaopatrzone sklepy dla górników (to była taka forma benefitów dla tej branży gospodarki – trzeba było nieźle się napocić, aby taki specjalny talon zdobyć, nie mając w rodzinie górnika). W sklepach praktycznie nie było nart ani butów. Zdarzały się okazje w składnicach harcerskich (o takie kiedyś były), ale to wymagało polowania. Nagminny był tez sposób „załatwiania” lub handel wymienny. Moi rodzice mieli dostęp do np. pralki (tez towar deficytowy), a kto inny do sprzętu narciarskiego i tak sobie radziliśmy.
Wracając do mojego obozu narciarskiego i braku nowych nart. To była tragedia! Każdy wie, że nowe narty zawsze dodają prędkości i spektakularnego wizerunku wśród kolegów i koleżanek i na stoku. Ten sezon miał być stracony i nadrabiany tylko i wyłącznie brakiem strachu i techniki, ale na pewno nie nowym sprzętem. Po pierwszym dniu na stoku karty były rozdane. Nowy sprzęt kolegów ustawiał hierarchię i dyktował osiągnięcia. Obserwując młodsze pokolenie nic się nie zmieniło od lat 80. Mimo że często słyszę o konsumpcjonizmie młodzieży, nowy sprzęt zawsze odejmował sekund.
Kolejnego dnia wspomnianego obozu, wczesnym porankiem obudził mnie trener. Gdy wszyscy jeszcze spali oznajmił że, muszę szybko wstać, nim reszta się obudzi i zejść na stołówkę. Zaskoczony i zaspany zszedłem posłusznie i… zobaczyłem mojego ojca z nowiutkimi nartami. Nie wierzyłem własnym oczom i chyba zamiast przytulić się do niego przytuliłem narty. To było 35 lat temu, a ja wciąż pamiętam jakby to było wczoraj.
Po wielu latach, kiedy już sam zostałem ojcem, chciałem by moja córka też odczuwała takie emocje związane z narciarstwem. Dlatego ten felieton chciałbym poświęcić czytelnikom, którzy przygotowują się do roli ojca i sprzedać kilka kluczowych informacji jak zarazić białym szaleństwem swoje zaczynające jeździć na nartach dzieci. Pewnie popełniłem kilka błędów i myślę, że spowodowane były brakiem wystarczających informacji jak to robić. Większość porad jest dedykowanych dorosłym na każdym stopniu zaawansowania, ale podpowiedzi jak to robić z maluchami za wielu nie ma. Dlatego przestawię 10 subiektywnych rad i obserwacji opartych na własnych doświadczeniach po kilku sezonach jazdy z moją ośmioletnią córką. Trzy… dwa… jeden… Jazda!
- Nie zakładaj, że dziecko pokocha narciarstwo tak jak ty, a tym bardziej nie myśl, że zostanie zawodnikiem. Nie ma nic gorszego niż nadmierne przekonywanie, że narciarstwo jest super. Może okazać się po czasie, że spędzanie czasu w zimnie i zamieci nie będzie tak fascynujące jak na przykład pływanie w ciepłym morzu. Szczególnie gdy koleżanki i koledzy nie są aktywni narciarsko.
- Narciarstwo ma być przyjemnością a nie obowiązkiem, więc balansuj między jazdą a zabawą. Świetnym rozwiązaniem jest zabawa w oglądnie innych narciarzy i wybieranie kto ładnie a kto słabiej jeździ. Poprzez obserwacje dziecko dostrzega różnice i ma czas na odpoczynek pomiędzy „ciupaniem” góra-dół. Proponuję wykorzystać moment jazdy krzesełkiem na naukę. Moja córka nauczyła się liczyć do 100 obserwując numerację na krzesełkach. To świetny moment na obserwowanie innych narciarzy w akcji i zabawy – trafić na ten sam lub określony numer krzesełka.
- Kupuj narty, a nie wypożyczaj. Wiem, że dzieci rosą, ale nie ma nic bardziej motywującego, kiedy dziecku położysz narty w prezencie przy łóżku jeszcze nim rozpocznie się sezon. To sprawi, że będzie czekało na pierwszy wyjazd, aby je wypróbować. Kupienie nowego sprzętu to strata 300 złotych w roku, ponieważ w kolejnym sezonie sprzedasz narty i buty, więc chyba warto zaoszczędzić złotówkę dziennie w roku. Możesz założyć skarbonkę w pokoju dziecka przeznaczoną na nowy sprzęt – będzie kreatywnie i pozwoli wzbudzić element oszczędzania i myślenia o nartach przez cały rok.
