System powołań do kadr narodowych od lat budził kontrowersje. Choć dzisiaj jest trochę bardziej przejrzysty, to dawniej brakowało jasnych kryteriów, co prowadziło do sytuacji, w których czołowi zawodnicy, tacy jak Filip Rzepecki, Michał Kłusak czy Maja Chyla, nie otrzymywali powołań. Obecnie są środki na szerokie finansowanie kadr, ale niestety jest coraz mniej zawodników, którzy mogliby w nich jeździć. W nowym sezonie do najwyższej, Kadry A załapało się tylko troje zawodników, czyli Maryna Gąsienica Daniel, Magdalena Łuczak oraz Piotr Habdas. Niestety po sezonie 2023/2024 kariery zakończyli obecni Mistrzowie Polski w slalomie gigancie i slalomie, czyli Paweł Pyjas i Bartosz Szkoła. Choć wydawało się, że są w szczytowej formie i będą jeszcze jeździć przez kilka kolejnych lat, to zdecydowali inaczej, ale zrobili to indywidualnie i w pełni świadomie. Niemniej straciliśmy dwóch utalentowanych zawodników, co pokazuje tylko problem z utrzymaniem narciarskich talentów. W Kadrze Młodzieżowej Kobiet także doszło do wykruszenia, bo profesjonalne ściganie zakończyła obecna wicemistrzyni Polski w slalomie gigancie, Magdalena Bańdo. Zaledwie 19-latka także była upatrywana wśród polskich nadziei na przyszłość, zwłaszcza, że miała dobre predyspozycje w konkurencjach szybkich, w których nie mamy zbyt wielu reprezentantów, ale m.in. z powodów zdrowotnych postanowiła odłożyć narty na bok. Alpejczycy rezygnują często z wypalenia czy braku motywacji, ale zdarza się, że jest to podyktowane przejściem na szkolenie prywatne po niespełnieniu określonych warunków powołania do kadry. Mimo że FIS-punkty nie jeżdżą, to są jednak jednym z głównych wyznaczników kwalifikacji do kadry. Może się zdarzyć, że zawodnik po swoim najlepszym sezonie w karierze nie zostanie uwzględniony w kadrze, bo wyszedł z wieku juniorskiego i ma teraz wyższe wymagania do spełnienia. Co w takiej sytuacji zrobić? Być formalistą i zrezygnować z zawodnika, czy może postarać się go zatrzymać, dając mu jeszcze jedną szansę, szczególnie gdy liczba zawodników w kadrze maleje? Być może jeśli duża grupa nie jest w stanie tak szybko spełnić odpowiednich kryteriów, to trzeba by było jeszcze raz przemyśleć limity i lekko je obniżyć, ale już wtedy sumiennie respektować i przyzwyczajać alpejczyków do trzymania się zasad. To ważne, bo rezygnowanie z zawodników jest naszym przekleństwem. Istnieją też zawodnicy, którzy, mimo że są w kadrze, zdecydowali się przygotowywać osobno, jak np. Jan Łodziński, Mateusz Szczap czy Piotr Szeląg. Ich decyzji bronią jednak wyniki, bo startując poza kadrą, osiągnęli swoje największe sukcesy. Każdy zawodnik ma prawo do wyboru własnej drogi, szczególnie gdy sam finansuje swoje przygotowania. W Polsce będąc kadrowiczem należy podpisać kontrakt zawodniczy z PZN-em. W zamian zawodnik otrzymuje pełne szkolenie oraz wsparcie przy wyjazdach na zawody, praktycznie nie ponosząc żadnych kosztów. Jest za to zobowiązany podążać ścieżką wyznaczoną przez trenera głównego kadry. Istnieją także alternatywne modele, np. w Czechach kadra narodowa jest bardziej pojęciem niż strukturą. Kadrowicze są wspierani finansowo w zależności od wyników, które osiągną i na ich podstawie dostają więcej bądź mniej pieniędzy, ale samodzielnie organizują szkolenie, a związek wspiera ich tylko w niektórych kwestiach organizacyjnych. Ten system jest oparty bardziej na indywidualnych działaniach zawodników, a federacja ma nad zawodnikami mniejszą kontrolę. Z kolei w Norwegii szkolenie opiera się