Ostatnią kwestią na mojej liście są powołania na imprezy główne, które wywołują zainteresowanie przed mistrzostwami świata juniorów i seniorów czy igrzyskami olimpijskimi. Dla wielu, jak nie wszystkich zawodników, zakwalifikowanie się na takie zawody i możliwość reprezentowania Polski na poważnej arenie międzynarodowe, to spełnienie dziecięcych marzeń. Liczba powołanych zawodników zależy oczywiście od kwoty startowej, która przysługuje danej federacji, a ta zależy od indywidualnych wyników zawodników i miejsca naszej reprezentacji w ogólnoświatowym rankingu. Na przestrzeni lat system kwalifikacji składał się z różnych wytycznych, ale z reguły podstawą były punkty Pucharu Świata i Europy (tu jednak mamy niewielką grupę), a następnie FIS-punkty oraz medale mistrzostw Polski. I oczywiście jest to zrozumiałe, ale punkty punkom nie równe, gdyż można je zdobyć na wymagających zawodach w Europie albo np. na łatwiejszych Pucharach Kontynentalnych w Azji. Tu pojawia się pytanie, czy wspomniane punkty należy traktować równo. Bo przecież jeśli ktoś ma dobrą jazdę, to powinien i poradzić sobie chociażby na mocnych zawodach rangi FIS w Europie, ale tutaj pojawia się już trudniejsza stawka i z tym bywa różnie. Co do medalów MP to też nie ma reguły, bo np. ktoś może zaryzykować i wypaść w drugim przejeździe, mimo że prowadził albo po prostu może nie być dobrze dysponowany danego dnia. I nagle marzenia pryskają, a cała jego praca w kierunku startu na wymarzonych zawodach idzie na marne. Tak było chociażby w przypadku Mai Chyli w 2022 roku, która niewiele później na dobrą sprawę zakończył profesjonalną karierę. Jestem zdania, że start kadrowiczów w MP powinien być obowiązkowy, nawet poza sezonem z imprezą główną, ale porównywanie ilości i koloru zdobytych medali może być bardzo krzywdzące. Moim zdaniem warto zwrócić uwagę na całokształt, bo powołanie na mistrzostwa świata czy igrzyska olimpijskie jest pewną nagrodą za trud i włożoną pracę. Te specyficzne kryteria w polskim przypadku mogą być jednak krzywdzące, bo wiadomo, że chcemy wysyłać na wspomniane imprezy alpejczyków, którzy są w najlepszej formie i nie twierdzę, że zupełnie mamy pominąć aktualne wyniki, ale z drugiej strony na taki start trzeba też zasłużyć i czasem warto wysłać kogoś, kto o to powołanie walczy przez kilka lat. Ma to być nobilitacja, bo reprezentowanie Polski powinno wiązać się z szacunkiem i powagą otrzymanej roli. Nie może to być traktowane tylko jako wycieczka i wpis do CV.
Stanowisko Filipa Rzepeckiego, byłego dyrektora sportowego PZN (w momencie powstania artykułu Filip pełnił jeszcze tę funkcję):
„Ciężko nam mierzyć aktualną formę w równych warunkach. Na świecie funkcjonuje system FIS-punktów, który nie jest idealny i nie jest doskonały, ale w jakiś sposób też musimy się na tym opierać. Najłatwiej by było, jeżeli bylibyśmy wielką nacją i wszyscy liczący się zawodnicy w kontekście igrzysk olimpijskich startowaliby w Pucharze Świata. Wtedy wszystko jest jasne, mamy te same starty, w ten sam dzień, na tej samej trasie. Kto jest wyżej, kto ma więcej punktów w danej konkurencji, ten się kwalifikuje. Z racji, że tak to nie wygląda, to trzeba się oprzeć na innych wytycznych, które pozwolą nam zmierzyć zawodników i wskazać, kto jest lepszy, kto jest gorszy. Na ten moment mogę już przedstawić już przyjęte wytyczne dotyczące kryteriów kwalifikacji na najważniejsze imprezy sportowe. W kontekście nadchodzących Igrzysk Olimpijskich w Mediolanie i Cortinie w 2026 roku, powołania będą oparte na jasno określonych zasadach. Przede wszystkim skład ilościowy reprezentacji zostanie potwierdzony po opublikowaniu ostatecznych kwot alokacyjnych przez FIS. Do reprezentacji mogą zostać powołani tylko ci zawodnicy, którzy spełnili wymagane kryteria, w tym minimum olimpijskie FIS, podpisali kontrakt zawodniczy oraz brali udział w Mistrzostwach Polski (o ile te będą rozegrane przed końcem okresu kwalifikacyjnego). Jeśli chodzi o kolejność kwalifikacji, na pierwszym miejscu brani pod uwagę będą zawodnicy z największą liczbą punktów Pucharu Świata w danej konkurencji, następnie punktacja z Pucharu Europy, a dopiero w dalszej kolejności średnia trzech najlepszych wyników FIS-punktów uzyskanych na terenie Europy kontynentalnej (z określonych