- Nie kupuj za dużych butów na zapas. Jedyny wyjątek to pierwsze buty. Najmniejszy rozmiar jaki znalazłem to 16 cm, a córka miała stopę długości 14 cm i to był jedyny moment kiedy miała za duże. W butach na zapas będzie bolała noga i obijały się golenie. Żadnego postępu dziecko nie zrobi, a może się zniechęcić. Nie wypożyczaj tylko kup (patrz punt trzeci – ten sam efekt). O bezpieczeństwie nie będę pisał.
- Nauka z instruktorami – pewnie mi się oberwie od kilku osób, ale to powinien być dodatek. Jeśli jesteś dobrym narciarzem i wiesz o co chodzi (a tacy czytają w większości NTN Snow & More), możesz dużo nauczyć i pokazać. Instruktorzy podczas okresu zimowego (w tym ferii) są najbardziej zajętą grupą na stoku. Nie pamiętają kogo i czego już uczyli – nie mówiąc nawet o imieniu dziecka. Dlatego dobrym sposobem, gdy łapiemy instruktora, jest podsumowanie tego co dziecko już robiło i rozmowa po zajęciach, aby mieć dokładne informacje na kolejne lekcje (zapiszcie w telefonie – zawsze możecie wysłać SMS instruktorowi na kolejny dzień). Nie łudźcie się – oni nie pamiętają. Instruktor powinien być uzupełnieniem lub merytoryczną podpowiedzią dla rodzica jak działać. Dlatego obserwujecie (z oddali) co robią i jak ćwiczą. Pozwoli wam to również na ocenę kompetencji, nim zdecydujecie się na kolejną lekcję i ewentualne podpowiedzi co wspólnie ćwiczyć.
- Wyjazdy ze szkółkami narciarskimi – to chyba najlepszy sposób na weryfikację tego, czego nauczyło się dziecko. Zorganizowane szkółki mają zaplecze i wiedzą co robią. Ważne jest aby dzieci trafiły do odpowiednich względem zaawansowania grup. Dlatego przed podjęciem decyzji rozmawiajcie jakie grupy zaawansowania będą w danej szkółce. Zbyt zaawansowane grupy zdemotywują młodego narciarza/narciarkę a słabe nie dadzą postępu.
- Wyposażcie dziecko w odpowiedni kask i gogle. Nie raz widziałem „Muminy” w za dużych kasakach spadających na oczy. Poświęćcie przynajmniej tyle czasu przez sezonem na dobranie sprzętu, ile spędzacie czasu przez Facebookiem tygodniowo. To musi być dopasowane. I jeszcze jedno – gogle z ciemną szybką na słabe warunki – myślicie że one coś przez nie widzą, czy tylko zgadują co jest przed nimi. Sprzęt, sprzęt i jeszcze raz dobrze dobrany sprzęt.
- Organizujcie dzieciom mini zawody na stoku. Nie wymaga to wielkich nakładów, a daje możliwość wymuszenia odpowiednych zachowań i skrętów. Możecie kupić w sklepie pachołki dla rolkarzy i ustawić gdzieś z boku na trasie. Nie ma zagrożenia dla innych, a satysfakcja gwarantowana i… sami też rywalizujcie z dziećmi.
- Nie zapinajcie nart dziecku, niech samo się nauczy. Jednak poświęćcie czas na dokładne założenie butów i ich zapięcie. Niestety musicie się nad tym tematem „pochylić” i dopinać dziecku odpowiednio buty. Z obserwacji widzę że ten temat jest bardzo zaniedbany, a dzieci nie przywiązują do tego zbyt dużej wagi, gdy już są „nagrzane na jazdę”.
- Filmujcie dzieci na nartach. Nie chodzi mi o robienie pięknych wspomnień z wyjazdu, ale o filmy z jazdy. Nie ma nic lepszego niż wspólne oglądanie postępów danego dnia i omawianie wieczorem lub w przewie aspektów technicznych.
Moja ośmioletnia córka już nie może doczekać się wyjazdu na narty. Nie jeździ w klubie narciarskim (jeszcze) i wierze że niedługo przyjdzie ten moment. Każde dziecko jest inne i innej motywacji potrzebuje, dlatego powyżej mogliście znaleźć moje subiektywne podpowiedzi jak wspólnie dzielić się pasją i na co zwracać uwagę. Wierzę, że tak jak ja wspominam nowe narty, które dostałem kiedyś z zaskoczenia od mojego ojca, córka będzie wspominała nasze wypady na narty. A kiedyś przekaże pewnie udoskonalone sposoby swoim dzieciom. Dostępność sprzętu narciarskiego jest zgoła inna niż kiedyś, dlatego sprawiajmy młodym narciarzom frajdę. Howgh!