Lindsey Vonn, niedościgniony ideał sportowca i człowieka. Mój odwieczny wzór do naśladowania, inspiracja, motywacja i bezgraniczny autorytet. Gdy zobaczyłam ją pierwszy raz na żywo podczas Pucharu Świata w Sölden 2017 myślałam, że to najbliższa relacja z Mistrzynią, na jaką mogę liczyć i było to spełnieniem moich marzeń. Nie przypuszczałam ani wtedy, ani nawet do momentu wejścia na pokład samolotu, niespełna rok później, że spędzimy razem cały weekend i będę mogła się od niej uczyć osobiście. Ale po kolei…
Zakończył się pracowity, za razem owocny sezon startowy 2017/18. Po nim okres roztrenowania i zaczęliśmy łagodne wejście w nowy okres przygotowawczy. Pomiędzy zgrupowaniami w okresie wakacyjnym pojawiła się krótka, dwutygodniowa przerwa. Jako osoba bardzo energiczna zaczęłam szukać wyjazdu, który wypełni mi ten czas. Nie znajdując nic interesującego wspomniałam żartem o obozie organizowanym przez Lindsey Vonn Foundation. Zachęcona przez mamę, bez wielkiej wiary w powodzenie, wypełniłam i wysłałam zgłoszenie – przecież obóz jest w Los Angeles, a ja w Warszawie i przecież to „moja” Lindsey Vonn. Jakież było moje zaskoczenie, gdy już następnego dnia otrzymałam potwierdzenie przyjęcia na „Strong Girls Camp”, gdzie kwalifikowało się tylko 125 dziewcząt. Niestety zamiast radości pojawił się ogromny żal, zdałam sobie bowiem sprawę, że taki wyjazd graniczy z niemożliwością. Odległość, ogromne koszty, brak wizy oraz bardzo krótki okres do wyjazdu (zostało 15 dni do rozpoczęcia obozu), wszystko to sprowadziło mnie szybko na ziemię.
I wtedy do działania natchnął mnie cytat Lindsey znaleziony w jej starych postach na Instagramie: „better an oops, than a what if…”. Zaryzykowałam więc i poprosiłam o poradę bezpośrednio autorkę. Prawdziwa euforia zaczęła się wtedy, gdy dostałam od niej odpowiedź! Wtedy dostałam największy zastrzyk motywacji i postanowiłam, że muszę się tam znaleźć.
Niesamowitą mobilizacją rodziny i znajomych udało się uzyskać wizę do USA oraz co najważniejsze środki na podróż. Potwierdziłam swój udział w obozie, nadal jednak nie dowierzając w powodzenie całej akcji. Na szczęście inni wierzyli. Na spotkanie w sprawie wizy jechałam w nocy ze zgrupowania w Szczyrku, na 15 minut do Warszawy i z powrotem na zgrupowanie. Również z przygodami od PKP. Cudem udało się wszystko pospinać i 15 sierpnia siedziałam w samolocie do Los Angeles.
Obóz miał miejsce w HQ Red Bull Santa Monica. Okazało się, że jestem jedyną dziewczyną z Europy, co wzbudziło zarówno ogromne zainteresowanie, jak i bardzo miłe przyjęcie. Podczas całego wydarzenia panowała bardzo energiczna, pozytywna i motywująca atmosfera. Uczyłyśmy się pewności siebie, braku ograniczeń w osiąganiu celu, doceniania własnej wartości i kształtowania wielu innych cech niezbędnych do osiągnięcia sukcesów w życiu i sporcie. Lindsey przez cały czas była z nami i brała czynny udział warsztatach i treningach, służąc swoimi osobistymi radami i przeżyciami. Obóz obfitował mnóstwem ciekawych ćwiczeń, zajęć i inspirujących wykładów.
Spotkanie mojej idolki i możliwość uczenia się od niej osobiście były niezwykłym i niezapomnianym przeżyciem. Do dziś nie wierzę, że to zdarzenie naprawdę miało miejsce. Wiem natomiast, że moje życie zmieniło się diametralnie. Niemożliwe stało się możliwe.
Poza samą wiedzą wyniesioną z obozu, nauczyłam się chyba czegoś jeszcze ważniejszego. Nie ma rzeczy niemożliwych, a marzenia są po to żeby je spełniać.
Ogromne podziękowania dla wszystkich, dzięki którym stało się to możliwe, a w szczególności cioci Ani Rudnickiej-Sipayłło, mojej mamie oraz firmie PM Sport za ciągłe wsparcie i stylizacje Rossignol.