Za nami męskie klasyki w Kitzbühel i Schladming. Kobiety w ostatni weekend rywalizowały w urastających do rangi najbardziej wymagających zawodów w Bansku. Podczas tych wydarzeń dotarliśmy do połowy sezonu w alpejskim Pucharze Świata. To dobry moment na podsumowanie. Jak wygląda sytuacja na półmetku? Co ciekawego jeszcze przed nami?
Jakże ten czas leci. Pogoda za oknem się tylko nie zmienia. Aura cały czas jak w… październiku, kiedy to jeszcze martwiliśmy się, czy tym razem uda się rozpocząć sezon w Sölden. APŚ zaczyna się zgodnie z planem. Więc start. Narciarska maszyna ruszyła.
U mężczyzn, przed rozpoczęciem sezonu, po odejściu na sportową emeryturę (jakże to dziwnie brzmi – w wieku 30 lat) dominatora ostatnich lat Marcela Hirschera, większość z obserwatorów APŚ stawiała na to, że schedę po nim przejmie ktoś z dwójki Henrik Kristoffersen albo Alexis Pinturault. Może nie myśleliśmy zdecydowanie o jednym z nich, ale zastanawialiśmy się, jak szybko, pod nieobecność wyśmienitego Austriaka, któryś z nich zacznie odjeżdżać reszcie stawki w klasyfikacji generalnej. Czy ktoś zakładał inny scenariusz? Połowa sezonu w APŚ za nami, a tu jak na razie nic z tego. Raczej mało kto przewidywał, że pod koniec stycznia rywalizacja o zwycięstwo, czy to w klasyfikacji generalnej, czy też w poszczególnych konkurencjach, będzie cały czas otwarta. Zdecydowanych liderów na tablicach wyników nie widać. Ale dzięki temu jest tylko ciekawiej.
Do tej pory u kobiet jakby spokojniej. Tu przed sezonem jako bezsprzeczną faworytkę, tak jak w ostatnich latach, widziano Mikaelę Shiffrin. Zastanawiano się, czy ktoś jest jej w stanie zagrozić w zgarnięciu kolejnej Kryształowej Kuli. Może Petra Vlhová, może Wendy Holdener?
Jak na razie większość z pań jeździ nierówno. Po jednych wyśmienitych zawodach przydarzają się im kolejne dużo słabsze. Owszem, takie dni miała też już w tym sezonie i Shiffrin (Courchevel), ale ona jednak wydaje się najsolidniejszą zawodniczką w stawce. Czy pierwsza część sezonu pozwala wskazywać Shiffrin jako główną faworytkę do kolejnej wygranej w klasyfikacji generalnej? Osobiście myślę, że tak. Tym bardziej, że ostatnie zawody w Bansku, gdzie zwyciężyła zjazd i supergigant potwierdzają tylko jej… wszechstronność.
A co z resztą? Jeśli wygrywa Vlhová, to po wspaniałej jeździe (St. Moritz, Zagrzeb, Flachau, Sestriere). Czy jest szansa, że ona zmotywuje się jeszcze bardziej? Coraz mocniejsze wydają się też Włoszki (Brignone, Bassino). Może więc będziemy pod koniec marca – we włoskiej Cortinie d’Ampezzo – świadkami jakiejś niespodzianki? Myślę też, że ostatniego słowa nie powiedziały jeszcze Szwajcarki. Przede wszystkim Holdener.
A co słychać u kobiet w poszczególnych konkurencjach? W slalomie na czele Shiffrin, mocno po piętach depcze jej Vlhová. Gdzieś z tyłu (na razie piąta) Holdener. W gigancie na czele Brignone, przed Shiffrin, Bassino i Vlhovą. Rywalizacji w supergigancie przewodzi Shiffrin, za nią na drugiej pozycji Szwajcarka Corinne Suter, trzecia Niemka Viktoria Rebensburg. Czwarta, wracająca w Bansko na podium (przez rok na nim nie stawała), Lara Gut–Behrami. W zjazdach jak na razie najlepiej prezentuje się Corinne Suter, za nią Mikaela Shiffrin, na trzecim miejscu Ester Ledecká. Ten wynik Czeszki to jednak niespodzianka. Po grudniowych rewelacyjnych występach w Lake Louise (pierwsza i czwarta w zjeździe) dalej już jej nie szło tak dobrze. Jeśli chodzi o kombinację, to była rozgrywana dotychczas tylko raz. W styczniu w Alternmarkt–Zauchensee. Zwyciężyła Federica Brignone (pierwsza w przejeździe supergiganta, druga w slalomie), przed Wendy Holdener (trzecia w supergigancie, pierwsza w slalomie) i Martą Bassino (druga w supergigancie, trzecia w slalomie). W tych zawodach startowała również Mikaela Shiffrin, jednak nie ukończyła otwierającego rywalizację przejazdu supergiganta.
Przed nami jeszcze dwa miesiące APŚ. Najbliższe plany w kalendarzu kobiecym to konkurencje szybkościowe. Zbliżający się weekend dziewczyny spędzą w rosyjskim Rosa Khutor (zjazd i supergigant), następny w Garmisch-Partenkirchen – z takim samym zestawem zawodów jak w Rosji. Do konkurencji technicznych panie wracają w połowie lutego w Mariborze (gigant i slalom). Emocji nie powinno zabraknąć. Pozostało mnóstwo możliwości na zdobywanie kolejnych punktów. W każdej z konkurencji. Finał w drugiej połowie marca w Cortinie.
