Musiałem jeden dzień ochłonąć po emocjach ostatnich czterech konkurencji technicznych alpejskiego Pucharu Świata 2020/2021.
Oczywiście po bajecznym pod względem widoczności i pogody piątku sytuacja w sobotę trochę się pogorszyła. Nie na tyle jednak, aby w jakikolwiek sposób zagrozić gigantowi panów i slalomowi pań. W obu tych konkurencjach do rozdania były jeszcze małe kulki, a wyniki mogły – przynajmniej teoretycznie – wpłynąć na kolejność w klasyfikacji generalnej.
Przed ostatnim slalomem sezonu trzy zawodniczki miały realne szanse na zgarnięcie małej kulki: Petra Vlhová, Mikaela Shiffrin i Katharina Liensberger. Zaraz na początku pierwszego przejazdu Liensberger, po wspaniałej jeździe, zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko. Druga na mecie Kristin Lysdahl z Norwegii traciła do Austriaczki aż 0,70 sekundy, a Mikaela Shiffrin 0,90. Petra Vlhová jechała jakby z zaciągniętym ręcznym i straciła aż 1,84 sekundy (miejsce 6.). Być może Słowaczka postanowiła nie podejmować ryzyka. Ewentualne DNF w slalomie stawiałoby ją w trudnej sytuacji przed niedzielnym gigantem, a otwierałoby furtkę (raczej okienko) dla Lary Gut-Behrami. Przejazd drugi to ponownie ostrożna jazda Petry (ostatecznie 6.) i bardzo dobra atakującej z piątej pozycji Michelle Gisin, która ostatecznie zajęła trzecie miejsce. Czasu Szwajcarki nie złamała Laurence St-Germain i przepadła w czeluściach klasyfikacji (11.). Dobrze, ale nie brawurowo pojechała Shiffrin, co wystarczało na pokonanie Michelle, ale nie dawało wystarczającego zapasu. Zgodnie z przewidywaniami Kristin Lysdahl nie wytrzymała presji i spadła ostatecznie na 4. miejsce. W końcu nadszedł czas na ostatni w tym sezonie występ slalomowy niewielkiej Austriaczki. Liensberger jest od mistrzostw świata w tak niewiarygodnym gazie, że jej drugi przejazd był chyba jeszcze lepszy od pierwszego (ponownie najlepszy czas). Ani razu Katharina nie miała najmniejszych nawet trudności, ani razu, nawet na moment, nie straciła idealnej pozycji nad nartami i łącznie pokonała Mikaellę o 1,24 sekundy, a Michelle o 1,95. Kulka za slalom zasłużenie poszła w jej ręce. Petra Vlhová finiszując na pozycji szóstej zapewniła sobie jednak zwycięstwo w klasyfikacji generalnej bez względu na wyniki niedzielnego giganta.
W gigancie panów sytuacja była podobna. O małą i wielką kulę szansę mieli jeszcze powalczyć Alexis Pinturault i Marco Odermatt. Jeśli ktoś miał wątpliwości, co do odporności psychicznej Francuza, to srogo się zdziwił. Alexis na trudnej i w górnej części bardzo stromej trasie jechał bardzo pewnie. Jedna trzecia trasy w jej dolnej części naznaczona była przez niefortunne zawody drużynowe z piątku. Pomimo to, nawet tam Pinturault jechał, jak po przysłowiowych szynach. Ostatecznie Francuz wyprzedził Stefana Brennsteinera o 0,81 sekundy (ten to ci się rozkręcił na koniec sezonu), a Filipa Zubčicia o ponad sekundę. Marco Odermatt finiszował dopiero 10. Szwajcar na mecie narzekał na stan trasy. Rzeczywiście dość mocno rzucało nim w jej dolnej części. Może też dotarło do niego, o co idzie stawka i nie sprostał napięciu? Kto to może wiedzieć oprócz Odermatta? Przejazd drugi trochę zmienił klasyfikację. Pinturault utrzymał miejsce pierwsze, ale nie był już tak brawurowy, jak w przejeździe pierwszym. Brennsteiner spadł na czwarte. Zubčić awansował na drugie, a z ósmego na trzecie wyjechał Mathieu Faivre (najlepszy czas w drugim). W ten tyleż piękny, co skuteczny sposób Alexis wreszcie zapewnił sobie wielką Kryształową Kulę i małą za gigant. A wszystko to w swoje 30. urodziny!
Niedziela przyniosła jeszcze większe pogorszenie pogody. Płaskie światło nie ułatwiało zadania ani paniom, ani panom. Na początku giganta dziewcząt doszło do kuriozalnej sytuacji. Lara Gut-Behrami po pokonaniu zaledwie trzech bramek bez wyraźnego powodu wyjechała z trasy zjechała do mety i opuściła teren zawodów bez jednego słowa wyjaśnienia. Oczywiście natychmiast zaczęto spekulować o proteście Szwajcarki w związku z odwołaniem konkurencji szybkościowych. Rzeczywiście, Lara bardzo krytykowała oficjeli z FIS-u za idiotycznie sztywny kalendarz finałów. Dzień później zawodniczka wydała oświadczenie, ze nie protestowała, ale nie znalazła w sobie dość motywacji i zaangażowania, aby walczyć na trasie. Wolała nie ryzykować kontuzji i wyjechała z trasy. Można i tak, ale moim zdaniem wyglądało to jednak na pewnego rodzaju demonstrację. Oprócz kulki z supergigant, Lara w tym sezonie zarobiła na stokach najwięcej pieniędzy z nagród. Ostatecznie gigant wygrany został przez mistrzynie kątów zakrawędziowania, czyli Alice Robinson, która wyprzedziła Mikaelę Shiffrin i Metę Hrovat. Poobijana w Jasnej Maryna Gąsienica Daniel stanęła jednak na starcie i po przyzwoitej jeździe zajęła miejsce 10. w swoich pierwszych finałach. Na więcej nie pozwoliły jej pęknięte żebra (swoją drogą, to pięknie się porobiło, że 10. miejsce Maryny w finałach nie robi już najmniejszego wrażenia). Kulka za gigant była w rękach Marty Bassino przed finałami.
Ostatni akt sezonu to slalom panów. I tu emocji było mniej, gdyż małą kulkę miał już zasłużenie zapewnianą Marco Schwarz. Jednak w ostatnim slalomie sezonu chodziło o jeszcze jedną klasyfikację. Na stoku walczyli panowie z Austrii i Szwajcarii o prymat w klasyfikacji narodowej wśród panów (Szwajcarki nie dały koleżankom z Austrii żadnych szans). No i zrobiło się ciekawie, gdyż w drugim przejeździe najpierw upadł Michael Matt i dał przewagę Szwajcarom. Nie ukończył jednak także Ramon Zenhäusern i szala przechyliła się znowu na korzyść Austriaków. Dosłownie chwilę później wypadł z trasy Adrian Pertl i ostatecznie o kilkadziesiąt punktów wygrali Szwajcarzy. Nie pomogła wspaniała postawa Manuela Fellera, który zwyciężył, pokonując Clémenta Noëla i zupełnie wyluzowanego Alexisa Pinturault.
I tak skończył się nam ten bardzo dziwny sezon. Zwycięzcom serdecznie gratuluję. Szanuję poczynania i zaangażowanie zawodniczek i zawodników aspirujących do najściślejszej czołówki (w tym Maryny Gąsienicy Daniel). Podziwiam wszystkich.
Jak będzie wyglądał następny sezon dowiemy się już wkrótce.