Zacznę od pań. Częściowo przez kurtuazję, ale nie tylko. Po prostu jestem pod wielkim wrażeniem zawodów w Aspen oraz formy Mikaeli Shiffrin. Ciężko jest być zawodniczką konkurencji technicznych w czasach Amerykanki. Doświadcza tego raz po raz Frida Hansdotter, która ma przecież talent wystarczający do zdobywania pierwszych miejsc, a prawie zawsze jest druga. To musi być doprawdy frustrujące. W obu rozgrywanych w Aspen slalomach Mikaela po prostu zdemolowała konkurencję. No bo, jak inaczej nazwać stan rzeczy kiedy na mecie strata drugiej zawodniczki przekracza trzy sekundy lub dwie i pół? Frida tłumaczy, że na stromym to jeszcze jakoś za Shiffrin nadąża, ale na płaskim Amerykanka jest klasą dla siebie. Wystarczy jednak popatrzeć dokładnie, żeby wiedzieć dlaczego. Po pierwsze nikt tak szybko jak Mikaela nie przechodzi ze skrętu w skręt. Po drugie Amerykanka nie ma prawie wcale faz ześlizgu, tylko konsekwentnie, do końca trzyma łuk na krawędziach i to nawet wtedy, kiedy jest trochę spóźniona. Ona wie, że szybkość przejścia ze skrętu w skręt pozwoli jej podciągnąć linię. Pewność z jaką jeździ jest niesamowita. Konkurentki mogą liczyć jedynie na jej błąd, na przykład taki, który przydarzył się jej w gigancie w piątek. Upadła na trzy bramki przed metą z powodu niedociążenia zewnętrznej nogi, ale kłopoty zaczęły się dwa skręty wyżej. Gdyby nie to, Mikaela zakończyłaby wizytę w Aspen z kompletem punktów. W gigancie błysnęła Lara Gut wygrywając po dwóch solidnych przejazdach, do gry wróciła Eva-Maria Brem zajmując drugie miejsce, a formę potwierdziła trzecia na mecie Fede Brignone.
I choć w czołówce slalomów zobaczyliśmy znane i lubiane twarze, to trzeba przyznać, że w trzydzieste pojawiło się mnóstwo nowych nazwisk. Na mnie szczególne wrażenie zrobiły osiemnastolatka Austrii Katharina Truppe oparz niewiele starsza Szwajcarka Charlotte Chable. Pierwsza debiutowała w alpejskim Pucharu Świata, a druga stratowała w tak ważnych zawodach zaledwie dwa razy wcześniej. Obie jechały bez kompleksów zdobywając wiele punktów. Katharina w sobotę zajęła nawet 14. miejsce, a Charlotte w niedzielę 9. Doprawdy nieźle. Wspaniale jeździły Strachova, Zuzulowa, Vlhova i… Resi Stiegler. Na szczególną uwagę zasługuje też niedzielne czwarte miejsce Erin Mielżyńskiej.
Dobrze, że panie ścigały się na wspaniałej i trudnej trasie w Aspen, gdyż w tym czasie panowie zaliczyli – moim zdaniem – najmniej emocjonujące zawody w całym cyklu, czyli Lake Louise w Kanadzie. Pomimo wysiłków gospodarzy, budowy sztucznych progów itp. zjazd oraz super gigant w Lake Louise ma dla mnie tyle dramaturgii, co turniej skoków na średniej skoczni lub finał ważnego turnieju w golfa. I w sobotę i w niedzielę wygrał wyraźnie już zdrowy i zadowolony z życia Aksel Lund Svindal zbierając 200 punktów. Życie niełatwym czynił mu Peter Fill zaliczając drugie i trzecie miejsce. W niedzielnym supergigancie wreszcie na podium pojawił się Austriak, w osobie Matthiasa Mayera. Trochę zawiódł Jansrud, ale może rozkręci się w trakcie sezonu. Wygląda na bardzo dobrze przygotowanego i zmotywowanego. Na pewno będzie ciekawie.
W Lake Louise startował również nasz reprezentant Maciej Bydliński, który szlifuje formę przed wielkimi klasykami w kombinacjach w Wengen i Kitz. Zawodnik Bydliński startuje w tym sezonie bez finansowej pomocy PZN, ale w Kandzie nie wpłynęło to zasadniczo na zajmowane przez niego miejsca. Do sprawdzenia na stronach fis-ski.com.
W następny weekend czekają nasz emocje związane ze startami panów w Beaver Creek oraz stara rutyna pań w Lake Lousie. Czekam z niecierpliwością.