Tym razem alpejski Puchar Świata ponownie zawitał do Japonii, gdzie panowie w programie mieli zaplanowany gigant i slalom. Niestety, pogoda w Japonii przypomina tą z Alp. Znaczy to, że tam również jest ciepło (zbyt ciepło, jak na porę roku) i lubi sobie posiąpić deszczyk.
Takie warunki nie ułatwiają zadania organizatorom. O ile pierwszy sobotni przejazd giganta wyglądał na regularny, o tyle w drugim, przeprowadzanym wczesnym popołudniem czasu lokalnego śnieg na trasie bardzo szybko ulegał przetworzeniu w miękką papkę. I to pomimo zastosowania dużych ilości środków chemicznych. Tę sytuację postanowił wykorzystać chorwacki zawodnik Filip Zubčić, który atakując z dwunastego miejsca po pierwszym przejeździe wyczarował fenomenalny czas drugiego. Jego jazda przez cały czas była bardzo ryzykowna, ale ostatecznie świetnie się wszystko skończyło. W ten sposób Filip Zubčić zwyciężył w zawodach APŚ po raz pierwszy i miejmy nadzieję, że nie ostatni. Zawodnik na mecie nie mógł uwierzyć w swoje szczęście:
Moje najskrytsze marzenie właśnie się spełniło. To niesamowite uczucie. Odkąd pamiętam zawsze chciałem zwyciężyć w zawodach APŚ. Poczuć się najlepszym narciarzem
– sympatyczny Chorwat nie krył wzruszenia. Na miejscu drugim dojechał Marco Odermatt, który też pięknie się rozwija, a po jego kontuzji z początku sezonu nie ma już śladu. Trzeci na podium stanął Tommy Ford. Dla niego także pierwsza trójka gigantów APŚ to raczej nie codzienność. W przejeździe drugim zawiódł Henrik Kristoffersen zaliczając 27. czas na mocno już sfatygowanej trasie. Łącznie wystarczyło na miejsce piąte, ale tuż za jego plecami finiszował Aleksander Åmodt Kilde, który pozostał liderem klasyfikacji generalnej z 74 punktami przewagi. Na miejscu trzecim plasuje się Alexis Pinturault ze 124 punktami straty. Zapowiada się ciekawie, szczególnie, że niedzielny slalom został odwołany z powodu wielkich opadów śniegu. Kilde zachowuje wielkie szanse na zwycięstwo w klasyfikacji generalnej, a Henrik chyba będzie musiał pojechać jakiś supergigant i to całkiem skutecznie. Nie zapominajmy też o nadal groźnym Pinturault.
Panie ścigały się od piątku w szwajcarskiej Crans Montanie. Piątkowy zjazd zastępował ten, który nie odbył się w Czerwonym Chutorze w Soczi. Trasa w Crans łatwa nie jest. Ma mnóstwo przełamań, trudnych łuków i kilka skoków. Kiedy wszystko już wskazywało na zwycięstwo liderki klasyfikacji zjazdów Corinne Suter, z numerem 18. na trasę ruszyła Lara Gut-Behrami, trochę już spisana na straty, a niegdyś najlepsza zawodniczka Helwetów. Lara nie tylko wygrała, ale wręcz zdystansowała konkurencję zaliczając margines 0,80 sekundy do miejsca drugiego. Nagle pasowało wszystko: buty, narty, tuning… Na miejscu trzecim Stephanie Venier, a na czwartym bardzo niespodziewanie Petra Vlhová.
Sobota to kolejny zjazd przy słonecznej pogodzie i idealnych warunkach i kolejne zwycięstwo Lary Gut-Behrami. Ponownie przed Corinne Suter, ale tym razem zaledwie o 0,02 sekundy. Na miejscu trzecim zadebiutowała na podium APŚ Nina Ortlieb, córka mistrza olimpijskiego z roku 1992 – Patricka. Suter, choć dwa razy zaliczyła miejsce drugie zapewniła sobie zwycięstwo w klasyfikacji zjazdu za cały sezon. Ma bowiem 155 punktów przewagi, a do końca sezonu pozostał już tylko jeden start w tej konkurencji.
Niedzielna kombinacja składająca się z małego zjazdu (przez organizatorów dla niepoznaki nazwanego supergigantem) oraz slalomu przyniosła dość nieoczekiwane rozstrzygniecie. Zajmująca drugie miejsce po konkurencji szybkościowej Petra Vlhová nie ukończyła slalomu, gdyż wzięła jedną z tyczek miedzy narty. Pech… Dzięki temu zdarzeniu swoje piętnaste zwycięstwo w zawodach APŚ fetowała Federica Brignone wyprzedzając dość nieoczekiwanie Franziskę Gritsch i uwaga – Ester Ledecką. Czeszka pojechała slalom w taki sposób, że czapki z głów. Kiedy kilka lat temu pisaliśmy o fenomenie Ester (a była wtedy jeszcze kompletnie nieznana) narażaliśmy się często na uśmiechy politowania. Teraz Czeszka jest jedną z topowych zawodniczek APŚ, a dzięki swoim wyjątkowym predyspozycjom można oczekiwać, że nadal będzie się rozwijać. Być może (czego jej życzymy) niedługo będzie mogła skutecznie zawalczyć o główne trofeum sezonu – kto wie… Federica wysunęła się na prowadzenie w klasyfikacji generalnej, ale wiadomo z jakiego powodu. Trochę szkoda, gdyż Fede jeździ naprawdę wspaniale, ale niestety każde zwycięstwo pod nieobecność Shiffrin nie jest do końca w pełni wartościowe. Cóż, amerykański magazyn „Sports Illustrated” uznał Mikaelę za najbardziej dominującą sportsmenkę na świecie. Miejmy nadzieję, że niedługo powróci…