Dziś jechali panowie. Ponieważ profil trasy w Sölden opisywałem już wczoraj przy okazji zawodów pań, zainteresowanych odsyłam do tego artykułu. Bardzo lubię oglądać zawody pań, które jeżdżą jednak trochę bardziej delikatnie. Niemniej patrząc na panów widać w ich jeździe nieprawdopodobną dynamikę i moc jaką posiadali chyba tylko mitologiczni herosi.
Przed pierwszym przejazdem długo zastanawiałem się, kogo mógłbym zaliczyć do grona potencjalnych, murowanych faworytów. Im dłużej myślałem, tym dłuższa stawała się lista. Okazało się, że tak zwane „zagęszczenie” pretendentów do zwycięstwa wśród panów jest znacznie większe niż w przypadki pań. No, bo popatrzcie: Faivre to przecież aktualny mistrz świata, tej dyscypliny; Pinturault zwyciężył w klasyfikacji generalnej kładąc podwaliny pod sukces właśnie w gigancie; de Aliprandini kolejny medalista mistrzostw świata; Odermatt cudowne dziecko szwajcarskiej kadry i genialny technik, drugi w klasyfikacji generalnej; Kranjec i Zubcic dwaj kumple ze zwycięstwami w gigantach na swoim koncie. Kristoffersena też przecież skreślić nie wolno, no i pod żadnym pozorem Cavieziela, który potrafi być bardzo szybki, jeśli ma swobodna głowę. Brennsteiner zapowiadał pierwsze zwycięstwo… Do tego zaczynają naciskać także młodzi. Przyznacie, że w takiej sytuacji wskazanie faworyta jest bardzo trudne.
Wreszcie o godzinie 10.00 panowie ruszyli. W zasadzie wszyscy z wymienionych znaleźli się w tak zwanym czubie, choć nie obyło się bez pewnych niespodzianek. Największą z nich jest zapewne fakt, że wszystkich faworytów pogodził jadący z numerem 19. nie najmłodszy już (trzydziestoletni) Roland Leitinger z Austrii. Facet ten nigdy dotąd nie finiszował w gigancie lepiej niż na miejscu szóstym. Raz, w zawodach równoległych (Alta Badia) stanął na podium, i to tyle… Druga niespodzianka, to postawa amerykańskiego „krejzola” Rivera Radamusa, który ukończył na miejscu dziewiątym. Dziesięciu panów finiszowało ze stratą mniej niż jednej sekundy do prowadzącego. To się nazywa gęstość.
Przejazd drugi, przy zgromadzonych na mecie 9800 widzach rozpoczął Riccardo Tonnetti, którego narty prezentowałem wam dwa dni temu na facebooku. Niestety nie pojechał zbyt dobrze, ale raczej nie było to spowodowane źle przygotowanymi nartami. Do momentu, kiedy na stracie nie pojawił się Rasmus Windigstad nic specjalnie emocjonującego się nie działo. Norweg za to pojechał bardzo dobrze. Ba, wręcz fenomenalnie! Ostatecznie był to drugi czas drugiego przejazdu i awans z miejsca 22 na 10. To jednak nie koniec sympatycznych niespodzianek. Dziewiętnasty po pierwszym, wracający po ciężkiej kontuzji Lucas Braathen, także z Norwegii, pojechał jeszcze trochę szybciej (najlepszy czas drugiego przejazdu). Obaj Norwegowie czekali na kolejnych zawodników dzieląc solidarnie fotel lidera. Czekali długo… Szczególnie Braathen, który awansował aż o 12 pozycji i skończył na miejscu 7. Pokonał go dopiero kolejny młodzieniec, czyli River Radamus (6.). Po tym co dzisiaj pokazali, śmiem twierdzić, że obaj panowie mają szanse na niezłe kariery. Zawiedli trochę de Aliprandini (8.), Faivre (11.), Zubčić (9.) i Pinturault (5.). Pięknie i skutecznie zjechali za to Gino Caviezel (4., mój ziomal z Lenzerheide), Žan Kranjec (3.), Roland Leitinger (2.) i Marco Odermatt (1.). Marco podziwiam za wspaniałą miękką, „kocią” jazdę i zdolność do wychodzenia z opresji po błędach. Cieszę się miejscem Leitingera, gdyż on tak bardzo pięknie cieszył się na mecie ze swojego najlepszego rezultatu w Pucharze Świata. Zawsze trzymam kciuki za Žana Kranjeca – bo tak!
Wspaniałe zawody i oby cały sezon był też taki. Wczoraj wieczorem udało nam się także porozmawiać o życiu i narciarstwie z Maryną Gąsienicą Daniel. Obszerny wywiad z naszą zawodniczką znajdziecie w kolejnym wydaniu Magazynu NTN Snow & More na początku grudnia.