Mega loty i mega zjazdy. Nie ma wątpliwości, że taki duet stanowią Kranjska Gora i Planica. Po II wojnie światowej ten północno-zachodni kraniec Słowenii wciśnięty pomiędzy Włochy i Austrię szybko aspirować zaczął do rangi alpejskiego kurortu.
Wzdłuż głównej ulicy wyrastają, przytulone jednym bokiem do stoków narciarskich liczne hotele, pensjonaty, knajpki, hoteliki. Podziwiamy pięknie oświetlone witryny, malownicze domki, eleganckie sklepy i stragany. Tyle, że wszystko… pozamykane. Na dworze jest mroźny wieczór 20 stycznia, godzina 19.00. I co? Żadnego tłoku, ba niemal nikogo, nigdzie nie widać. Nasza przewodniczka tłumaczy, że właśnie trwa przerwa pomiędzy feriami zimowymi w Słowenii i Chorwacji. Stąd te pustki. A nam bardzo się taka sytuacja podoba zwłaszcza jeśli podobnie będzie na stokach.
Kranjska-Ski arena obejmuje miejscowości KG, Mojstrana, Planica i Podkoren (To tu właśnie rozgrywane są zawody pucharu świata w narciarstwie alpejskim), a także miejscowość Gozd Martulejek, gdzie zimą można wspinać się po zamarzniętym wodospadzie Lucifer. Rano przykuwają moją uwagę liczne wyciągi krzesełkowe i ułożone niemal w jednej linii kilkanaście lub kilkadziesiąt metrów jedna obok drugiej trasy narciarskie. Przypomina to mi trochę… Białkę Tatrzańską. Tyle, że oczywiście skala jest nieco inna. I otaczające szczyty jakby znacznie większe. Trasy zdecydowanie bardziej wymagające niż w Voglu. Narciarzy kręci się tutaj dość wielu, zdarza się nawet, że przy dolnych stacjach wyciągów formuje się niewielka kolejka – ot taka na kilkanaście osób. Trzeba dwie albo trzy minuty poczekać. Na stokach panuje ruch i szybkość, ale gdy przenosimy się na Podkoren (tam gdzie ustawiany jest slalom gigant) nartostrady niemal zupełnie pustoszeją. Widać tylko młodych zawodników katujących Rutec1. Ten stok określony jako bardzo trudny, upstrzony jest tyczkami pomiędzy którymi śmigają słoweńskie młodziki. Tak, w Kranjskiej Gorze zdecydowanie da się narciarsko poszaleć zwłaszcza gdy wykupimy skipass uprawniający do jazdy w pobliskich włoskich i austriackich ośrodkach. Do stoków lub na pizzę w Italii jest 10 minut drogi, do Austrii może jeszcze dziesięć minut więcej. Ale za to znacznie taniej niż u sąsiadów – ceny karnetów są o około 20-25% tańsze.
Jednak zdecydowanie większe wrażenie zrobiła na mnie Planica, legendarna Velikanka i te jakby przyklejone do niej równiutko w szeregu jeszcze kilka innych mniejszych i większych skoczni. No proszę. Co za widok! Cały świeżo rozbudowany, oddany niedawno, bo w grudniu 2015 kompleks obejmuje owe skocznie, trasy narciarstwa biegowego, elegancki budynek z tarasem widokowym dla VIP-ów a nawet pełnowymiarowe boisko do piłki nożnej. W podziemnym garażu będzie latem czynna trasa narciarstwa biegowego. Ale co tam 30 kilometrów tras zjazdowych w rejonie KG, co tam 40 km tras do narciarstwa biegowego. Co powiecie na skok z Velikanki? Jedyne 556 metrów w dół, różnica poziomów 202 metry. Za 25 euro możemy przez chwilę poczuć to co Małysz albo Stoch, albo nawet największa obecnie słoweńska gwiazda Peter Prevc. Wzdłuż skoczni zamontowano zip line, czyli po prostu tyrolkę. Wystarczy przywdziać uprząż, wjechać krzesełkiem na górę, wspiąć się jeszcze kilka stopni. Potem stajemy na samym szczycie, zapala się zielone światełko i… jaaazda: całe trzydzieści sekund przyjemności.
PS. Tyrolka w Planicy działa przez cały rok, za wyjątkiem 10 dni, kiedy to odbywa się konkursu Pucharu Świata.