pinturault

Pinturault i jego stylowe back-to-back

Po dość „dziurawej” i nierównej slalomowej rywalizacji w Zagrzebiu, „technicy” alpejskiego Pucharu Świata przenieśli się do szwajcarskiego Adelboden. Tu o nierównej trasie nie mogło być mowy. Twardo, przejrzyście, słonecznie – czyli warunki idealne do rozegrania jednego z najbardziej popularnych i miłych dla oka gigantów w sezonie.

To jedna z tych odsłon, gdzie mamy do czynienia z długimi, czystymi i pełnymi łukami przy dużej prędkości. Do tego znaczna część trasy trawersuje na prawą nogę, co nie ułatwia skrętów w prawą stronę. Dodatkowego smaczku dodawał fakt, iż rywalizacja panów w gigancie jest niezwykle zacięta. Świadczy o tym chociażby trzech różnych zwycięzców w trzech pierwszych odsłonach gigantów tego sezonu. Lucas Braathen w Sölden, Filip Zubčić w Santa Caterinie i Alexis Pinturault w Alta Badii.

Z jedynką do pierwszego przejazdu w nobilitującej żółtej koszulce lidera Pucharu Świata, ruszył Alexis Pinturault. Nie, on nie ruszył, on wystrzelił, jak z procy i totalnie „pozamiatał”! Nie miało to jednak nic wspólnego z „zamiataniem” nartami. 51 skrętów francuza było wręcz perfekcyjnie wyciętych. Nie było mowy o zerwaniu idealnej linii, jaką Alexis wyznaczał sobie z każdym kolejnym łukiem. Ustawienie bramek było bardzo szybkie, co zazwyczaj wiąże się z tym, że utrzymanie „wygłaskanego” i szybkiego toru jazdy jest szalenie trudne. Tak było i w tym przypadku, a jedynym, który sobie z tym poradził bez żadnej choćby drobnej ryski, był Pintuarault. Przejazd wyrachowany, bliski ideału. Przejazd utrzymany w rytmie, płynny, bez przesadzonej agresji i z odpowiednim spokojem. Efekt? Wszyscy zawodnicy jadący po Alexisie, nawet się do niego nie zbliżyli.

Najbliżej (choć nadal daleko +0,96 sek.), był Marco Odermatt i Filip Zubcić (+0,97 sek.). Swoją drogą żadna to dla nich ujma, bo są pewnego rodzaju objawieniami i wschodzącymi gwiazdami tego sportu. Na ich każdy kolejny dobry wynik patrzymy z otwartą, cieszącą się buzią. Tak właśnie było w rodzinnym Zagrzebiu, gdzie pupil publiczności zrobił genialny wynik w slalomie, a to duża niespodzianka (5.!!!). Lider klasyfikacji gigantowej, jadący ze „szczęśliwą siódemką”, był lekko niespokojny pomiędzy skrętami, tracąc miejscami kontakt nart ze śniegiem (czyt. betonem). Odbiło się to w jednym z niewielu newralgicznych miejsc pierwszego przejazdu. Skręt na „lewą nogę” przed którym była lekka kompresja, a na samej bramce bula. Nie on jedyny stracił tam kontakt ze śniegiem, ale umówmy się, nie miało to znaczącego wpływu na rywalizację ze świetnie dysponowanym „starym mistrzem”.

Jeśli chodzi o Chorwata, to w jego atakującym stylu jazdy zabrakło nieco spokoju. Było jak zwykle niziutko, w pozycji, z wręcz niezauważalnym miejscami wyjściem ze skrętu. Było agresywnie, bezkompromisowo i to na co kochamy patrzeć, czyli efektownie. To jednak zbyt mało na doskonale dysponowanego narciarza znad Sekwany. Pierwszą szóstkę uzupełnili kolejno Tommy Ford (+1,15 sek.), Justin Murisier (+1,20 sek.) i Ryan Cochran-Siegle (+1,38 sek.). O ile żadnym zaskoczeniem nie jest szybkość czwartego gigancisty tego sezonu Tommiego Forda, to jego kolegi z kadry już tak. Cochran-Siegle niespodziewanie zrobił życiowy wynik w Val Gardenie. Właśnie w zjeździe na kultowym Saslongu, ale że w teorii zjazdowiec wchodzi w top giganta? Niebywałe (do tej pory raz pierwsza dziesiątka GS). Co do szwajcara Murisiera, to mieliśmy do czynienia z małym festiwalem błędów, które na jego szczęście nie wpłynęły na solidną prędkość jego Headów.