zawodów FIS organizowanych w wybranych krajach, w tym alpejskich i skandynawskich), gdzie średnia punktów nie może przekroczyć 31,99. Jeśli wyniki są zbliżone, pierwszeństwo będzie mieć zawodnik z lepszą pozycją na ostatniej liście FIS-punktów, a przy dalszym remisie – lepszy wynik w kolejnych konkurencjach. W przypadku Mistrzostw Świata w Saalbach w 2025 r., głównymi kryteriami będą także punkty PŚ, PE oraz FIS punkty analogicznie do IO, a dla juniorów na MŚ oraz EYOF w Gruzji – najniższe FIS punkty. Kluczowe jest również, że skład reprezentacji na wszystkie zawody mistrzowskie zatwierdza Zarząd PZN, a w razie potrzeby można przeprowadzić dodatkowe kwalifikacje. Trenerom przysługuje też możliwość zgłoszenia jednej zawodniczki / zawodnika, którzy nie spełnili kryteriów. Po zapoznaniu się z argumentacją istnieje możliwość powołania takiej osoby. Wierzę, że zaproponowane zasady kwalifikacji są sprawiedliwe i dają szansę najlepszym zawodnikom, a także uwzględniają długofalowe przygotowania. Każdy zawodnik, który spełnia wymienione kryteria, ma szansę na udział w imprezach głównych, a więc i na zdobycie doświadczenia w rywalizacji na najwyższym poziomie. W moim osobistym odczuciu igrzyska olimpijskie są czymś innym niż mistrzostwa świata. Wydaje mi się, że na MŚ faktycznie powinni jechać zawodnicy, którzy mogą na nich coś osiągnąć albo w perspektywie kilku lat są obiecujący, więc niech zdobędą doświadczenie, bo to jest wielka impreza. Jednak w przypadku IO widzę to inaczej, bo tam reprezentacje wystawiają nawet najmniejsze państwa, dlatego jeżeli mamy daną kwotę startową przyznaną na kraj, to powinniśmy w pełni ją wykorzystać. Oczywiście też nie chodzi o to, żeby wysłać zawodników, którzy mają np. 120 FIS-punktów w slalomie. Natomiast wydaje mi się, że zaproponowane przeze mnie kryteria jak najbardziej są do spełnienia przez wszystkich naszych najlepszych zawodników. Trzeba też pamiętać, że jeżeli w danym sezonie ktoś ma dobre wyniki, to nie jest to tylko rok pracy, ale kilka lat przygotowań, aby dojść na określony poziom. Jednak czasem można spóźnić się o rok albo wyskoczyć z formą o rok za wcześnie. Różnie bywa, więc każdy powinien próbować się dostać na IO, bo jeśli teraz się nie uda, to może uda się za cztery lata, więc niech walczą, niech się kwalifikują i niech pojadą najlepsi.”
Problemów na pewno jest jeszcze więcej i każdy, kto „siedzi” w naszym narciarstwie mógłby jeszcze coś od siebie dołożyć. Wymienione 10 grzechów dotyka moim zdaniem najważniejszych kwestii, z którymi nie możemy poradzić sobie od dłuższego czasu i które trapią polskie narciarstwo. Jestem też świadom, że pewnych rzeczy możemy nie przeskoczyć, jak np. dużych ambicji i wymagań rodziców wobec młodych zawodników czy trenerów. Potrzebne by tu były może programy edukacyjne albo konsultacje społeczne, ale też nie każdy może chcieć słuchać, jeśli sam finansuje ten sport, a i środowisko narciarskie jest jednak hermetyczne i trochę wyczulone na krytykę. Są jednak takie kwestie, które rozwiązując krok po kroku, mogą przybliżyć nas do daleko oddalonej czołówki, choć w naszym narciarstwie jakoś wszystko idzie wolniej. Musimy sobie też szczerze powiedzieć, że nigdy nie byliśmy i nie będziemy światową potęgą narciarską, jak to było np. w przypadku skoków, ale możemy wzorować się na mniejszych państwach z sukcesami jak np. Słowenia, Chorwacja czy Belgia. Cieszę się, że wiele rzeczy ulega poprawie, rośnie świadomość i że nadal są zawodnicy oraz trenerzy, którym się chce uprawiać i rozwijać ten piękny sport, który sam kochamy. Oby za kolejne dziesięć lat nikt już nie musiał pisać podobnego wywodu i abyśmy mogli cieszyć się z pierwszego podium Pucharu Świata w XXI. wieku, a może i z pierwszego w historii medalu igrzysk olimpijskich w narciarstwie alpejskim. Tego sobie i Państwu życzę.
***
Niniejszy tekst jest dziesiątym z cyklu „10 grzechów polskiego narciarstwa”, który publikujemy w odcinkach. Co tydzień w poniedziałek Tytus przedstawia jeden z problemów, a do każdego odnosi się dyrektor sportowy ds. narciarstwa alpejskiego, czyli Filip Rzepecki. Wypatrujcie diabelskich grafik, symbolizujących grzeszne meandry polskiego narciarstwa.
Zobacz wszystkie artykuły Tytusa Olszewskiego z cyklu „10 grzechów polskiego narciarstwa”.