Jak to już nie raz bywało – bilans musi wyjść na zero. Po dniu lekkiego załamania, przyszedł naprawdę fajnie spędzony, a przede wszystkim dobrze wykorzystany czwartek! Ponieważ nie mogłem dostać się na trasę giganta kobiet, postanowiłem od rana zaatakować kwalifikacje mężczyzn na stoku Hausberg. Po pierwsze miałem nadzieję, że zrobię zdjęcia startującym tam Polakom, a po drugie była to znakomita okazja do zobaczenia w akcji zawodników z egzotycznych reprezentacji, takich jak Ghana, Haiti, Indie, Meksyk, czy RPA. Kwalifikacje cieszyły się znacznie mniejszym zainteresowaniem, niż główna arena zmagań, więc bez większych problemów dostałem się na trasę.
Od 10 do 11, ze względu na gęstą mgłę, start był przekładany co 15 minut. W końcu po godzinie organizatorzy dali za wygraną i pozwolili zjechać alpejczykom do baru. Ściganie rozpoczęło się o 11.45, a ponieważ panował dość duży chaos informacyjny, ledwo zdążyłem pojawić się na stanowisku. W dodatku musiałem wedrzeć się na zamkniętą już trasę. Na szczęście razem ze mną zrobiło to kilku trenerów. Pierwszy raz używałem obiektywu 500 mm, bez którego nie miałbym czego tu szukać (bardzo dziękuję Maćkowi Wolańskiemu za pomoc w jego wypożyczeniu!). Miałem bardzo fajne miejsce do fotografowania – żadnych siatek, ani ludzi w tle – tylko ładne, ciemne drzewa. Szkoda, że nie świeciło jeszcze słońce – byłoby idealnie. Zrobiłem zdjęcia prawie wszystkim 122 zawodnikom. Niestety nie uwieczniłem Michała Kłusaka, ponieważ wypadł w górnej części trasy. Jest za to Maciek Bydliński:
Maciek Bydliński na trasie pierwszego przejazdu kwalifikacyjnego giganta
Nasz najlepszy alpejczyk bez większych problemów zakwalifikował się do jutrzejszej rywalizacji na Kandaharze – awansował na 9. pozycji (prawo startu będzie miało 25 najlepszych z kwalifikacji, do tego po jednym przedstawicielu każdego państwa, nawet jeśli nie zmieścili się w tej puli). Nie był jednak do końca zadowolony z tej pozycji – powiedział mi, że chciał wygrać, ale popsuł pierwszy przejazd i nie było już szans.
Nasz zawodnik na mecie – uśmiechnięty, ale nie w pełni usatysfakcjonowany
Okazji do zwycięstwa nie było, bo fantastycznie pojechał Bułgar Nikola Chongarov – zwyciężył z drugim Tinem Siroki o 0,55 s. Oto i on:
Nikola Chongarov – zwycięzca kwalifikacji
Po drugim przejeździe rozmawiałem chwilę z ojcem Michała i powiedział o przyczynach nieukończenia zawodów:
Michał stanął na górnej narcie i się przewrócił. W ogóle nie czuł się dobrze od samego rana. Jest bardzo zmęczony po konkurencjach szybkościowych. Nierówna, twarda trasa na Kandaharze bardzo go wyczerpała.
Michał Kłusak – dobra mina do złej gry
Tak jak wcześniej wspomniałem dużą atrakcją było obejrzenie w akcji zawodników z krajów, które nie kojarzą się z narciarstwem. Zdecydowanie moimi faworytami byli Haitańczycy, którzy są bardzo przyjaźnie nastawieni i wciąż udzielają wywiadów różnym stacjom telewizyjnym. Nie mogło zabraknąć, znanego już na całym świecie, bywalca wielkich imprez Kwame Nkrumah-Acheamponga – obywatela Ghany. Czarnoskóry zawodnik nazywany jest wśród narciarzy śnieżnym leopardem lub śnieżną panterą. Tym razem nie miał jednak swojej imponującej gumy całej w centki. Do udziału w mistrzostwach świata przyzwyczaił nas również założyciel Meksykańskiej Federacji Narciarskiej, 52-letni książę Meksyku – Hubertus von Hohenlohe. Jego start wzbudził niemały aplauz wszystkich znajdujących się wzdłuż trasy.
