Do tego wydarzenia przymierzałem się od dawna. Najczęściej brakowało wolnego terminu albo po prostu motywacji żeby pojechać 900 km na narty, aby wystartować w zawodach. Tym razem wahałem się do końca, ale decyzja zapadła. Teraz już wiem, że właściwa.
Znacie pomysł na rozegranie zawodów Gardenissima? Na zboczach Secedy w Południowym Tyrolu ustawiany jest co roku najdłuższy gigant na świecie. Niby proste, ale jak to będzie na gigancie długości sześciu kilometrów, który jedzie się ponad cztery minuty? Niby jestem doświadczonym narciarzem, lecz kompletnie nie miałem pojęcia co mnie spotka. Bo i skąd? Znałem trasę: stromo (nawet bardzo) od góry i raczej płasko w dolnej części. Dobra – przejadę górę i jakoś się „dowiozę” po płaskim do mety. Byle nie wyglądało na styl Justyny Kowalczyk, byle zachować styl.
Oto jak to wszystko się odbyło:
5:30 pobudka
6:30 jedziemy w okolice mety. Jeszcze ciemno. Nagle pojawia się sporo samochodów. Cudem w ostatniej chwili łapiemy parking w okolicach wyciągu.
7:00 oglądanie. Jest pięknie. Wschód słońca pojawia się w okolicach startu. Zimno, trasa lodowa. Już podczas oglądania zauważyłem, że to dość szybkie ustawienie. Miał być GS od góry, a tutaj – szybko będzie, oj szybko. Dolna część trasy to jeszcze większe zaskoczenie. Niby trasa wytyczona po wąskim pasku śniegu, ale ustawiający trasę jakby zamierzali się mścić na zawodnikach. Wydawało mi się, że zakręty zbieżne będą z przebiegiem trasy, a tutaj – powykręcane gdzie tylko się da. Czyli około 40 sekund na wprost i trzy kontry na stromym. I tak kilka razy.
8:00 start zawodów. Wszystko idzie super sprawnie. Wszyscy (z wyjątkiem gwiazd PŚ) startują dwójkami co 30 sekund. Takie interwały startowe oczywiście spowodują, że zawodnicy wymijać się będą na trasie
9:00 START. Jak wcześniej rozmawiałem z doświadczonymi „wyjadaczami” Gardenissimy – najważniejsze to wygrać swoją dwójkę i wjechać z przodu na dolną część trasy, gdzie wcześniejszy gigant podwójny łączy się we wspólne bramki. Zauważyłem rywala na sąsiednim czerwonym torze i zaraz ten problem odpadł. Pojawił się w kombinezonie i z kamera na kasku. Bardziej niepokoił ten jadący 30 sekund przede mną… Dopadłem biedaka jeszcze w górnej części na pierwszym przełamaniu terenu. Wyprzedzanie na GS to nie jest dla mnie sprawa oczywista. Przegoniłem dalej jeszcze jednego rywala i wpadłem na metę tuż za kolejnym. Jak organizatorzy to ogarniają, sam nie wiem? Wydaje się jednak, że czasy mierzone są poprawnie.
Trasa jest naprawdę trudna i szybka. Cała twarda i lodowa. Bramki, które wydawały się szeroko rozstawione pojawiają się nagle. Często zaskakująco szybko.
12:00 Posprzątane. Nie ma śladu po zawodach. Przejechało 700 zawodników!!!
Trasę da się przeżyć. Zostało mi nawet trochę energii „żelaznej rezerwy”. Fajnie było zmierzyć się z Hanesem Raicheltem, który jest ostatnio w niezłym gazie. Porównując czas do zwycięscy podkreślam pewną niesprawiedliwość: Hanes startował ze zwykłej fotokomórki (a nie zapadni wypuszczającej zawodnika) i co najważniejsze nie musiał nikogo wymijać na trasie :) tak to jest – gwiazdy mają łatwiej na starcie.
Miło popatrzeć na tylu wielbicieli narciarstwa bawiących się wspólnie. Mniej lub bardziej zaangażowani wszyscy przeżyli świetny dzień. Jeśli tylko się uda, zamierzam to powtórzyć ponownie za rok. Tylko wtedy przyjadę wcześniej aby potrenować GS. Tego najbardziej mi brakowało. Zresztą nieważne. Najważniejsza była dobra zabawa i takie wspomnienia pozostaną.
Więcej zdjęć oraz wyniki: http://www.valgardena.it/gardenissima/index_eng.html
Szafa
3 komentarze do “Gardenissima”
Nie mówiłeś w Nevadzie, że się wybierasz na Gardenissimę! Nieładnie. Może też bym pojechał – gips mogli mi w sumie zdjąć dzień później :).
mówił, mówił…
:)
To mi musiało coś umknąć w nawale wrażeń. Albo skupiłem się na testowym Kaunertalu. A zjazd odbył już w nowym kasku Salomon „odporny na kule” :)?