Znajomi moi oprócz wielu zalet mają jedną wadę. Często ich nie ma w domu. W sumie każdy ma takich znajomych, ale nie wszyscy podsyłają takie historie jak ci moi. Obecnie pożeglowali sobie na Georgię Południową i uraczyli (nie tylko) mnie taką oto historyjką:
Grytviken, droga do opuszczonej stacji wielorybniczej. Czas: blisko południa, piękne słońce, niebieskie niebo, śnieżnobiały krajobraz – w nocy spadło właśnie ponad 20cm świeżego śniegu. Idę sam, oficjalną drogą, żadnego zbaczania, żadnego pajacowania, rzadki moment na wysłanie kilku smsów, wykonanie najważniejszych telefonów… Ja: „właśnie wczoraj dopłynęliśmy do Georgii… w nocy nas zasypało… środek zimy…. bajecznie tu teraz….”
Ona: „u nas 24 stopnie, ciepełko… „
Ja: „fajnie… idę d………….. ku%&wa !!!….”
Ona: „cooooo? ”
Ja: „ku%&wa ! …… lawina….”
Ona: „jaka lawina ?….”
Ja: „no nie wiem…. jakaś taka niewielka, ale to była lawina…. właśnie mnie przewróciła i po pas zasypała…. Ale jaja …. lawina….. przepłynęliśmy 1.200 mil morskich na prawie bezludną wyspę na końcu świata po to, żeby zostać przysypanym przez lawinę i to jeszcze na udeptanej drodze, po której od czasu do czasu przejeżdża samochód władz Georgii….”
Po kilku godzinach już na jachcie słyszę rozmowę kolegów:
„Widzieliście jak zeszła lawina tam na drodze do stacji… ? no….. ale by było jak by ktoś tędy akurat przechodził….”
Czemu takie rzeczy spotykają zawsze mnie….
WiFi
Taki to cytat wyrwany z kontekstu. Jakby ktoś się wkręcił, guglajcie Selma Expeditions. Znajdziecie Ją w sieci np. TUTAJ…