Polska od dłuższego czasu upodobała sobie korzystanie z zagranicznych trenerów oraz serwismenów i to nie tylko w narciarstwie, ale także w innych dyscyplinach zimowych. W narciarstwie alpejskim większość trenerów głównych jest zza granicy i z jednej strony może to dobrze, bo jest im łatwiej zorganizować treningi poza Polską, mają kontakty, dużą wiedzę i doświadczenie, które mogą przekazać naszym zawodnikom i współpracownikom, ale z drugiej strony nie są jednak tak związani emocjonalnie z Polską, jak rodzimi szkoleniowcy. To może chociaż znalazłoby się miejsce dla Polaka w roli asystenta trenera, ale tutaj też jest ciężko. Może nasi trenerzy nie są skrojeni pod kadry, aczkolwiek nie świadczy to dobrze o systemie szkolenia trenerów i planie na ich rozwój. Są tacy, którzy biorą sprawy w swoje ręce i postanawiają wyjść z polskiego środowiska, aby nauczyć się czegoś nowego za granicą i poznać narciarstwo z innej perspektywy. Mamy coraz większe zaplecze szkoleniowców, których talent został zauważony w innych krajach, np. Krzysztof Mazurek, który był trenerem głównym czeskiej Kadry A Mężczyzn i doprowadził swojego podopiecznego, Jana Zabystrana do życiowych wyników w zeszłym sezonie. To także chociażby bracia Białobrzyccy, również pracujący dla naszych południowych sąsiadów, czy Tomasz Stanek, jeżdżący do niedawna z niemieckimi juniorami. Ten trend rozwija się i super, że Polacy są za granicą wśród najlepszych, ale myślę, że w pewnym momencie należy zaoferować im równie dobre warunki pracy i spróbować sprowadzić ich do Polski, co wymaga jednak wielu zmian. Natomiast jeżeli zdaniem PZN-u trenerzy pracujący w naszym kraju nie mają jeszcze odpowiednich kompetencji chociaż do współprowadzenia Kadr Narodowych, to może należy stworzyć im warunki do rozwoju i wprowadzić programy wspierające, aby uczynić ich konkurencyjnymi wobec zagranicznych specjalistów. W ten sposób możliwe byłoby stworzenie silniejszego zaplecza szkoleniowego na miejscu, co powinno być dodatkowym impulsem do rozwój polskiego narciarstwa. Na pewno dobrym rozwiązaniem są organizowane przez PZN kursokonferencje, które są chwalone i cieszą się dużym zainteresowaniem, natomiast myślę, że system szkolenia trenerów wymaga pewnej restrukturyzacji, aby móc ich przystosować do przyszłych pracach w kadrach, a nie tylko w klubach.
Stanowisko Filipa Rzepeckiego, dyrektora sportowego PZN:
Obecne rozwiązanie nie jest ani dobre, ani złe. Trener zagraniczny co do zasady nie jest ani lepszy, ani gorszy. Można trafić na wybitnego specjalistę Polaka z gigantycznym doświadczeniem oraz dobrym okiem i można trafić na beznadziejnego zagranicznego. Problem jest w tym, że nawet jeżeli chcielibyśmy samych trenerów Polaków, to nie jestem pewien, czy jesteśmy w stanie z różnych względów dopasować wszystkich trenerów do wszystkich grup. To nie chodzi o to, że Polacy się nie nadają. Czasem może brakować nam doświadczenia, a gdzie nie gdzie może nam brakować know-how. Młodzi trenerzy mogą rosnąć wraz z zawodnikami i nie widzę powodów, dlaczego nie, tylko trzeba się dokształcać, szkolić, interesować i żyć tym sportem, to jest najważniejsze. Rzeczywiście większość trenerów głównych naszych kadr jest z zagranicy. Rozmawiałem już z Krzysztofem Mazurkiem i wtedy niekoniecznie był zainteresowany rolą trenera. Jest też taka kwestia, że polscy specjaliści pewnie z miłą chęcią przeszliby do tych najwyższych naszych kadr z możliwością bicia się o punkty Pucharu Świat, natomiast tutaj składy są na razie zamknięte, a nikt nie chce spadać o kilka szczebli niżej. Nie mam nic przeciwko polskim trenerom. Mało tego, uważam, że jeżeli mamy polskiego trenera, który ma porównywalne CV do trenera zagranicznego i chciałby pracować dla nas, to jestem za. Co do edukowania i szkolenia rodzimych trenerów, to chciałbym w przyszłości rozwinąć ten system licencji, coś na wzór piłki nożnej, gdzie są licencje UEFA PRO A, B czy C. Natomiast kursokonferencje PZN i inne szkolenia powinny do czegoś prowadzić, a nie tylko sprowadzać się do odbycia i podpisania dokumentu. Ja nie twierdzę, że wszyscy przyjeżdżający tak robią, tylko tak pryncypialnie, co do zasady. To nie ma być podpisanie kwitka i odbębnienie szkolenia, tylko to szkolenie ma naprawdę coś wnieść, a uczestnicy powinni chcieć na nim być, a następnie próbować wdrożyć te wskazówki w życie. Jednakże obszaru licencji na razie nie dotykałem, bo nie jestem w stanie wszystkiego zrobić od razu. Działania, które zostały wdrożone jeszcze przed moim przyjściem, już powinny coś dać, ale nie można zrobić tego po łebkach, bo zmienianie co chwilę systemu nic nie zmieni. Dlatego chcę mieć na to czas, spokój i wiedzę. Chcę więcej jeszcze zobaczyć, podejrzeć, dowiedzieć się, jakie są problemy i jak można to usprawnić. Nie mam na ten moment czystego i dokładnego planu w głowie. Mam pewne punkty ramowe, które wydaje mi się, że są dobre na ten moment, ale równie dobrze to może zmienić się pięć dni.
***
Niniejszy tekst jest ósmym z cyklu „10 grzechów polskiego narciarstwa”, który publikujemy w odcinkach. Co tydzień w poniedziałek Tytus przedstawia jeden z problemów, a do każdego odnosi się dyrektor sportowy ds. narciarstwa alpejskiego, czyli Filip Rzepecki. Wypatrujcie diabelskich grafik, symbolizujących grzeszne meandry polskiego narciarstwa.
Zobacz wszystkie artykuły Tytusa Olszewskiego z cyklu „10 grzechów polskiego narciarstwa”.