Kjetil Jansrud jest wielki! Niewiele brakowało, a na Saslongu ustrzeliłby dublet. Ale 180 punktów zdobytych ciągu dwóch dni ujmy na honorze nie przynosi. Niesamowite jest to, jak szybko Norweg wspiął się na szczyt po kontuzji kolana. Dodatkowo stał się liderem skandynawów i odnoszę wrażenie, że Svindal musiałby się sowicie napocić, aby przy takiej formie kolegi, nadal być numerem jeden. Po dzisiejszym zwycięstwie w supergigancie Kjetil tryskał humorem. Zupełnie inaczej było wczoraj – niby wesoły, uśmiechnięty, ale jednak widać było, że porażka z Nymanem bolała. Widocznie Norweg wyznaje zasadę „second is the first looser”.
Amerykanin ma patent na trasę w Val Gardenie. Piątkowy tryumf w zjeździe był jego trzecim zwycięstwem w Pucharze Świata w karierze. Co ciekawe, właśnie wczoraj skompletował południowotyrolski hat-trick, bowiem wcześniej zwyciężał na Saslongu (i tylko tu!) w 2006 i 2012 roku. Niewiarygodne, jak ta trasa musi mu pasować. Już drugi międzyczas pokazał, że Steven ma dzień konia. Sekunda zbudowana nad Zurbriggenem, który pojechał bardzo dobrze, zwiastowała kapitalny wynik. Jednak dopiero, gdy niemal cała najlepsza grupa zebrała sromotne lanie, doświadczony kowboj z Utah zaczął wierzyć, że może stanąć na najwyższym stopniu podium. Na konferencji prasowej żartował:
Gdy byłem mały, razem z kolegami rozpędzaliśmy się i trenowaliśmy skoki. Dziś Saslong był niemiłosiernie wyboisty i wszyscy dużo latali. Moje treningi z młodości zaowocowały.
Cichym bohaterem weekendu w Val Gardenie był Dominik Paris. Zdobywając trzecie miejsce w zjeździe i drugie w supergigancie na zawsze wpisał się w karty historii i zalał miodem podłudniowotyrolskie serca, bowiem został pierwszym lokalesem, który stanął na podium w obu konkurencjach rozgrywanych na Saslongu. Nieoficjalnie dowiedziałem się, jutro jego przyjaciele mogą mieć problem ze wstaniem z łóżka, ponieważ Dominik podobno wie jak się bawić. Nagroda pieniężna w Val Gardenie jest drugą, co do wielkości w całym cyklu, a Paris nie przeznaczy jej raczej na świąteczne prezenty. Może się nie skończyć na jednym piwie na rozluźnienie po starcie…
Zgromadzoną na mecie publiczność w huśtawkę nastrojów wprawił, drugi ulubieniec lokalnych fanów narciarstwa, Christof Innerhofer. Wczoraj jego kibice z niedowierzaniem przecierali oczy, gdy po fatalnym występie zajął 23. miejsce. Za to dziś jazda Włocha była zgoła odmienna i do trzeciego miejsca zabrakło mu zaledwie 0,05 s.
***
Miałem okazję przejechać się dziś po trasie zawodów. Powiem wam, że rzeczywiście było wyboiście. O ile strome, gładkie, maszynowo zalodzone fragmenty nie wywarły na mnie większego wrażenia (widziałem takie nie raz), to wąskie, kręte odcinki z licznymi nierównościami działały na wyobraźnię. Naprawdę trzeba mieć gigantyczne cojones, aby rzucić się tam głową w dół i pędzić z ogromną prędkością. Na szczęście podczas dwóch dni ścigania wydarzył się tylko jeden poważny wypadek – Florian Scheiber został wręcz znokautowany po bliskim kontakcie z lodowym podłożem. Na szczęście nic strasznego mu się nie stało. Kości oraz więzadła ma całe i w niedzielę planowane jest zwolnienie go ze szpitala w Innsbrucku.
Za 9 godzin rozpoczyna się kolejna uczta – gigant w Alta Badia, na słynnej trasie Gran Risa. Dam znać jutro co się działo na trasie i poza nią. Wrzucę też trochę zdjęć z całego weekendu, więc odwiedźcie naszą stronę koniecznie!
WYNIKI ZJAZDU MĘŻCZYZN W VAL GARDENIE
WYNIKI SUPERGIGANTA MĘŻCZYZN W VAL GARDENIE