Trasa w Zagrzebiu specjalnie spektakularna nie jest. Przez większość zjazdu jest raczej płasko. Jedynie w dwóch miejscach teren staje się nie na długo trochę bardziej stromy. Śnieg w Zagrzebiu jest zawsze konglomeratem lodowych kryształów pomieszanych ze środkami chemicznymi. Nie inaczej było i tym razem.
Ze względu na bardzo wysokie temperatury organizatorzy mieli pełne ręce roboty, ale poradzili sobie z problemami w sposób brawurowy. Od 16 grudnia ubiegłego roku na trasę zwożono produkowany w chłodniach śnieg. Udało się przykryć stok jednolitą pokrywą, która umożliwiała przeprowadzenie zawodów na zasadach fair play. Do trasy zawodów w Zagrzebiu można dojechać miejskim tramwajem, a to powoduje, że widzów nie brakuje. Dodatkową atrakcją i jednoczesną trudnością dla zawodniczek i zawodników jest długość trasy, na której wyłoniona jest królowa i król slalomów (dość samozwańczo powiedziałbym). Kiedyś istniało nawet wśród zawodników powiedzenie, że jeśli chcesz wygrać w Zagrzebiu, to musisz wziąć długie kije. Niemniej zawody w stolicy Chorwacji ogląda się z dużymi emocjami, gdyż właśnie płaska trasa wymaga od zawodniczek i zawodników nieustannego szukania prędkości, nienagannej techniki i odrobiny ryzyka.
Panie ścigały się w sobotę
Telewizja szwajcarska uruchomiła połączenie z minimalnym opóźnieniem, kiedy Petra Vlhová była już w połowie trasy.
Wiele państwo nie straciliście
– powiedział komentator i był w wielkim błędzie. Petra pojechała ten przejazd, jak z nut. Ok, trochę pomógł jej fakt, że trasę ustawiał Austriak Gerhard Huttegger i na dodatek wycisnął z regulaminu, co tylko się dało. Dystans pomiędzy „turning poles” był maksymalny. Inni trenerzy jeszcze podczas oglądania z niedowierzaniem mierzyli odstępy w niektórych miejscach. Tak „luźnego” slalomu nie widziano już od dawna. Na takiej trasie i przy takim ustawieniu wymagana jest nienaganna technika cięta. Tu nie ma mowy o szybkim wrzuceniu nóg. Trzeba umiejętnie wykorzystać talię nart i nie tracić szybkości przez zbyt mocne lub długie stanie na krawędziach. Trudna sztuka, ale Petra pokazała, że technicznie wyszkolona jest nienagannie. Pierwszy przejazd zakończyła z najszybszym czasem wyprzedzając Mikaelę Shiffrin aż o 1,16 sekundy. Jeszcze tylko dwie zawodniczki: Holdener i Liensberger zmieściły się na mecie ze stratą mniejszą niż 2 sekundy. Niesamowite!
Przejazd drugi ustawiono troszkę ciaśniej, ale i Christoph Kienzl zmieścił na trasie tylko jedną bramkę więcej. Nadal więc trzeba było jechać precyzyjnie. Najpierw swoją szansę wykorzystała debiutująca w trzydziestce (29. po pierwszym) Martina Peterlini. Bezbłędny przejazd (6. czas) wywindował ją bardzo wysoko, gdyż aż na 14. miejsce klasyfikacji. Fantastycznie pojechały też Laurence St.-Geramain z Kanady (11. po dwóch) i Aline Dainoth (8.), ale prawdziwe rozdawanie kart zaczęło się wraz z przejazdem Norweżki Niny Haver-Løseth (6.), która po płynnym i szybkim przejeździe objęła prowadzenie. Ani Lysdahl, ani Truppe nie dały jej rady. Dopiero Anna Swenn-Larsson wykorzystując przewagę z pierwszego przejazdu zdetronizowała Norweżkę. Fantastycznie, odważnie zjechała Katharina Liensberger, spychając ostatecznie na miejsce czwarte Wendy Holdener (ta z kolei jechała dość zachowawczo po dwóch z rzędu DNF w poprzednich slalomach). Austriaczka po raz drugi w tym sezonie i po raz pierwszy w slalomie stanęła na podium. Bardzo żałuję, że transfer sprzętowy Kathariny do firmy Kästle w dość mało elegancki sposób został zablokowany (pisaliśmy już o tym). W jej osobie powracająca po latach do wielkiego sportu firma z ogromnymi tradycjami miałaby wspaniałą ambasadorkę. Mikaela w drugim przejeździe rozwinęła pełną moc. Płynnie szybko i skutecznie pokonała 71 bramek drugiego przejazdu. Oczywiście objęła prowadzenie i to z przewagą ponad dwóch (!) sekund. Na starcie pozostała już tylko Petra. Zastanawiałem się, jak rozegra swój drugi przejazd, mając ogromną przewagę mogła próbować jechać zachowawczo. Ale nie, Słowaczka poszła na całość. Ani przez chwilę nie odpuściła i podejmowała spore ryzyko. Także drugi przejazd Petra rozstrzygnęła na swoją korzyść i wygrała, dystansując Mikaelę na 1,31 sekundy i stając się prawdziwą Slalom Queen z Zagrzebia. Trzecia na mecie Liensberger straciła do liderki 3,41 sekundy! Brawo Petra, brawo pozostałe panie. Co za wspaniałe zawody!