Śnieżny leopard
Książę Meksyku
Yuxin Zhang z Chin podchodzi po ominięciu bramki
Opóźnienie startu nastąpiło również u pań. Było mi to na rękę, ponieważ dzięki temu zdążyłem jeszcze na czołową „20” w drugim przejeździe. Co prawda brakowało mi trochę dłuższego szkła, żeby uchwycić zawodniczki atakujące jedną z ostatnich bramek przed metą, ale i tak jestem w miarę zadowolony. Oto srebrna medalistka Federica Brignone, nowa mistrzyni świata Tina Maze oraz jedyna Polka w drugim przejeździe – Katarzyna Karasińska.
Ku niezadowoleniu gospodarzy, żadna z Niemek nie znalazła się na podium (najbliżej była piąta Viktoria Rebensburg). Ku zdziwieniu wszystkich, aż do momentu przecięcia linii mety przez Włoszkę Brignone, prowadziła dziewiętnasta po pierwszym przejeździe Tessa Worley. Francuzka o australijskich korzeniach spadła ostatecznie na trzecie miejsce po przejeździe Tiny Maze. Osobiście bardzo się cieszę ze złotego medalu dla Słowenki. Kibicowałem jej od kilku lat i uważam, że świetnie się stało, że to właśnie ona zdobyła tytuł. Tina bardzo ekspresyjnie okazywała swoją radość wykonując liczne akrobacje w ogródku mety. Na podium Maze nie mogła opanować łez szczęścia.
Bohaterka dnia powiedziała po zakończeniu giganta:
To wspaniałe uczucie wygrać w takich zawodach. Drugi przejazd był bardzo trudny, ale dałam z siebie wszystko i się udało. Zadecydowałam, że pojadę na maksimum swoich możliwości, mimo że na starcie wiedziałam o pogarszających się warunkach na trasie i ryzyku wypadnięcia z trasy. Jestem bardzo wdzięczna za dobrą radę moim trenerom. Ten złoty medal jest bardzo ważny dla Słowenii, ponieważ to pierwszy krążek z tego kruszcu dla naszego maleńkiego kraju.
Konferencja prasowa z udziałem Tiny Maze
Po wysłuchaniu konferencji prasowej z udziałem dwóch najlepszych zawodniczek zawiozłem Tomka Kurdziela na imprezę organizowaną przez Völkla, gdzie miał namówić Julię Mancuso na wywiad do NTNu (podpowiem, że się udało), a sam pojechałem do hotelu Słoweńców, aby omówić analogiczny temat z ekipą Tiny Maze. Jej manager powiedział, że najlepiej rozmawiać z nią osobiście, więc za godzinę zjawiliśmy się razem z naczelnym, aby zaprezentować magazyn i zaproponować rozmowę kolejnego dnia. Ponieważ gwiazda wieczoru troszkę się spóźniała, czekaliśmy przy stoliku Słoweńców. Kiedy wreszcie się pojawiła, znaleźliśmy się w samym centrum wydarzeń. Tina owinięta w flagę narodową śpiewała, cieszyła się, ściskała z bliskimi i udzielała wywiadów. Otworzyła szampana, którym oblała wszystkich w zasięgu wzroku, a potem wypiła razem z gośćmi świętującymi jej sukces. O dziwo jej trener, jak i wszyscy pozostali członkowie ekipy, wcale o nas nie zapomnieli i jak tylko sytuacja się trochę uspokoiła od razu nas zaanonsowali Tinie. Mistrzyni bez chwili zawahania zgodziła się na jutrzejszy wywiad, a na pamiątkę dostałem coś bardzo cennego dla każdego fana(tyka) sportu:
Jutro nieco spokojniejszy dzień – śledzić będę tylko gigant mężczyzn na trasie Kandahar.
Wszystkie zdjęcia, które uznam za warte pokazania, będziecie mogli obejrzeć oczywiście na:
1 komentarz do “Moje GAP2011: trochę egzotyki, wielkie emocje i szampan z Tiną!”
Chomiku! zazdroszczę Ci, PNII ;)