W zasadzie nie wiem, od czego zacząć, gdyż tak niesamowicie emocjonujący był ostatni narciarski weekend. Panowie rywalizowali bowiem w legendarnym Wengen, a panie w Sestriere. Dodatkowo, alpejki rozgrywały w niedzielę we Włoskim kurorcie leżącym niedaleko Turynu po raz pierwszy w dziejach równoległy slalom gigant. Myślę jednak, że właśnie ten równoległy gigant był w rezultacie najmniej emocjonujący ze wszystkich zawodów ostatnich dni. Zacznijmy więc chronologicznie.
Jeszcze w piątek panowie ścigali się o prymat w kombinacji złożonej z trochę skróconego zjazdu i jednego przejazdu slalomu. Ze względu na brak opadów śniegu w ciągu ostatnich kilku tygodni, trasy obu konkurencji były mega twarde. Szybko okazało się, że niektórzy zawodnicy latają ponad 40 metrów na słynnym skoku Hundschopf. To sporo, biorąc pod uwagę, że nie wszyscy startujący w kombinacji są specjalistami zjazdów. Po pierwszej części na prowadzeniu zobaczyliśmy Matthiasa Mayera, który wyprzedzał Gillesa Roulin’a (SUI) i Daniela Danklmaiera (AUT). Dominik Paris zameldował się czwarty. Specjaliści kombinacji w osobach Victora Muffat-Jeandet i Alexisa Pinturault znajdowali się dopiero na miejscach dwunastym i dziewiętnastym.
Zgodnie z nowymi regułami superkombinacji, kolejność startu w slalomie jest zgodna z miejscami zajętymi w zjeździe. Do walki więc po zupełnie świeżej trasie jako pierwszy ruszył Matthias Mayer. Co to był za przejazd! Specjalista konkurencji szybkościowych pokazał, że jazda na krótkich nartach slalomowych nie jest dla niego problemem. Do końca zawodów poprzeczki ustawionej przez Austriaka nie przeskoczył nikt inny. Na miejscu drugim finiszował ostatecznie Alexis Pinturault, a na trzecim Victor Muffat-Jeandet. Tak, czy inaczej zawody, dzięki nowej formule oglądało się bardzo ciekawie. Niestety, wywiad przeprowadzony przez szwajcarską telewizję z Johanem Waldnerem nie pozostawia wątpliwości. Superkombinacje złożone ze zjazdu i jednego przejazdu slalomu będą stopniowo zastępowane przez zawody równoległe, których formuła jest bardziej jasna i emocjonująca dla przypadkowych widzów. Osobiście żałuję, ale taki to znak czasów.
W sobotę rozegrano w Wengen słynny zjazd. Co prawda musiano skorzystać ze startu do kombinacji, gdyż nocny opad śniegu uniemożliwił skorzystanie z górnego odcinka trasy. Organizatorzy starali się też trochę spowolnić najazd na Hundschopf, gdyż podczas zjazdu do kombinacji wielu zawodników przelatywało zbyt blisko siatek ochronnych, a Mauro Caviezel nawet się o jedną z nich otarł. Pomimo to zawody były szalenie emocjonujące. Ostatecznie po bardzo pewnej, mocnej i momentami brawurowej jeździe zwyciężył Beat Feuz (po raz trzeci w Wengen). Szwajcar wyprzedził Dominika Parisa, który chyba wreszcie polubił Lauberhorn i Thomasa Dressena. Mayer finiszował czwarty, a Mauro Caviezel piąty. Caviezel miał trochę pecha, gdyż cudem uratował się przed upadkiem w najbardziej kluczowym miejscu trasy, czyli na „Kernen S”, gdzie liczy się każdy kilometr (na godzinę) prędkości. Na mecie stracił zaledwie 0,42 sekundy. Gdyby nie to zdarzenie – kto wie – być może Lauberhorn miałby innego zwycięzcę.
