las lenas

Las Leñas, czyli lasu nie ma, ale też jest za…

Legendarny ośrodek Las Leñas położony jest w południowej części prowincji Mendoza w Argentynie, na wschodnich zboczach Andów, 1179 km na zachód od Buenos Aires. Można się tam dostać autobusem – ta przyjemność zajmuje 14–16 godzin – lub w dwie godziny samolotem. Nic więc dziwnego, że wybierając się tam na zaledwie trzydniowy rekonesans, wybraliśmy transport lotniczy do San Rafael, skąd pozostawały nam tylko dwie godziny jazdy samochodem.

Podróżowanie po Argentynie samolotem, z uwagi na odległości, jest bardzo popularne, ale ma też swoją specyfikę. Na przykład waga bagażu, jaki możemy nadać, jest ograniczona do 15 kg. Trzeba o tym pamiętać, lecąc z Europy, i być na to przygotowanym. Inną specyfiką jest to, że praktycznie niemożliwe jest wykupienie bagażu online, i robi się to powszechnie podczas odprawy, bez problemu i bez dodatkowych, jak w Europie, karnych opłat.

Wczesnym rankiem docieramy na lotnisko. Stanowiska odpraw są, nietypowo dla Europejczyków, podzielone na loty na południe i na północ. Trzeba więc wiedzieć, w którą stronę świata się leci. Dla nas pewnym utrudnieniem jest fakt, że lecimy centralnie na zachód, ale szybko sobie z tym radzimy. Udaje nam się nadać bagaże i, co najważniejsze, narty. Przechodzimy kontrolę bezpieczeństwa i podekscytowani oczekujemy na nasz lot. Niestety, jest opóźniony. Czekamy dalej, ale bardzo szybko okazuje się, że prawdopodobnie z powodów atmosferycznych zostaje odwołany. Poznany przez nas Amerykanin, mieszkający na stałe w San Rafael, stwierdził, że pewnie lot odwołali, bo było za mało pasażerów. Podobno dzieje się to nagminnie, o czym warto pamiętać, planując podróż. Kolejny lot jest za trzy dni, czyli wtedy, kiedy planowaliśmy wracać. Szukamy alternatyw; jedyne rozwiązanie to lot do Mendozy – mamy kilka opcji różnych lokalnych przewoźników lotniczych – i potem pięć godzin jazdy samochodem (419 km).

Kontaktujemy się szybko przez WhatsApp z firmą Via Mendoza Rent a Car, gdzie mieliśmy zarezerwowane samochody w San Rafael. Pytamy, czy są w stanie podstawić nam je do Mendozy z uwagi na odwołany lot. Chłopaki są życzliwi i za drobną dodatkową opłatą zobowiązują się dostarczyć samochody na lotnisko w Mendozie. Teraz tylko musimy kupić bilety lotnicze. Nie jest to niestety najprostsze. Każdy próbuje na własną rękę. Płatności większością europejskich kart kredytowych nie są możliwe. Udało się to tylko Maćkowi przy użyciu Revoluta, ale niestety do trzech razy sztuka i przy zakupie kolejnej, czwartej pary biletów karta odmawia współpracy. Zostajemy z Łukaszem na lodzie. Na szczęście, dosłownie w ostatniej chwili, kupujemy inny lot w bardzo atrakcyjnej cenie przez booking.com, płacąc normalną europejską kartą. Dobrze wiedzieć, że w takiej sytuacji jest to jakieś rozwiązanie. Jesteśmy ocaleni; z wielogodzinnym opóźnieniem, ale ostatecznie dotrzemy na miejsce w terminie.