Turniej jednej skoczni
Podczas niedzielnego slalomu panów także działo się sporo. Opisując konfigurację trasy w Zagrzebiu zapomniałem dodać, że mniej więcej w 1/3 przejazdu w poprzek stoku biegnie droga gruntowa. Jest to zapewne letni pieszy szlak lub droga gospodarcza prowadząca do schroniska na szczycie. Z powodu niewielkiej pokrywy śnieżnej, droga stanowi niewielka rampę. Już w sobotę podczas przejazdów pań telepało na niej trochę zawodniczkami, ale nic spektakularnego się nie wydarzało. Górna część ustawienia dla panów była jednak sporo szybsza i wielu zawodników wylatywało z tej mini rampy, jak z progu na skoczni, aby następnie zaliczyć światło czerwonej bramki na wewnętrznej narcie. Na szczęście do następnej niebieskiej było sporo miejsca i większość zdołała się „pozbierać”. Najbardziej spektakularne loty zakończone DNF zaliczyli jednak Kristoffer Jacobsen i Stefano Gross. Z kolei zwycięzca pierwszego przejazdu, jadący z numerem jeden Ramon Zenhäusern, jak i kilku innych rutyniarzy nie miał na progu najmniejszych problemów. Ciekawostką po przejeździe pierwszym było dopiero 21. miejsce Kristoffersena oraz obecność wielu zawodników z bardzo odległymi numerami startowymi w trzydziestce. I tak Linus Strasser (numer 31.) wylądował na miejscu trzecim, Fabio Gstrein (53.) na jedenastym, Lukas Braathen (48.) na trzynastym, a Belg Armand Marchant (40.) na dwudziestym (przed Kristoffersenem!). Ponieważ różnica czasów pomiędzy pierwszym i dziesiątym wynosiła niespełna sekundę, przejazd drugi zapowiadał się mega ciekawie.
Początek próby drugiej to nieustanne tasowanie się zawodników. Jedni spadali inni poprawiali swoje pozycje. Dopiero Belg Armand Marchant na długo zasiadł na pozycji lidera. Na koniec okazało się, że ustanowił najlepszy czas drugiego przejazdu i awansował w klasyfikacji o piętnaście pozycji na miejsce piąte! Rozumiecie? Belg! Ja wiem, że zaraz podniosą się głosy: że Belg Belgiem, ale mieszka i trenuje w Alpach i w ogóle ma fajnie w życiu zupełnie inaczej niż nasi, co to zawsze pod górkę i pod wiatr. No więc nie ma. Armand dwa lata temu miał bardzo poważny wypadek i po kilku operacjach na nowo uczył się chodzić. Ma za to charakter, talent i chęć. Poza tym, kto broni naszemu jednemu, czy drugiemu zawodnikowi mieszkać w Alpach? Robi tak wspominany Marchant, czy na przykład Choroszyłow, Ryding, i kilku innych z „egzotycznych” nacji. Wracając do rywalizacji. Fantastycznie pojechał Alex Vinatzer, awansował o pięć miejsc i ostatecznie zajął trzecie miejsce. Z trzeciego miejsca wspaniale i skutecznie zaatakował Clement Noēl obejmując prowadzenie, którego już nie oddał. Drugi po pierwszym przejeździe Michael Matt nie ukończył konkurencji, a lider po pierwszym Ramon Zenhäusern uległ Francuzowi o 0,07 sekundy. Na mecie wszyscy trzej byli szczęśliwi: Alex, który jeszcze dwa lata temu zwyciężył w slalomie na mistrzostwach świata juniorów świętował swoje pierwsze podium w „poważnym” ściganiu; Ramon bo przełamał klątwę Szwajcarów (do tej pory nigdy żaden przedstawiciel tej nacji nie stanął na podium w Zagrzebiu); Clement – no bo wiadomo, fajnie jest wygrać slalom APŚ.
Następne zawody już w środę w Madonna di Campiglio. Relacjonować będzie Michał, gdyż – szczęściarz – jedzie podziwiać zmagania do Włoch.