Przed drugim przejazdem raczej nie zastanawialiśmy się kto zwycięży, a w jakim stylu zrobi to człowiek w kasku z bykiem „Red Bulla” na przedzie. Jeśli chodzi o trasę, to kolejna runda, była już inną historią. Było jeszcze szybciej w co trudno uwierzyć (takie ustawienie). Zrobiło się nieco nierówno więc i deski potrafiły solidnie zatelepać, a na domiar złego sporą część trasy przykrył cień. Jak wiadomo przy słabszym świetle, głowa nie zawsze potrafi „puścić” narty. Po prostu jest mniej czucia, jest bardziej niebezpiecznie.

Jak powinno się jechać w nowym ustawieniu, pokazał 28. po pierwszym „kole” Austriak Roland Leitinger. Fenomenalna jazda i awans aż o 17 pozycji!!! Finalnie 11. miejsce i jeden dobry przejazd, to jednak marne pocieszenie w kontekście wyników całej reprezentacji Austrii. Tam trzeba wygrywać, a wydaje się, że po odejściu Hirschera, o tym zapomniano. Kolejnym istotnym punktem programu, był zjazd jedenastego Lucasa Braathena, objawienia tego sezonu. Było nieźle, awans o cztery oczka (7.), uwieńczony fatalnie wyglądającym upadkiem. Cały dramat rozgrywał się na ostatniej bramce, na linii mety i zaraz poza nią. Ałaaaaaaaaaaaaaa!!! Zerwane więzadła? Tylko nie to…

Fatalny upadek tak mocno wpłynął na komentującego zawody w Eurosporcie Marcina Szafrańskiego, że prawie przegapił to, co wyprawiał jadący tuż po koledze z kadry Aleksander Aamodt Kilde. Siła fizyczna i fenomenalna umiejętność utrzymania czystego łuku przy dużych prędkościach, słabym świetle i twardym „trzęsącym” podłożu. Myślę że w dość istotnej części, to umiejętności supergigantowe przyczyniły się do tak mocnego przejazdu Norwega (sześć pozycji w górę). OK, ale bez jego naprawdę solidnej formy gigantowej te umiejętności zdałyby się na nic. Najlepszy alpejczyk ubiegłego sezonu, staje się powoli „atakującym Wikingiem”. Do tej pory odbierałem mu nieco to miano. W końcu tylko jedno zwycięstwo w sezonie dało mu upragnioną duża Kryształową Kulę (gdzie tu atak?). W tym sezonie już dwie wygrane w „szybkich” i powtórzenie swojego życiowego sukcesu w gigancie (4.). Ten gość chce to zrobić po raz drugi z rzędu i to w lepszym stylu! Widać, że myśli o tym bardzo poważnie. O czym? O dużej Kryształowej.

Tuż za kilde dwóch panów na „M”, Murisier (5.) i Meillard (6.). Patrząc na formę i potencjał ludzki kadry Helwetów, można śmiało myśleć o wielkiej przyszłości (teraźniejszości). Aż trzech w pierwszej dziesiątce. To samo tyczy się Norwegów – pierwsza „dycha” Braathen (7.), Haugen (8.) i Kristoffersen (9.). No właśnie, ale dla Henrika, to żaden wynik, a na tej trasie wydawał się jakby słaby fizycznie. Chyba nikt z czołówki nie łapał się w mecie za uda tak jak Norweg. Jego genialna technika dziś już nie wystarcza? A może ustawienie nowych butów, nart? Trudno powiedzieć…