Nocna droga w Andy jest przygodą samą w sobie. Przez pięć godzin jazdy od opuszczenia Mendozy minęliśmy może z osiem samochodów, przy czym przez ostatnie 200 km ani jednego. Mijamy biedne, wyglądające na wymarłe miasteczka, na rogatkach których witają nas policyjne punkty kontrolne. Znudzeni funkcjonariusze z długą bronią rzucają tylko okiem do środka i machają nam, żeby jechać, o nic nie pytając. Poza tym monotonia: żółte linie na czarnym asfalcie i ledwo widoczny pustynny krajobraz w świetle reflektorów. Droga prosta jak wyznaczana kulą armatnią. Wszystko to tworzy klimat niczym z filmu „Zagubiona autostrada”. Nad ranem docieramy do hotelu.

las lenas

Poranek wita nas obfitym opadem śniegu, silnym wiatrem i trzaskającym mrozem. Temperatura odczuwalna to grubo poniżej -25°C. Zmęczenie podróżą i niewyspanie czyni ten chłód jeszcze bardziej przejmującym.

Las Leñas to chyba jedno z miejsc o największym potencjale, w jakich miałem przyjemność jeździć. Sam teren ośrodka jest ogromny. Obejmuje obszar 17 500 hektarów i naprawdę trudno się zorientować, gdzie się zaczyna, a gdzie kończy. W większości to patrolowane przez służby ratunkowe tereny freeride’owe. Poza tym jest tam tylko 29 tras. Ośrodek oferuje również imponującą różnicę poziomów wynoszącą 1190 metrów (3430–2240 m n.p.m.).

Średnia roczna ilość opadów śniegu to tylko sześć metrów, i niestety grubość pokrywy jest bardzo zmienna. Rekompensuje to idealny, suchy i lekki puch, jeśli już się na niego trafi.

Ogromna ilość wierzchołków i możliwości wycieczek skiturowych. Nieprawdopodobne linie i praktycznie nikogo dookoła. Tych kilkadziesiąt osób na szerokich nartach przy tak ogromnym terenie, oferującym setki stromych zjazdów dostępnych praktycznie z wyciągu, jest właściwie bez znaczenia.

Wisienką na torcie jest słynny wyciąg Marte, pozwalający na korzystanie z najstromszych terenów freeride’owych w Ameryce Południowej. Jest prawdopodobnie również jednym z najlepszych wyciągów na świecie w ogóle, pozwalających na jazdę poza trasową typu „big mountain”.

Od stromego kotła usytuowanego bezpośrednio pod wyciągiem, po słynny 48-stopniowy kuluar „Eduardo’s”, dostajemy dostęp do dziesiątek, jeśli nie setek linii o nachyleniu 40°+.

Pomimo średniej widoczności jesteśmy oszołomieni ogromem terenu. Warto zaznaczyć, że część żlebów nie ma wyjazdu, inne kończą się dropami lub wymagają podejścia. Trzeba tu naprawdę uważać i dobrze zapoznać się z terenem.

Niestety, Marte bywa często zamknięty z uwagi na zagrożenie lawinowe, silny wiatr (który nie jest tu rzadkością), wyjątkowo niską temperaturę lub „widzimisię” obsługi. My mieliśmy ogromne szczęście, gdyż na trzy dni przez dwa wyciąg był otwarty, a zdarza się, że i przez dziesięć dni z rzędu bywa zamknięty.

Kolejny dzień wita nas pięknym słońcem, jeszcze niższą temperaturą i ogromnymi połaciami nietkniętego nartą puchu.

Z uwagi na temperaturę odczuwalną około -29°C, Marte nie działa, więc przesiedliśmy się na nieco mniej interesujący, ale również oferujący ogromne możliwości wyciąg Volcano w połączeniu z Urano. Dzięki nim mamy do dyspozycji nieco łatwiejszy, co nie znaczy, że mniej przyjemny teren. Śnieg jest obłędny, choć miejscami nie ma go zbyt wiele. Trzeba szczególnie uważać na przełamaniach terenu, garbach i wszelkich wybrzuszeniach, gdyż pod 10 cm puchu kryją się często ostre skały. Z uwagi na tę specyfikę trzeba bardzo ostrożnie wybierać linie przejazdu, a i tak nie udaje się nikomu uniknąć dziur w ślizgu. Jeździmy jak szaleni; dla takich dni, dla takich chwil uprawiamy jazdę poza trasami. 8000 metrów przewyższenia w puchu i słońcu, i wszystko to z wyciągów – nieźle, całkiem nieźle jak na jeden dzień.

las lenas

Gdyby zabrakło puchu w zasięgu wzroku lub w przypadku zamkniętego wyciągu Marte, ośrodek oferuje też opcje jazdy ratrakiem, z której jednak nie skorzystaliśmy.