na klubach i szkołach sportowych, a alpejczycy jeżdżący w kadrach mają pełne wsparcie, ale w zamian za to oddają prawie wszytko związkowi, zostają im tylko sponsorzy i producenci sprzętu. W Kanadzie, aby powstała kadra, zawodnicy muszą wpłacić ok. 10 tys. dolarów wpisowego, a w tym sezonie najlepsi slalomiści jak np. Erik Read czy Simon Fournier, zdecydowali się jeździć w prywatnym zespole World Racing Academy. I tak można by wymieniać różne przypadki. Nasz system jest podobny do państw alpejskich, ale mam wrażenie z większą swobodą dla zawodnika, który nie musi ponosić dodatkowych kosztów i może sam pozyskiwać dodatkowych sponsorów. W odróżnieniu jednak od Austrii, Niemiec czy Szwajcarii nie mamy aż tak dużego zaplecza alpejczyków i związek nie ma wielkiego pola do manewru w przypadku wyborów. Trudno powiedzieć, który model jest lepszy, bo każdy ma swoich zwolenników. Wiele zależy jednak od indywidualnych potrzeb zawodników. Niektórzy świetnie współpracują z danymi trenerami kadr, inni wolą podążać własną ścieżką. Polski system kadrowy z racji konkretnych wytycznych często wspiera wąską grupę zawodników, oferując im wszystko, ale kosztem dzielenia częściowego wsparcia na większą grupę osób. Z drugiej strony w Polsce coraz bardziej brakuje alpejczyków kontynuujących profesjonalną karierę, więc trudno jednoznacznie ocenić, czy to dobre rozwiązanie. Jedną ze ścieżek jest wybór Szkoły Mistrzostwa Sportowego, które oferują szkolenie i wsparcie, dając młodym zawodnikom szansę na rozwój sportowy, ale nie jest to wybór dla osób chcących równocześnie zadbać o lepszą edukację. Ważne jest, aby nie tracić talentów po Młodzieżowym Pucharze Polski, gdyż mamy ich zbyt mało, by móc pozwolić sobie na niedawanie im choćby symbolicznego wsparcia. Potrzebujemy bardziej elastycznego podejścia, które umożliwi wspieranie większej liczby zawodników, nawet jeśli nie osiągają od razu najwyższego poziomu w rywalizacji juniorskiej, bo czasem trzeba dać im czas na rozwinięcie skrzydeł. Pamiętając przy tym jednak, że finansowani zawodnicy powinni być zmotywowani i świadomi, że chcą się rozwijać, a nie tylko traktować narciarstwo jako chwilową przygodę. W kontekście kadr pojawia się także kwestia zaplecza i dobrobytu. Przyzwyczailiśmy się do tego, że kadra ma trenera, asystenta i serwismena. Za granicą, zwłaszcza w kadrach młodzieżowych, często brakuje stałej osoby od przygotowywania nart. Sam uważam, że zawodnicy powinni umieć także dbać o swoje narty, bo to leży w ich interesie. To pole do edukacji młodych zawodników, aby od małego uczyli się serwisowania nart, a nie byli cały czas wyręczani przez trenerów. Co zrobią, jeśli trener nie będzie mógł pomóc? Nie wystartują w zawodach? Na pewno większa samodzielność uczy odpowiedzialności. Kiedy zapytałem nowego szefa polskiego narciarstwa, czy wolałby mieć dodatkowego zawodnika w kadrze czy serwismena, odpowiedział zdecydowanie, że postawiłby na zawodnika, bo może to on właśnie za jakiś czas „wystrzeli”. Może to jest dobry kierunek, aby w mniejszych kadrach objąć szkoleniem większą grupę kosztem serwismena? Oczywiście nie mówię tu o Kadrze A, gdzie celem są starty w Pucharze Świata, gdzie każdy detal ma znaczenie. Tam serwismen-profesjonalista, który zadba o sprzęt w każdych warunkach, jest niezbędny. Podobnie z fizjoterapeutą, na najwyższym poziomie jego wsparcie w codziennej regeneracji po treningach czy zawodach może zdziałać cuda. Dlatego uważam, że w Kadrze A fizjoterapeuta to po prostu „must have”.