Trudno było też wytypować kto z dwójki Zubčić/Odermatt, wyjdzie zwycięsko z bezpośredniej rywalizacji. Jako pierwszy pojechał Chorwat. Zrobił to co zwykle – atak, atak, atak i jeszcze raz atak. To wielka umiejętność tego atletycznego zawodnika, że przy tak bezkompromisowej i ryzykownej taktyce, potrafi pojechać praktycznie bez żadnego błędu. Owszem wpływa to trochę na mniejszą płynność i odrobinę nerwowości w niektórych skrętach. Ta agresja dała mu jednak zwycięstwo w konfrontacji ze „złotym dzieckiem” szwajcarskiego narciarstwa, ale zaledwie o 0,07 sek. Marco nie był jednak na straconej pozycji. O losie tej rywalizacji mógł zaważyć duży błąd przy wejściu na ostatnią ścianę, gdzie nachylenie terenu sięga 60%. A że jeździ „ładnej” od Chorwata, w tym momencie nie miało żadnego znaczenia.

Co zrobił człowiek, który najbardziej z całej stawki, sfokusowany jest na zdobyciu dużej Kryształowej Kuli? Wygrał drugi przejazd, podkreślając swoją dzisiejszą dominację. To jego drugie zwycięstwo tu w Adelboden. To też jego drugie zwycięstwo z rzędu po wygranej na słynnej Gran Risie w Alta Badii. Ostatnia sytuacja „back-to-back” zdarzyła się na przełomie lutego i marca 2019 r. Zrobił to wówczas Henrik Kristoffersen. Pinturault swoją dyspozycją sprawia, że walka w gigancie staje się jeszcze ciekawsza (tabela?). Dziś wygrywa dużo większym spokojem w swojej jeździe, przy odpowiednim zachowaniu należytej agresji. Co więcej, wyprzedza Kilde w „overallu”. Vive La France!!!

PS Rywalizacja byłaby jeszcze bardziej pasjonująca, gdyby z 4. numerem wystartował Žan Kranjec. Słoweniec nie pojawił się na starcie ze względu na problemy z plecami.

Znaczniki

Podobało się? Doceń proszę atrakcyjne treści i kliknij:

2 komentarze do “Pinturault i jego stylowe back-to-back”

Dodaj komentarz

Zobacz także

Inne artykuły

azs winter cup

AZS WC: „Topór” z wymarzonym medalem

Magdalena Bańdo (UŚ Katowice) i Juliusz Mitan (AGH Kraków) zdominowali rywalizację w ostatnich eliminacjach Akademickiego Pucharu Polski, wygrywając w obu konkurencjach. Wydarzeniem dnia był pierwszy, upragniony medal wywalczony

crazy canucks

Crazy Canucks łamią system narciarstwa alpejskiego

Jest styczeń. Dookoła rozpościera się przepiękna panorama szwajcarskich Alp. Co kilkadziesiąt minut kolej torowa Jungfraubahn przejeżdża przez Wengen, nad którym unosi się najdłuższa trasa zjazdowa alpejskiego Pucharu Świata. To miejsce

10 grzechów polskiego narciarstwa

Grzech 10. – reprezentowanie Polski na imprezach głównych

Ostatnią kwestią na mojej liście są powołania na imprezy główne, które wywołują zainteresowanie przed mistrzostwami świata juniorów i seniorów czy igrzyskami olimpijskimi. Dla wielu, jak nie wszystkich zawodników, zakwalifikowanie się na takie zawody i możliwość

azs winter cup

Gadające Głowy – AZS Winter Cup #4 Jurgów

Na starcie jakieś stwory z „Ulicy Sezamkowej”, w drugim przejeździe „Puszek” i Kuba Okniński – co się dzieje!? Debiutujący w AZS Winter Cup Bartek Sanetra opowiada, że wszystko się może zdarzyć (wielkie

Newsletter

Dołącz do nas – warto

Jeśli chcesz dostawać informacje o nowościach na stronie, nowych odcinkach podcastu, transmisjach live na facebooku, organizowanych przez nas szkoleniach i ważnych wydarzeniach oraz mieć dostęp do niektórych cennych materiałów na stronie (np. wersji online Magazynu NTN Snow & More) wcześniej niż inni, zapisz się na newsletter. Nie ujawnimy nikomu tego adresu e-mail, nie przesyłamy spamu, a wypisać możesz się w każdej chwili.