Z uwagi na ograniczenia czasowe skupiliśmy się na jeździe w patrolowanych granicach ośrodka. Co warte podkreślenia, tak zwane entry points były pilnowane w większości przez ratowników sprawdzających działanie detektorów lawinowych. Osoby bez detektorów były zawracane.

Gdyby komuś było mało jazdy w ośrodku, to wyjście poza jego teren daje możliwość eksploracji skiturowej ogromnego terenu w kierunku granicy chilijskiej. Należy tylko przed opuszczeniem ośrodka zgłosić się do ski patrolu. Zazwyczaj poproszą was o numer paszportu, informację, gdzie mieszkacie, i droga wolna.

Miejsce to ściąga z Buenos Aires elitę finansową, gdyż mało kogo stać w Argentynie na uprawianie narciarstwa, więc poza atrakcjami narciarskimi jest tu także dość bogate życie nocne. Niestety, z uwagi na ograniczony czas pobytu, ominęła nas słynna impreza taneczna w klubie UFO Point.

Las Leñas przyciąga wielu zawodowych narciarzy pozatrasowych z całego świata. Ma to swoje plusy, jeśli lubicie przybijać piątki z prosami, ale może nie wpłynąć zbyt dobrze na poczucie własnej wartości, kiedy zaczniecie się z nimi porównywać.

Jeśli macie ograniczony czas, tydzień lub dwa, i chcecie doświadczyć narciarstwa w Ameryce Południowej, Las Leñas może być strzałem w dziesiątkę. Dla nas te trzy dni były świetnym czasem i z żalem opuszczaliśmy to miejsce. Czując niedosyt, już planuję, jak wrócić tam w przyszłym roku.

Znaczniki

Podobało się? Doceń proszę atrakcyjne treści i kliknij:

Dodaj komentarz

Zobacz także

Inne artykuły

azs winter cup

AZS WC: „Topór” z wymarzonym medalem

Magdalena Bańdo (UŚ Katowice) i Juliusz Mitan (AGH Kraków) zdominowali rywalizację w ostatnich eliminacjach Akademickiego Pucharu Polski, wygrywając w obu konkurencjach. Wydarzeniem dnia był pierwszy, upragniony medal wywalczony

crazy canucks

Crazy Canucks łamią system narciarstwa alpejskiego

Jest styczeń. Dookoła rozpościera się przepiękna panorama szwajcarskich Alp. Co kilkadziesiąt minut kolej torowa Jungfraubahn przejeżdża przez Wengen, nad którym unosi się najdłuższa trasa zjazdowa alpejskiego Pucharu Świata. To miejsce

10 grzechów polskiego narciarstwa

Grzech 10. – reprezentowanie Polski na imprezach głównych

Ostatnią kwestią na mojej liście są powołania na imprezy główne, które wywołują zainteresowanie przed mistrzostwami świata juniorów i seniorów czy igrzyskami olimpijskimi. Dla wielu, jak nie wszystkich zawodników, zakwalifikowanie się na takie zawody i możliwość

azs winter cup

Gadające Głowy – AZS Winter Cup #4 Jurgów

Na starcie jakieś stwory z „Ulicy Sezamkowej”, w drugim przejeździe „Puszek” i Kuba Okniński – co się dzieje!? Debiutujący w AZS Winter Cup Bartek Sanetra opowiada, że wszystko się może zdarzyć (wielkie

Newsletter

Dołącz do nas – warto

Jeśli chcesz dostawać informacje o nowościach na stronie, nowych odcinkach podcastu, transmisjach live na facebooku, organizowanych przez nas szkoleniach i ważnych wydarzeniach oraz mieć dostęp do niektórych cennych materiałów na stronie (np. wersji online Magazynu NTN Snow & More) wcześniej niż inni, zapisz się na newsletter. Nie ujawnimy nikomu tego adresu e-mail, nie przesyłamy spamu, a wypisać możesz się w każdej chwili.