Genezę nazywania wymagających tras lub zawodów alpejskich imieniem afgańskiego miasta przedstawiałem w roku ubiegłym, więc powtarzać się nie będę. Niemniej w ciągu ostatnich kilku dni złożyło się, że zarówno zawody pań w Garmisch-Partenkirchen, jak i panów w Chamonix miały coś wspólnego z Afganistanem.
Te pierwsze rozgrywano na wymagającej trasie Kandahar 1. Te drugie od ponad stu lat noszą nazwę Kandahar Race. W obu przypadkach z powodu lekkiej odwilży mieliśmy do czynienia z problemami na trasach. Dla pań problemy te spowodowały nawet znaczną zmianę w programie zawodów. Otóż w Ga-Pa zamiast planowanych dwóch zjazdów rozegrano dwa supergiganty, gdyż organizatorom, z powodu wiatru i wysokiej temperatury, nie udało się przeprowadzić wymaganych treningów. Co więcej, zawody zaplanowane w niedzielę, tym razem z powodu padającego deszczu i mgły przeprowadzono dopiero w poniedziałek. Jednocześnie był to ostatni start pań przed mistrzostwami świata. Do Garmisch-Partenkirchen tłumacząc się zmęczeniem i chęcią regeneracji przed mistrzostwami nie pojechały Mikaela Shiffrin i Michelle Gisin. Ale, ale, Szwajcarka ze względu na zmianę programu pojawiła się jednak znienacka na starcie supergiganta w poniedziałek.
Jeszcze w sobotę na dość miękkiej trasie równych sobie nie znalazła inna przedstawicielka kraju Helwetów, znajdująca się ostatnio w strasznym gazie, Lara Gut-Behrami. Lara zdystansowała następną na mecie Kajsę Vickhoff Lie z Norwegii aż o 0,68 sekundy oraz Marie-Michele Gagnon o 0,93 sekundy. Dla młodej, zaledwie 22-letniej Norweżki, było to pierwsze podium w karierze, dla Gangnon pierwsze podium od kiedy zdecydowała się przejść z konkurencji technicznych do szybkościowych. Obie zawodniczki są bardzo ciekawymi postaciami. Kajsa prawie cały czas śpi. Kiedy kamera porusza się pomiędzy zawodniczkami podczas przygotowań przedstartowych można czasem wypatrzyć postać przykrytą kurtkami, leżącą gdzieś przy sitakach. To właśnie Kajsa przygotowująca się do startu. Kiedy nie śpi, to się śmieje, ot taka wesoła osoba. Norweżka lubi niskie numery startowe, gdyż nie chce, aby jej przygotowania zostały rozpraszane przez informacje z trasy. Wiele osób mówi o jej wielkim talencie i świetlanej przyszłości. Zobaczymy… Pewne jest, że technicznie słaba nie jest, a i odwagi jej nie brakuje. Kanadyjka Marie-Michele przed poprzednim sezonem, w wieku „aż” 28. lat zdecydowała się na zmianę profilu startów z konkurencji technicznych na szybkościowe, doskonale zdając sobie sprawę, że przez kilka sezonów będzie musiała odrabiać lekcje związane z poznawaniem tras zjazdowych. Uważa, że ma czas, więc raczej nie zamierza wkrótce rezygnować z narciarstwa.
Po sobocie przyszła niedziela i zawodniczki „odpękały” kilka godzin w deszczu i we mgle czekając na start do którego ostatecznie nie doszło. Zawody przeniesiono na poniedziałek. I wszystko byłoby w porządku, gdyż takie rzeczy się w tym sporcie zdarzają, gdyby nie wypadek Sofii Goggi podczas zjazdu trasą dla turystów w dolinę. Zwyciężczyni ostatnich czterech zjazdów z rzędu w dość absurdalny sposób złamała nogę (w sposób skomplikowany) i nie zobaczymy jej na starcie mistrzostw oraz zapewne do końca sezonu. Ogromny pech, a konkurencje szybkościowe bez niej stracą na pewno na atrakcyjności.
W poniedziałek na lepszej już i znacznie bardziej twardej trasie ponownie brylowała Lara Gut-Behrami realizując czwarte zwycięstwo z rzędu w super gigancie. Na miejscu drugim wielka niespodzianka w osobie Petry Vlhovej. Słowaczka nie odpuszcza w walce o Wielką Kulę i właśnie po raz pierwszy stanęła na podium w supergigancie. Trzecia finiszowała Tamara Tippler z Austrii, a więc kolejna rutyniara. Vlhová ma obecnie 42 punkty przewagi nad Gut-Behrami i 182 nad Michelle Gisin. Walka o główne trofeum tego sezonu powinna więc rozstrzygnąć się pomiędzy tymi trzema paniami.
Panowie walczyli z czasem i trasą w Chamonix. Sobotni slalom wygrał wreszcie, po raz pierwszy w tym sezonie Clément Noël, wyprzedzając Ramona Zenhäuserna i Marco Schwarza (prowadził po przejeździe pierwszym). Jak mocno zrujnowana była trasa w przejeździe drugim świadczą miejsca wszystkich tych panów właśnie w popołudniowej próbie, odpowiednio: 15.,22., 24. Na miejscu czwartym zawody ukończył Luca Aerni, osiągając najlepszy czas drugiego przejazdu, a atakując z miejsca 29.! Ciągle nie potrafiący odnaleźć formy Henrik Kristoffersen wziął tyczkę drugiej bramki (!) między narty już w przejeździe pierwszym. Manuel Feller już prawie tradycyjnie nie skończył drugiego.
Niedziela była dniem zemsty Henryka, który po dwóch znakomitych przejazdach wreszcie ponownie wygrał w slalomie. Norweg skarży się od początku sezonu na niemożliwość znalezienia ustawień sprzętu do bardzo twardych warunków. Tym razem wszystko zagrało, a dość miękka trasa być może pomogła. Drugi finiszował ponownie Ramon Zenhäusern, a na miejscu trzecim – po raz pierwszy w życiu na podium – zameldował się atakujący z 30. Marc Rochat.
Przed mistrzostwami świata panowie mają jeszcze przed sobą zjazd i supergigant w Garmisch-Partenkirchen, więc ponownie będziemy mieli do czynienia z Kandaharem. A potem już tylko emocje mistrzostw bez udziału publiczności. Taki los…
1 komentarz do “Kandahar razy cztery”
Drugiego dnia zawodów w Chamonix na trzecim miejscu nie stał Marc Rochat, tylko Sandro Simonet. Reszta bez zastrzeżeń