Predazzo. Znają je wszyscy miłośnicy skoków narciarskich, jednakże nie tylko oni powinni… O tym kilka słów poniżej. Błądząc po mapie kurortów narciarskich we Włoszech, trochę przypadkowo, nasz palec wylądował na Predazzo. Proza życia. Skromna ilość wolnych apartamentów w popularnych kurortach włoskich, skłoniła mnie do powiększenia mapy tego rejonu. Fajna lokalizacja, przystępna cena i zew przygody. Sprawdzić nie zawadzi.
Na mapie nie wyglądało to zbyt ciekawie, z uwagi na konieczność dojazdu do popularnych stacji narciarskich, jak choćby Obereggen, jednak cieniutka kreska wyciągu spod skoczni narciarskich w stronę masywu Latemar dawała nadzieję. Nigdzie nie dostrzegłem trasy zjazdowej, ale co tam – będziemy wracać wyciągiem.
Po całodziennej podróży samochodem, poranek niespiesznie wyłuskiwał nas z łóżek. Zanim udało się odbyć rytuał śniadaniowo-odzieżowy i ogarnąć sprzęt, zrobiło się dobrze po dziesiątej. Ponieważ nie jesteśmy miłośnikami pochłaniania przemysłowych ilości nartostrad w ciągu dnia, drobne opóźnienie nie zrobiło na nas wrażenia. Wrażenie zrobiło natomiast to co spotkało nas później. Droga na parking pod skocznie zajęła pięć minut. Pod skoczniami są trzy duże parkingi, wypełnione niespełna w połowie. Do kasy stały dwie rodziny. Kolejka gondolowa zaliczona z marszu. Potem przesiadka na krzesełka, praktycznie również z marszu. Zszokowani, po 45 minutach od trzepnięcia drzwiami apartamentu staliśmy na szczycie, kontemplując rozciągający się poniżej kompleks Pampeago i widoczny w oddali ośrodek Obereggen, skąpany w promieniach przedpołudniowego słońca. Pozostało tylko ruszyć w dół gdzie narty poniosą. Porównanie z poprzednią wyprawą, gdzie dojazd, szukanie miejsca do zaparkowania, odstanie w kolejce i wjazd zajmował średnio półtorej godziny, obecne tempo wydawało się oszałamiające. Dzięki takim warunkom logistycznym, mogliśmy sobie pozwolić na pobudkę około godziny ósmej, spokojne ogarnięcie śniadania i skompletowanie porozrzucanej po chałupie garderoby, wyjście krótko po dziewiątej, a i tak o dziesiątej byliśmy na szczycie i mieliśmy czas na zaliczenie licznych nartostrad i właściwą pielęgnację żołądków w barach na stoku. Powrót do Predazzo odbywa się rzeczywiście wagonikiem, co po kilku godzinach heblowania stoku było nawet zbawienne. Sam zjazd gondolą do Predazzo, nad stromym stokiem jest nietuzinkowym przeżyciem. Wszystko to powoduje, że lokalizacja jest idealnym rozwiązaniem dla ludzi, którzy lubią pospać, celebrować poranną kawę, pozbierać rozpełzające się ciągle dzieci, a i tak do dyspozycji pozostawić sobie sześć godzin jazdy w słonecznych żlebach Latemar.
Co do samych stoków, opisywał je pan Tomasz Kurdziel, i z uznania dla profesjonalnego języka nie będę tego paprał swoją marną sztuką epistolarną. Godnym podkreślenia jest jednak super utrzymany snowpark, skonstruowany tak, by niezależnie od stopnia zaawansowania znaleźć swoją ścieżkę. Radości z jazdy na nartostradach nie była w stanie popsuć nawet wycieczka Niemców, poruszająca się tyralierą w nikczemnym tempie.
Jeszcze odrobina o kulinariach. Nie jestem zapiekłym fanem włoskiej kuchni. Owszem, są potrawy głaszczące moje podniebienie, ale zdarzało mi się również trafić na dania obce moim fascynacjom smakowym. Miłym zaskoczeniem w wielu barach na stoku, są potrawy o tak swojskich nazwach jak Wurst, Strudel, Omelett, czy najbardziej fascynujący Kaiserschmarrn. To ostatnie, w odróżnieniu od koszmarnej nazwy, niezwykle smaczne. Obsługa z urzekającą gracją płynnie przechodziła na język niemiecki, bez względu na język w którym zostali zagadnięci. Wszystko to wprawia człowieka w fascynujący stan rozbawienia, niezależnie od postępów szlifowania umiejętności narciarskich.
Gorąco i bezinteresownie polecam.