Stanowisko Filipa Rzepeckiego, dyrektora sportowego PZN:
Z mojej perspektywy wszyscy zawodnicy dostali obecnie carte blanche i chciałem, żeby objąć szkoleniem kadrowym jak największą grupę osób, przynajmniej w tym początkowym okresie, żeby nikogo nie stracić na ten moment. Jednak dawanie szans ma też jakiś górny limit. To prawda, nie mamy bogactwa wielu alpejczyków, ale Niemcy też nie mogą narzekać na nadmiar talentów i też potrafią wycinać osoby jedna po drugiej. Nie znam wszystkich szczegółów i wszystkich zawodników, ale miałem kontakty z takimi alpejczykami, którzy zostali odrzuceni z kadry, a my byśmy przyjęli ich w Polsce z otwartymi rękami. Tam był odrzucony mimo tego, że był perspektywiczny i w młodym wieku. Wszystko ma swój kres i nie da się wszystkiego zapisać przepisami, bo nie przewidzisz każdej możliwej sytuacji i tego, dlaczego ktoś nie zjechał wymaganego wyniku, a ty wiesz czemu i że było go stać na to. Ja wprowadziłem pewną amnestię wobec niektórych zawodników, ale ustaliliśmy pewne reguły gry na przyszły sezon, czy na przyszłe lata i muszą dojechać do tego wymaganego poziomu, którego starałem się specjalnie nie zaostrzać. Nowe wytyczne mają na celu delikatne ograniczenie dostępu do Kadry A, która w założeniu powinna skupić się głównie na startach w Pucharze Świata. Wymóg osiągnięcia pozycji w pierwszej 150. na liście FIS stanowi, moim zdaniem, minimalny poziom, który pozwala zawodnikom realnie myśleć o rywalizacji na tym poziomie. Dla Kadry B, czyli grupy młodzieżowej, ustalono nieco łagodniejsze progi – miejsce poniżej 600. na liście FIS lub zdobycie mniej niż 45 FIS-punktów. Ten poziom, choć nie najbardziej wymagający, ma dawać szansę ambitnym zawodnikom na kontynuację rozwoju i dołączenie do zespołu młodzieżowego. Można było przyjąć bardziej restrykcyjne kryteria, ale nie chciałem zamykać drzwi przed tymi, którzy na wejście do tej grupy pracują intensywnie i sumiennie. Jednak z racji budżetowych, jeżeli chcemy, żeby Kadra B faktycznie jeździła Puchar Europy i próbowała się tam bić o punkty, to też nie może być rozstrzału w rankingu FIS np. o 500 miejsc. Musi to być w jakiś sposób wypośrodkowane. W przyszłości możliwe jest wprowadzenie różnicowanych limitów dla zawodników w zależności od liczby lat spędzonych na poziomie FIS, ale na ten moment limity pozostają w powyższej formie. Jeśli chodzi o Kadrę Narodową Juniorów, kryteria zostały wprowadzone po raz pierwszy, co wyeliminuje wcześniejsze niejasności. W mojej ocenie są to najbardziej „luźne” z wymagań, co pozwala na ich wdrożenie w formie testowej. Progi zostały ustawione tak, by nie wykluczać bardziej doświadczonych zawodników, ale jednocześnie nie oferować 100% dostępności dla każdego ucznia SMS. Z mojej perspektywy inwestowanie celowane w bardzo wąską grupę i zapewnienie im warunków w wieku juniorskim na poziomie Pucharu Świata z całym sztabem szkoleniowym jest obarczone dużym ryzykiem. Jeżeli ta jedna osoba zniknie z powodu kontuzji czy po prostu zakończy karierę, to znika wtedy tak naprawdę cały program i wydane pieniądze są zmarnowane.
Tak samo uważam, że robienie nart samemu uczy odpowiedzialności, staranności i sumienności przy treningu. Ja robiłem narty sam do samego końca, nigdy nie miałem serwismena i nie było to związane z niemożnością wygospodarowania środków na niego, tylko ja nie chciałem, żeby ktokolwiek dotykał moich nart. Oczywiście jak byłem mały, to robił trener, ale pewnie jakby trener kazał nam robić narty, to robiłbym je od wcześniejszego wieku. Wchodząc do FIS-u zacząłem sam serwisować narty i tak skończyłem. Nie uważam, że robienie nart samemu jest czymś złym i że każdemu odgórnie należy się serwismen. Wybierając między serwismenem w kadrze, a dodatkowym zawodnikiem, to na pewno wybrałbym dodatkowego zawodnika. Zawsze to jest jedna osoba więcej, która może dostać szansę i a nóż okaże się, że to ona ma największy talent i wystrzeli najbardziej. Nie ma jeszcze takiego wzoru excelowskiego, który by pokazał prawidłowość. Narciarstwo to złożony sport, a serwismen może pomóc i odciążyć zawodnika, ale według mnie w konkurencjach technicznych nie powinno być obowiązku, żeby każda grupa musiała mieć swojego serwismena, chyba że trenerzy nie są w stanie i nie wydalają, a zawodnicy robią to źle, to wtedy serwismen jako drugi trener jest wskazany. Aczkolwiek uważam, że wszystkiego można się nauczyć.
***
Niniejszy tekst jest siódmym z cyklu „10 grzechów polskiego narciarstwa”, który publikujemy w odcinkach. Co tydzień w poniedziałek Tytus przedstawia jeden z problemów, a do każdego odnosi się dyrektor sportowy ds. narciarstwa alpejskiego, czyli Filip Rzepecki. Wypatrujcie diabelskich grafik, symbolizujących grzeszne meandry polskiego narciarstwa.
Zobacz wszystkie artykuły Tytusa Olszewskiego z cyklu „10 grzechów polskiego narciarstwa”.