Zawsze mam kłopoty wciągnąć się w wydarzenia APŚ po wielkiej imprezie, jak nie przymierzając mistrzostwa świata, czy igrzyska olimpijskie. Tym razem jednak nie było to trudne, gdyż w programie stały zawody w atrakcyjnych „miejscówkach”.
Lubię Bansko. Już w ubiegłym sezonie bardzo podobał mi się rozgrywany tam supergigant pań. Tym razem na starcie dwóch gigantów zobaczyliśmy panów. I ponownie obejrzeliśmy zawody takie, jakie lubię najbardziej, czyli ze skrętu w skręt w zróżnicowanym terenie, ale bez jazdy z kijami pod pachami. Panowie zafundowali nam zarówno w sobotę, jak i w niedzielę piękne widowisko. Sobotnie ściganie wygrał jeden z moich ulubionych gigancistów Filip Zubčić z Chorwacji. Zawsze podziwiam jego fantastycznie atletyczną jazdę, nieprawdopodobne kąty zakrawędziowania desek i zdolność do wychodzenia obronną ręką z trudnych sytuacji. Filip w pięknym stylu pokonał o 0,40 sekundy aktualnego mistrza świata w tej konkurencji Mathieu Faivre’a z Francji. Mathieu prowadził po pierwszym przejeździe, a to było dla niego sytuacją zupełnie nową. Przypominam, że Francuz w swej karierze przed zdobyciem mistrzostwa świata wygrał jedne jedyne zawody APŚ i to w 2016 roku. Na pozycji trzeciej finiszował (pierwszy raz na podium) Stefan Brennsteiner z Austrii. Z nim też jest ciekawa historia, gdyż zawodnik ma „już” 29 lat, a do tej pory żadnych spektakularnych sukcesów nie notował. Teraz nagle zaczął jeździć, „jak z nut”. Doprawdy jest na co popatrzeć. Alexis Pinturault, który raczej powinien zgarnąć Wielką Kulę, ale może stracić małą w gigancie na rzecz Marco Odermatta, w górnej części trasy zahaczył dłonią o tyczkę, stracił prawy kijek i ¾ trasy jechał bez niego. Przy okazji Francuz pokazał swoje możliwości techniczne i idealny balans w skrętach. Warto odnotować też najlepszy czas drugiego przejazdu w wykonaniu Stefana Hadalina ze Słowenii, co pokazuje, jak wysoko wyśrubowany jest poziom w tej konkurencji.
Niedziela to zwycięstwo Mathieu Faivre’a i to po prowadzeniu w przejeździe pierwszym, czyli – da się! Trzeba przyznać, że Faivre w sposób absolutnie imponujący potwierdza swoje mistrzostwo z Cortiny d’Ampezzo. Na miejscu drugim po bardzo ładnym drugim przejeździe Marco Odermatt, który znowu urwał kilka punkcików w klasyfikacji giganta i generalnej. Trzeci finiszował Alexis Pinturault, a piaty ponownie Stefan Brennsteiner. Najlepszy czas drugiego przejazdu wykręcił znowu „outsider” Daniele Sette ze Szwajcarii awansując z miejsc 24. na 12.
Panie ścigały się w Val di Fassa, gdzie w programie były dwa zjazdy i supergigant. Trasa zjazdowa moim zdaniem była bardzo klasyczna. To znaczy z sekcjami, gdzie trzeba było się umieć ślizgać, skręcać i skakać. Co prawda progi zostały usypane ze śniegu, ale nie zmniejszało to atrakcyjności. Oba zjazdy (piątkowy i sobotni) wygrała Lara Gut-Behrami. Szwajcarka pod koniec sezonu jest w „strasznym gazie” i ma bardzo realne szanse na zgarnięcie Wielkiej Kuli za sezon, szczególnie, że jej główna konkurentka, czyli Petra Vlhová trochę zwolniła tempo. Co prawda do końca sezonu panie rozegrają jeszcze 4 slalomy, w których Lara nie startuje, ale w kalendarzu są także trzy giganty, gdzie szanse są co najmniej wyrównane oraz po jednym supergigancie i zjeździe. Na pewno emocji w końcówce nie zabraknie. W klasyfikacji zjazdów prowadzi nadal kontuzjowana Sofia Goggia, ale Corinne Suter może jeszcze wydrzeć kulkę z rąk Włoszki, jeśli nie będzie gorsza niż druga w zjeździe kończącym sezon w Lenzerheide (trudna trasa). Suter finiszowała bowiem w piątek i sobotę na miejscach odpowiednio trzecim i drugim.
I tak dotarliśmy do niedzielnych zawodów w supergigancie, na których cieniem położyły się dwa poważne wypadki zawodniczek. Najpierw jadąca z numerem 13. Kajsa Vickhoff Lie po błędzie tuż przed „bulą” z impetem uderzyła najpierw o stok, a później w siatki. W wyniku wypadku bardzo sympatyczna Norweżka doznała wstrząśnienia mózgu (z utratą przytomności) oraz złamania kości piszczelowej i strzałkowej. Rosina Schneeberger z Austrii zaczepiła o bramkę, co spowodowało upadek i również lądowanie w siatkach. Tym razem nie wytrzymały więzadła kolana. Rosina krzyczała z bólu tak strasznie, że słychać ją było w rejonie startu (według relacji Ramony Siebenhofer), co oczywiście nie wpływało zbyt dobrze na morale pozostałych na starcie pań. Uff… Nie lubię takich zawodów… Ostatecznie po bardzo dobrej jeździe na pierwszym miejscu, po raz pierwszy w tym sezonie zameldowała się Federica Brignone, wyprzedzając Larę Gut-Behrami i Corinne Suter. Tym samym Gut-Behrami zapewniła sobie przed finałami małą kulkę za supergigant (bardzo zasłużenie). W zawodach startowała również Maryna Gąsienica Daniel, która zajęła 38. miejsce. Jej przejazdu niestety nie widziałem, ale cieszę się, że znalazła się na mecie bez problemów. 13 pań nie ukończyło zawodów. Tak, sport alpejski jest w dzisiejszych czasach bardzo brutalny. Niestety, wypadki w niedzielnym supergigancie po raz kolejny pokazały po jak cienkiej linii poruszają się zawodniczki i zawodnicy konkurencji szybkościowych. Najgorsze jest to, że nie bardzo wiadomo, jak ten problem rozwiązać.