Dziś od Tiny Weirather – byłej znakomitej zawodniczki – a obecnie równie znakomitej komentatorki szwajcarskiej telewizji dowiedziałem się, że Marta Bassino nosi we włoskim teamie przezwisko Motylek.
Nawiązuje ono zarówno do bardzo filigranowej postury zawodniczki, jak i jej nieprawdopodobnie lekkiego sposobu poruszania się na nartach. Patrząc na Martę (i na Shiffrin w pierwszym przejeździe) można było odnieść wrażenie, że jazda po trasie w Kranjskiej Gorze nie sprawia większych trudności. A jednak! W opinii wielu zawodniczek oba słoweńskie giganty były najtrudniejszymi zawodami, jakie w życiu jechały. Nawet dwukrotna zwyciężczyni Bassino powiedziała w sobotnim wywiadzie, że tak przygotowana trasa powoduje iż:
„bardzo łatwo jest pojechać bardzo źle”.
Weirather w swym komentarzu zwracała też uwagę na sprawę odpowiedniego do warunków przygotowania sprzętu. Wiele pań – w tym również na przykład Sofia Goggia – traktowały sobotni przejazd jak poligon doświadczalny i na niedzielę przygotowały (wraz z serwisantami oczywiście) istotne zmiany w sprzęcie. Wspominana Włoszka pojechała na nartach wyposażonych w inne płyty pod wiązaniami i w rezultacie zajęła dobre 7. miejsce. Tuning zmieniła też Wendy Holdener, co zaowocowało miejscem 8. (w sobotę przejechała zaledwie trzy bramki). Były jednak też i takie, które kompletnie nie znalazły odpowiedniego ustawienia nart, krawędzi, cantingu butów. Najlepszym przykładem jest przypadek Sary Hector, która od startu do mety szurała się nieprawdopodobnie, tracąc do Shiffrin w pierwszym przejeździe aż 5,51 sekundy. A przecież Sara to zawodniczka światowej klasy! Kilka pań zupełnie nie mogło zaprzyjaźnić się z trasą, choć normalnie lodowe warunki nie sprawiają im wielkich trudności. Do nich należała Federica Brignone. Zeszłoroczna zdobywczyni Wielkiej Kryształowej Kuli nie kryła w sobotnim wywiadzie, że w Kranjskiej Gorze jeździć nie lubi, a na trasie czuje się niekomfortowo. W efekcie wczoraj po krótkim body-carvingu zajęła miejsce piąte, a w niedzielę zaliczyła DNF (po podobnym błędzie).
Ok. Wróćmy do tych, które zawody ukończyły. Już w sobotę na „lodwej górze” błysnęła Michelle Gisin, zajmując miejsce trzecie. Tym samym Szwajcarka po raz pierwszy w karierze stanęła na podium giganta kompletując lokaty w pierwszej trójce we wszystkich alpejskich konkurencjach. W niedzielę jeszcze się poprawiła i zajęła miejsce drugie. Obecnie Gisin traci zaledwie 60 punktów do Petry Vlhovej w klasyfikacji generalnej. A przecież zaczyna się teraz czas konkurencji szybkościowych, w których Gisin – przynajmniej teoretycznie – jest szybsza od swojej słowackiej konkurentki. Wiele się może jeszcze zdarzyć, szczególnie, że u Michelle wszystko idzie jak po przysłowiowym maśle, a sama zawodniczka nie ukrywa, że z jazdy oraz ścigania ma ogromną frajdę, pokazując wszem i wobec rozradowaną twarz. Wystarczy zobaczyć w jaki sposób Gisin gratuluje swoim rywalkom… Nic dziwnego, że Szwajcarka w swym środowisku jest bardzo lubiana i szanowana. Na miejscu trzecim Meta Hrovat – dziewczyna z Kranjskiej Gory, którą do walki zagrzewał każdy pomocnik na trasie (publiczności nie było). Meta była wspaniale przygotowana do sezonu, ale w Levi plan się rozleciał. Upadek, wstrząśnienie mózgu, później kłopoty z plecami. Dopiero teraz wszystko pomału zaczyna wracać do normy w skomplikowanej układance. Hrovat to osoba bardzo ambitna, wiec myślę, że jeszcze o niej usłyszymy. Ponownie słabiej w drugim przejeździe i Shiffrin, i Vlhová – odpowiednio na miejscu szóstym i dziesiątym. Fantastycznie za to w drugiej odsłonie Lara Gut-Behrami (drugi czas przejazdu).
