Miało być w weekend wielkie ściganie, a zamiast tego w Alpach pojawił się oczekiwany „wielki dump” śniegu. Śnieg, jak to śnieg – na początku grudnia padać może i powinien, ale tym razem opady są doprawdy niesamowite. W mojej szwajcarskiej wiosce białego puchu spadło już ponad metr (stan na niedzielę po południu), ale ciągle sypie całkiem intensywnie. Jak wielka jest pokrywa śnieżna w górach – póki co – nie wie nikt, gdyż gondola na Gemsstock oczywiście nie kursuje. Jedynie odległe detonacje i odgłosy schodzących lawin sugerują, że służby pracują i być może jakieś wyciągi zostaną wkrótce otwarte. Nie ma jednak co narzekać, gdyż śniegu rzadko bywa zbyt wiele.
Niemniej organizatorzy dwóch supergigantów pań w Sankt Moritz poddali się dość szybko. Intensywność opadów oraz bardzo niekorzystna prognoza pogody spowodowały, że decyzja o odwołaniu zawodów pojawiła się już w piątek. Szkoda, gdyż ciągle jeszcze nie wiemy, jak wygląda układ sił w konkurencjach szybkościowych (mnie interesuje na przykład w jakiej formie w tych konkurencjach znajdują się Petra Vlhová i Federica Brignone). Trudno, siła wyższa…
Panowie ścigali się w Santa Catarina Valfurva, gdzie w sobotę, w bardzo trudnych warunkach (gęsto padającym śniegu i nierównym podłożu) udało się przeprowadzić całkiem regularny gigant. Na szczęście stok w Santa Catarina nie jest jakiś mega trudny. Ma kilka ciekawych przełamań i bardziej stromych odcinków, ale ustawiaczom udało się wytyczyć dwa płynne przejazdy, gdzie nie trzeba było dużo „stivotować”, a to w tych warunkach mogło być ryzykowne. Trzeba przyznać, że ustawienia były bardzo carvingowe, takie, jakie lubię. Pierwszy przejazd należał bezapelacyjnie do Słoweńca Žana Kranjca, który po bardzo płynnym przejeździe wyprzedził Marco Odermatta o 0,46 sekundy i Alexisa Pinturault o 0,48. Późniejszy zwycięzca Filip Zubčić zameldował się na miejscu szóstym. Kolejny raz słabo wypadli Austriacy, gdyż najlepszy z nich Manuel Feller zanotował dopiero piętnasty czas.
Przejazd drugi to najpierw popis młodego Szwajcara Seymela Bissiga (ma chłopak talent i na pewno jeszcze o nim usłyszymy), który z piątym czasem awansował z miejsca 28. na 16. Następnie genialnie pojechał Erik Read (najlepszy czas drugiego przejazdu – awans z 23. na 10.), a potem Adam Žampa (z 13. na 7). Dla Słowaka jest to najlepszy wynik w karierze w konkurencji technicznej. Do tej pory notował pozycje 5. i 7., ale w kombinacjach. Wreszcie nadszedł czas Filipa Zubčica, który w gęsto padającym śniegu i na zmaltretowanej już całkiem mocno trasie pojechał pięknie i odważnie. Ten przejazd dał mu drugie zwycięstwo w karierze. Warto zaznaczyć, że poprzednie, to w Naebie w ubiegłym sezonie zaliczył również w bardzo złych warunkach pogodowych i na zrytej trasie. Po prostu człowiek bez lęku… Drugi finiszował przyjaciel i trening partner zwycięzcy Žan Kranjec, a trzeci Szwajcar Marco Odermatt, który z kolei objął prowadzenie w klasyfikacji giganta. Przy okazji dowiedziałem się, że Zubčić i Kranjec trenują razem z Kanadyjczykami, których coachem jest Słoweniec. Taka kooperacja ma sens, co widać po wynikach Erika Reada i Trevora Philipa. Obaj członkowie „małych nacji” mają mniej kłopotów z organizacją, a Kanadyjczycy mogą na treningach mierzyć się z najlepszymi.
Jeszcze słówko o Austriakach. Najlepszy z nich Marco Schwarz finiszował 14. (Feller wypadł w drugim). Nie to jest jednak najgorsze. Oni wyglądają tak jakoś inaczej od wszystkich pozostałych zawodników i to nie tylko technicznie, ale też fizycznie. Wydaje się, że całkowicie przespali okres przygotowawczy. Oczywiście mocno wierzę, że szybko się pozbierają, ale póki co, wygląda to słabo.
Głównym bohaterem zawodów w Santa Catarina był oczywiście Zubčić, ale nie zapominać należy też o setkach wolontariuszy oraz osób z obsługi zawodów, którzy pracowali całą noc, aby gigant mógł się odbyć. Próbowali też przygotować trasę na niedzielę. Niestety, spore ocieplenie nie pozwoliło na zalodzenie trasy. W pomoc dzielnym, włoskim organizatorom przyszedł FIS godząc się na przesunięcie zawodów na poniedziałek. Dla oprawy zawodów nie ma to większego znaczenia, gdyż publiczność i tak nie jest wpuszczana na stok. Mam więc nadzieję, że panowie pościągają się też jutro.