Panie w sobotę ścigały się w gigancie we włoskim Sestriere. Wszystkich interesowała forma Mikaeli Shiffrin. Jeszcze w piątek trasa zawodów wyglądała jak lodowisko. W nocy spadł jednak śnieg. Tu i ówdzie zrobiło się miękko, a w konsekwencji w trakcie zawodów także dziurawo. Po przejeździe pierwszym kolejność pierwszej szóstki wyglądała następująco: Brignone, Vlhová, Rebensburg, Shiffrin, Holdener, Robinson, czyli wszystko w normie. Przejazd drugi to emocje jak na filmach Hitchcocka. Robinson pojechała dobrze, Holdener fantastycznie, ale Shiffrin i tak ją wyprzedziła uzyskując najlepszy czas drugiego przejazdu. Przepadła Rebensburg, która nie potrafiła złapać rytmu i skończyła ostatecznie na miejscu siódmym. Vlhová stanęła na wysokości zadania i dowiozła do mety 0,01 sekundy przewagi nad Amerykanką. Federica Brignone wytrzymała jednak presję i po ładnym przejeździe uzyskała czas co do ułamka sekundy równy z Vlhovą. Trzy najlepsze panie zjechały w zasadzie identycznie szybko. To dość niezwykłe, choć historia APŚ zna już podobne przypadki. W 2002 roku w Sölden Maze, Hosp i Flemmen uzyskały jednakowy czas i wszystkie stanęły na najwyższym stopniu podium. Uznanie należy się oczywiście wszystkim, ale Federica Brignone świetnie poradziła sobie ze stresem. Od samego rana bowiem całe Sestriere skandowało „Fede, Fede, Fede…” oczekując zwycięstwa lokalnej faworytki. No i się udało!
Niedziela to kolejne emocje w Wengen – tym razem na trasie trudnego slalomu. Jadący z jedynką na piersiach Clément Noël od razu ustanowił najlepszy czas pierwszego przejazdu, i to w sposób dość dominujący, wyprzedzając Kristoffersena o prawie 0,7 sekundy. Trzeci dojechał Marco Schwarz, który pomału wraca do formy. Przejazd drugi to popis jazdy Fabio Gstreina (AUT) i Jean-Baptiste Grange’a. Obaj byli jednak zbyt daleko po pierwszym przejeździe, aby wejść do ścisłej czołówki. Fantastycznie skutecznie zaatakował za to z miejsca dziewiątego Aleksander Choroszyłow uzyskując ostatecznie trzeci łączny czas zawodów. Schwarz trochę sknocił, a Pinturault wypadł z trasy. Henrik Kristoffersen dobrze poradził sobie z drugim przejazdem, ale w sumie wystarczyło to na miejsce drugie. W niedzielę nie było mocnych na Clémenta Noëla i Francuz po zachowawczej jeździe dowiózł bez problemów swoją przewagę do mety.
W Sestriere panie ścigały się po raz pierwszy w równoległym gigancie. Ciasne gigantowe skręty nie wszystkim jednak przypadły do gustu. Wcześnie z konkurencją pożegnały się: Robinson, Rebensburg i Liensberger. Rundę później ich los podzieliła Vlhová. Shiffrin i Holdener pożegnały widzów przegrywając boje o ćwierćfinał (ostatecznie dziewiąte i dziesiąte miejsce). Wszystko wyglądało na to, że w finale spotkają się dwie Włoszki: Brignone i Bassino. Obie jednak dość nieoczekiwanie przegrały swoje półfinały, a w małym finale Bassino była górą zajmując trzecie miejsce. Ostatecznie baaardzo nieoczekiwanie wygrała Francuzka Clara Direz wyprzedzając w finale także mało znaną Austriaczkę Elizę Mörzinger. Tak, slalomy i giganty równoległe rządzą się swoimi prawami.
Po zawodach czołowe panie trochę narzekały na trasę. Mikaela Shiffrin uważała, że niebieski gigant był szybszy. Inne wskazywały na szybko pojawiającą się dziurę szczególnie na trasie czerwonej.
Ostatni weekend choć emocjonujący po raz kolejny wyłączył z akcji dwoje dobrych zawodników. W zjeździe do kombinacji mocno rozbił się Adrian Smiseth Sejersted, a w gigancie równoległym prawdopodobnie poważnie uszkodziła kolana Szwajcarka Aline Dainoth. Taki ciężki to sport…