Zawody w Val Gardenie to klasyka gatunku. Tym razem w programie był supergigant i zjazd na słynnej trasie Saslong oraz gigant i nocny gigant równoległy na Gran Risie w Alta Badia.
W piątkowym supergigancie o niecałe półtora metra (w przeliczeniu) zwyciężył nie kto inny, jak Aksel Lund Svindal i to pomimo nie do końca wyleczonej jeszcze kontuzji kciuka. Pokonał Christofa Innerhofera z Włoch (+ 0,05 sek.) oraz trzeciego na podium swojego rodaka i przyjaciela Kjetila Jansruda (+ 0,27 sek.). Jak widać różnice na mocno wylodzonej trasie były minimalne. Svindal tym samym zrównał się pod względem zwycięstw w Benjaminem Raichem i obaj zajmują siódme miejsce na liście wszech czasów. Nasz młody reprezentant, Paweł Babicki dojechał do mety na miejscu 61. na 62 sklasyfikowanych, tracąc do zwycięzcy 5,76 sekundy. Miejsce i strata odpowiadają jego obecnym możliwościom, ale dodać trzeba, że Paweł dopiero uczy się jeździć po klasycznych trasach zjazdowych, a to jak wiadomo zabiera kilka sezonów.
Radość oglądania sobotniego zjazdu przesłoniła bardzo źle wyglądająca kraksa szwajcarskiego zawodnika Marca Gisina. Tuż przed skokiem ponad garbami wielbłąda Marc niefortunnie skrzyżował deski i upadł. W rezultacie został wyrzucony z progu i po przeleceniu kilkunastu metrów spadł na prawy bok i głowę. Natychmiast stracił przytomność i już bezwładnie sunął metrów kolejnych kilkadziesiąt. Zawody natychmiast przerwano, a Szwajcar został przez ratowników zaintubowany na stoku zanim podjął go helikopter. Kolejny na starcie Aksel Lund Svindal czekał na swoją kolejkę około pół godziny i oczywiście nie odegrał większej roli w zawodach. Ostatecznie tryumfował Aleksander Aamodt Kilde przed Maxem Franzem i Beatem Feuzem. Wypadek Gisina uświadomił widzom po raz kolejny po jak cienkiej linii poruszają się zawodnicy i z jakim ryzykiem igrają. Gisin wyszedł ze zdarzenia ze sporymi obrażeniami (wstrząśnienie mózgu, złamanych kilka żeber, przebite płuco, wgniecenie na kości miednicy oraz kilka drobnych pęknięć na kręgach) ale zachował życie, co patrząc na przebieg wypadku wcale takie oczywiste nie było. Doprawdy wielki szacunek dla wszystkich stających na starcie alpejskich zjazdów.
Paweł Babicki ukończył konkurencję tracąc do zwycięzcy około 6 sekund. To nieważne, dojechał do mety i został sklasyfikowany. W przyszłym roku będzie bogatszy o kilka doświadczeń i być może wespnie się trochę w klasyfikacji.
Niedziela to czas giganta. Pisałem już krótko na naszym profilu facebookowym o zwycięstwie Marcela Hirschera, jeżdżącego po Gran Risie z niewiarygodną pewnością. Kiedy giganty są w miarę łatwe, jak na przykład ten w Beaver Creek to dominacja Marcela nie jest aż tak wielka. Dopiero na naprawdę trudnej trasie Austriak pokazuje na co go stać. Przewaga 2,53 sekundy nad Thomasem Fanarą i 2,69 sekundy nad Alexisem Pinturault to doprawdy przepaść.
Tegoroczny poniedziałkowy, nocny, równoległy gigant był trochę bardziej gigantowy niż ubiegłoroczny. Zawodnicy musieli skręcać. Niestety trasa niebieska w dolnej części była wyraźnie wolniejsza, co psuło trochę odbiór widowiska, choć i tak było na co popatrzeć. Ostatecznie tryumfował Marcel Hirscher (po raz pierwszy w równoległym gigancie) pokonując w finale mało znanego, ale wspaniale jeżdżącego Francuza z Alzacji, członka klubu narciarskiego ze Stasburga – Thibauta Favrota. Pikanterii dodaje fakt, że Favrot przez całe zawody jeździł po wolniejszej trasie niebieskiej, a po mimo to pokonał wielu znacznie bardziej utytułowanych zawodników. Trzeci na pudle ponownie Alexis Pinturault.
To jednak nie koniec zmagań w Val Gardenie, gdyż teraz kolej na panie, które nie mogły wystartować w weekend w Val d’Isere. W drugim treningu na Saslongu (premiera dla pań) najszybsza był Ester Ledecka. We wtorek o 12.30 panie pojadą na ostro.