Kiedyś, dość dawno temu jeden z najlepszych narciarzy wszech czasów Amerykanin Phil Mahre powiedział, że zjazdowcem trzeba się urodzić. Trzeba mieć w sobie tę odrobinę szaleństwa, która pozwala na minimalnie większe ryzyko w sytuacji trudnej, a tego nauczyć się nie da.
Pomiędzy alpejskimi narciarzami specjalizującymi się w konkurencji zjazd też są pewne różnice. Niektórzy preferują trasy skrajnie trudne, najeżone technicznymi pułapkami, z mnóstwem zakrętów i skoków (np. Kitzbühel). Inni są „gliderami”, czyli ślizgaczami i swoją przewagę wypracowują na płaskich odcinkach, gdzie trzeba zachować doskonałą aerodynamiczną sylwetkę, idealnie prowadzić narty po śniegu wykorzystując każdy centymetr długości i nie trzymać ich zbyt długo na krawędziach w łukach. Niby proste zadanie, gdyż co robić trzeba, żeby ślizgać się skutecznie wiedzą wszyscy zjazdowcy, a jednak często takie właśnie z pozoru łatwe trasy powodują ból głowy u najlepszych i najodważniejszych zawodników. Takim właśnie „ślizgowym” zjazdem jest trasa w Lake Louise. To pierwszy sprawdzian sezonu dla narciarzy specjalizujących się w konkurencjach szybkościowych. Wielu z nich nie widzieliśmy nawet na starcie giganta w Sölden, a tym bardziej slalomu w Levi. Ciągle nie bardzo wiadomo, kto odziedziczy schedę po kontuzjowanym Svindalu dominującym na zjazdowych trasach przez ostatnie dwa sezony. Pretendentów jest kilku. Należą do nich przede wszystkim mistrz olimpijski Matthias Mayer z Austrii oraz rodak Aksela Svindala – Kjetil Jansrud. Są jednak także i inni szybcy mężczyźni. Na przykład Włosi: Dominik Paris, czy Christof Innerhofer, kolejny Austriak Hannes Reichelt oraz Kanadyjczycy Erik Guay i Manuel Osborne-Paradis. Po przedwczesnym odpadnięciu dominatora (mowa o Svindalu) sytuacja w konkurencjach szybkościowych jest otwarta, jak nigdzie indziej.
Wróćmy jeszcze na chwilę na trasę zjazdu w Lake Louise. Zawodnicy zgodnie twierdzą, że nie stawia ona przed nimi jakichś szczególnych trudności technicznych, a Kjetil Jansrud przyznał nawet w rozmowie, że ten zjazd jest po prostu nudny. Jedno trzeba jednak zauważyć: pomimo braku spektakularnych wiraży i skoków na trasie, w Lake Louise jest szybko i to od startu do mety. To właśnie zdolność utrzymania koncentracji przez całą długość zjazdu pokonywanego ze średnią prędkością powyżej 100 km/h stanowi największe wyzwanie.
W weekend, kiedy panowie ścigać się będą w pierwszych konkurencjach szybkościowych sezonu, panie – po staremu – powalczą o punkty w konkurencjach technicznych. Tym razem spotkają się w Aspen w USA, gdzie w sobotę rozegrany zostanie gigant, a w niedzielę slalom. W odróżnieniu od stoku w Lake Louise, trasa w Aspen jest bardzo wymagająca i zwykle też szalenie oblodzona. Panie – oprócz walki między sobą – czeka więc trudne zadanie techniczne. Sytuacja wśród kobiet wygląda dość komicznie, gdyż do tej pory gigant wygrała najlepsza slalomistka (ex equo), a slalom najlepsza gigancistka ostatnich lat. Być może w Stanach wszystko wróci do normy. Mikaela Shiffrin tłumaczyła spadek formy w Levi zbyt późnym przybyciem do Finlandii i brakiem aklimatyzacji. Zobaczymy więc, co pokaże w Aspen, gdzie nadal oczywiście jest główną faworytką. Zaraz za nią gotowe do miejsca na najwyższym podium w kolejce stoją Hansdotter, Zettel i Pietilae-Holmner. W gigancie stawiam na spokojną i pewną siebie Annę Fenninger, ale nie obejdzie się bez walki z Maze, Shiffrin, Brignone i Worley. Oczywiście nie obejdzie się bez niespodzianek. Osobiście ciekaw jestem, czy formę z Sölden potwierdzi Eva Maria Brem, gdyż jej trzecie miejsce w pierwszym gigancie sezonu było chyba największym zaskoczeniem. Również dla niej samej. Zawody oczywiście do obejrzenia w stacji Eurosport.
1 komentarz do “Lake Louise i Aspen – zawody za wielką wodą”
A jak Twoim zdaniem przedstawia się sytuacja w Super – G? Ciekawi mnie czy Kjetil jest w stanie pokazać się na tyle dobrze, żeby stanąć na podium. W zeszłym roku nie pokazał się z najlepszej strony na tym terenie, ja osobiście liczę na Mayera i że miłą niespodziankę sprawi Ganong w tej konkurencji.