Na koniec dywagacji o paniach kolejna wielka radość w naszym obozie, czyli jedenaste miejsce Maryny Gasienicy Daniel. Zawodniczka z Zakopanego doskonale radziła sobie w tych bardzo trudnych warunkach, a Tina Weirather nie szczędziła jej komplementów nazywając naszą bohaterkę jednym z trzech największych objawień tego sezonu. Przyznacie, że to bardzo miłe usłyszeć coś takiego w szwajcarskiej telewizji z ust wybitnej ekspertki, szczególnie kiedy zawody ogląda się w towarzystwie lokalnych kolegów. Jeszcze raz wielkie gratulacje dla Maryny i całego zespołu. Oby tak dalej!
W weekend ścigali się też panowie. Dwa slalomy rozegrano na „damskiej” trasie we Flachau, którą na potrzeby facetów utrudniono za pomocą dwóch sztucznie usypanych garbów. Nie wiem, jak Wam, ale mnie, rozemocjonowanemu startami pań z polskim akcentem w tle, oba te slalomy wydawały się raczej mało atrakcyjne. W sobotę swój debiut na najwyższym podium slalomu Pucharu Świata zaliczył Manuel Feller. Jak sam przyznawał po zawodach, było to spełnieniem marzeń z dzieciństwa i ukoronowaniem dotychczasowych wysiłków. Być może to zwycięstwo spowoduje, że ten utalentowany zawodnik wreszcie „odpali” na co liczą zarówno trenerzy, jak i jego fani. Drugi finiszował Clément Noël, a trzeci Marco Schwarz. Trzeba przyznać, że o ile Austriakom w gigantach nie idzie (paniom zresztą też nie) stanowią w tym sezonie znaczącą siłę w slalomach. Zaplecze też mają nieliche, gdyż do czołówki zaliczyć należy także Michaela Matta i Fabio Gstreina.
Niedziela to (wreszcie) zwycięstwo Sebastaiana Foss-Solevaaga z Norwegii. Norweg z radości padł na śnieg, a pod goglami uronił łez kilka. Tym samym Foss-Solevaag jest narciarzem, któremu udało się zwyciężyć po raz pierwszy w karierze w slalomie Pucharu Świata w najpoważniejszym wieku (29 lat i kilka miesięcy). Sebastain wielokrotnie pokazywał już wielki potencjał i szaloną jazdę (szczególnie na płaskich trasach) być może więc również i w jego przypadku rozwiąże się worek z wygranymi. Na pozycji drugiej finiszował Marco Schwarz, a trzeci Alexis Pinturault (najlepszy slalomowy wynik sezonu).
Wydaje się, że o ile zdrowie dopisze, Alexis Pinturault ma wszystkie asy w rękawie do zwycięstwa w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Jego największy konkurent, Aleksander Aamodt Kilde doznał bowiem podczas treningu supergiganta w Reiteralm poważnego urazu kolana (zerwane więzadło krzyżowe) i nie zobaczymy go na trasach do końca sezonu. Słabiej dysponowany w tym sezonie Henrik Kristoffersen nie stanowi dla Francuza najmniejszego zagrożenia.
Na koniec ciekawostka. Reprezentujący Grecję AJ Ginnis zajął we Flachau w niedzielę miejsce jedenaste i tym samym zdobył dla swojego kraju urodzenia pierwsze w historii punkty alpejskiego Pucharu Świata. Ginnis jest urodzonym w Grecji (z matki Greczynki i ojca Amerykanina), ale wychowanym w USA zawodnikiem. Kilka lat temu zdobył garść punktów w slalomie w Madonnie di Campiglio, startując jeszcze w barwach amerykańskich. Od tego sezonu reprezentuje Grecję – z sukcesem, jak widać.