Z pewnym opóźnieniem (ach, ta praca zawodowa) relacjonujemy wydarzenia ostatniego weekendu. Panowie ścigali się w Garmisch-Partenkirchen, gdzie w programie był, jak zwykle zjazd i gigant. Z powodu trudnych warunków atmosferycznych panujących w Alpach przed zjazdem odbył się tylko jeden trening, co spotkało się z krytyką wielu zawodników i szefów ich sztabów treningowych. Oczywiście Niemcy znają tę trudną trasę jak własną kieszeń i mieli zdecydowaną przewagę nad innymi, ale decyzja jury wydaje się być rozsądną. Słaba widoczność i opady mogły rzeczywiście narazić na niepotrzebne niebezpieczeństwo uczestników zawodów. W sobotę pogoda się poprawiła na tyle, że można było rozegrać zjazd na równych warunkach. W Garmisch zwyciężył Thomas Dressen i tym samym tradycja, o której wspominał w ubiegłym tygodniu w Kitz Beat Feuz została podtrzymana: w Niemczech zwyciężył Niemiec. Miejsce drugie wywalczył Aleksander Åmodt Kilde, a trzecie fantastycznie jeżdżący na tak zwane „stare lata” Francuz Johan Clarey. Zjazd w Garmisch to były także ostatnie zawody pucharowe, w których wystąpił Peter Fill. Dwukrotny zdobywca małej Kryształowej Kuli za zjazd miał początkowo w planach zakończenie kariery podczas finałów w Cortinie d’Ampezzo. Niestety, jego rezultaty w tym sezonie były tak słabe, że istniała poważna możliwość braku kwalifikacji do finałowej rozgrywki. Peter od kilku sezonów zmagał się z następstwami kontuzji pleców i nie powrócił do dawnego poziomu. Szkoda, ale życzymy mu szczęścia i pomyślności w życiu z dala od wielkiego sportu.
W niedzielę rozegrano w Garmisch slalom gigant. Na bardzo trudnej, nierównej trasie i w padającym mniej lub bardziej obficie deszczu najlepiej poradził sobie Alexis Pinurault, który ostatecznie wyprzedził prowadzącego po pierwszym przejeździe Szwajcara Loica Meillarda. Na miejscu trzecim po solidnej jeździe zobaczyliśmy Leifa Kristiana Nestvold-Haugena, który po ukończeniu studiów ma więcej czasu na poważne zajmowanie się narciarstwem. Z dobrym skutkiem, jak widać. Ponownie mocno pojechali przedstawiciele państw bałkańskich. Zubčić i Kranjec zajęli odpowiednio czwarte i piąte miejsce. Henrik Kristoffersen (drugi po pierwszym przejeździe) zaliczył potężną wpadkę i zjechał przejazd drugi z dopiero 25. czasem. Łącznie wystarczyło na miejsce siódme. Tym samym Alexis zmniejszył przewagę Norwega w klasyfikacji generalnej do 55 punktów. W Ga-Pa nieprawdopodobnej porażki doznali narciarze austriaccy. Do finałowej trzydziestki zakwalifikował się jedynie Manuel Feller, ale i on zakończył zawody dopiero na 28. miejscu! Czegoś takiego, jak Austria Austrią, jeszcze nie było. Oj brakuje Austriakom Marcela…
Panie rywalizowały na olimpijskich trasach Czerwonego Chutoru niedaleko Soczi w Rosji. Tradycyjnie pogoda mieszała szyki i przez cztery dni narciarki nie wysunęły nosów z hotelu. Zjazdu nie udało się przeprowadzić, ale supergigant w niedzielę już tak. Tym samym w Czerwonym Chutorze po raz pierwszy od czasów igrzysk olimpijskich odbyły się zawody w narciarstwie alpejskim. W bardzo złych warunkach oświetleniowych oraz na niebywale trudnej, pełnej dziur i zmian śniegu ze sztucznego na naturalny lub odwrotnie, trasie najlepsza okazała się ponownie Federica Brignone, zwyciężając przed rodaczka Sofią Goggią (ładny rewanż za St. Moritz) oraz Szwajcarką Joaną Hählen. Aż trzynaście zawodniczek nie dotarło do mety. Fede wygrała zawody APŚ po raz 14. Wśród wszystkich Włoszek, jedynie Isolde Kostner (15) i Deborah Compagnioni (16) mają na swoim koncie więcej zwycięstw. Mikaela Shiffrin była w Rosji nieobecna, a teraz po utracie ojca niewiadomym jest kiedy powróci do aktywnego ścigania i treningów. To przykre, ale karuzela kreci się nadal jakby nie stało się nic…