Co u mężczyzn? Jak wspomniałem powyżej zdecydowanego lidera – w połowie sezonu – dalej nie widać. Ani w klasyfikacji generalnej, ani w poszczególnych rywalizacjach o małe Kryształowe Kule. Kristoffersen i Pinturault wyglądają w tym sezonie na takich, którzy nie potrafią udźwignąć pokładanych w nich nadziei. Kristoffersen (na razie pierwszy w klasyfikacji generalnej, bez wyraźnej przewagi nad rywalami), tak jak wielu na niego stawiało, z reguły jest w ścisłej czołówce (zwyciężył slalomy w Levi, ostatni w Schladming oraz gigant w Alta Badia). Jednocześnie widać u niego – szczególnie, jeśli coś nie pójdzie po jego myśli – zdenerwowanie. Czyżby nie wytrzymywał presji? Pinturault (po Schladming wskoczył na drugą pozycję w klasyfikacji generalnej) jak na razie poniżej oczekiwań. Zawsze mocny w slalomach, a w tym w sezonie już kilku nie ukończył (Levi, Wengen, Kitzbühel). Owszem, ma za sobą zwycięstwa (slalom w Val d’Isere, gigant na starcie sezonu w Sölden), ale jednak spodziewaliśmy się po nim czegoś więcej.
Trzeba jednak spojrzeć na taki obrót również z lepszej strony. Dzięki temu, że tak w tej chwili układają się siły w męskiej rywalizacji APŚ, jeszcze tydzień temu mogliśmy mieć nadzieję, że do zapomnianych czasów „ery przed Hirscherem”, kiedy to klasyfikację generalną wygrywali specjaliści od konkurencji szybkościowych, ma wielką szansę powrócić Dominik Paris (w tym sezonie podwójny triumfator z Bormio). Tym bardziej mogliśmy tak myśleć, bo coraz lepiej zaczął sobie radzić w kombinacji, w której mógł zdobywać ważne dodatkowe punkty. Po pierwszej w tym sezonie nieudanej próbie w kombinacji w Bormio (ostatecznie 26. pozycja, na co przede wszystkim wpływ miał słaby przejazd slalomu – dopiero 27. czas na 29 startujących, którzy kombinację ukończyli), o wiele lepiej poszło mu już w Wengen, gdzie zajął w klasyfikacji łącznej kombinacji 12. pozycję (notując 14. czas w slalomie). Mogliśmy mieć nadzieję… Ale niestety w zeszłym tygodniu, podczas jednego z treningów przed Kitzbühel, Paris zerwał więzadło w prawym kolanie. W takim momencie sezonu. Przed takim klasykiem. Trzeba dodać, że przed ostatnim weekendem znajdował się w ścisłej czołówce klasyfikacji generalnej APŚ (cały czas zajmuje dobre 6. miejsce…). Miał wielką szansę na awans w klasyfikacji generalnej. Dużo na to wskazywało. Ostatnie wyniki. Wygrana w zeszłym roku na słynnej trasie Streif. Takie właśnie jest narciarstwo. Jak powiedział sam Paris na konferencji kilka dni po upadku na treningu:
To sport obarczony ryzykiem.
Niestety alpejska karuzela w tym roku już bez Parisa. Ale coraz mocniej przepychają się inni. Przede wszystkim bardzo dobrze w pierwszej części sezonu zaprezentował się Daniel Yule (na obecną chwilę ósmy w klasyfikacji generalnej). Zwyciężył jak do tej pory slalomy w Madonna di Campiglio, Adelboden i w ostatni weekend w Kitzbühel. Kto się jeszcze wyróżnia? Do tej grupy zalicza się na pewno Aleksander Aamodt-Kilde, Kjetil Jansrud (zwycięzca supergiganta w Kitzbühel), zawsze mocny w zjazdach (dlaczego tylko w zjazdach?) Beat Feuz (triumfował już w tym sezonie w Beaver Creek i Wengen), Clément Noël (zwycięzca slalomu w Zagrzebiu i Wengen) i przede wszystkim Matthias Mayer (wygrana w supergigancie w Lake Louise, w kombinacji w Wengen, w zjeździe w Kitzbühel). Ktoś mógłby spytać, co z innymi Austriakami pod nieobecność Hirschera? Jak na razie ich najlepsze osiągnięcia w konkurencjach technicznych to drugie miejsce Marco Schwarza w slalomie w ostatni weekend w Kitzbühel (wcześniej był też na trzecim miejscu w Adelboden). W Schladming prowadząc po pierwszym przejeździe, w drugim, jadąc jako ostatni, chyba nie wytrzymał ciśnienia – wypadł z trasy zaraz na samym początku. Jak na razie, dość niepodziewanie, na największą gwiazdę w ekipie Austriaków wyrasta wspomniany Mayer. Jedyny, który ma dobre wyniki, który nie zawodzi, a nawet zaskakuje.
Warto odnotować, że coraz mocniej w seniorskiej stawce daje o sobie znać 19-letni Norweg Lucas Braathen. Wyśmienicie zaczął sezon w Sölden od szóstego miejsca w gigancie. Taki sam wynik zanotował również w Zagrzebiu. Największą niespodziankę sprawił jednak w Kitzbühel, kiedy to, po pierwszym przejeździe slalomu był pierwszy, plasując się ostatecznie na czwartej pozycji (ex aequo ze swoim kolegą z reprezentacji Kristoffersenem). Pewnie jeszcze nie raz w tym sezonie usłyszymy o tym chłopaku. Myślę też, że coraz głośniej będzie o 4-krotnym młodzieżowym mistrzu świata z Davos z 2018 roku – Szwajcarze Marco Odermatt. 22-latek w tym sezonie ma za sobą już jeden triumf. Wygrał supergigant w Beaver Creek.
Co jeszcze przed chłopakami? W najbliższą sobotę i niedzielę zawody w Garmisch-Partenkirchen (zjazd i gigant). Potem w Chamonix slalom i gigant równoległy. Na połowę lutego zaplanowane były dwie imprezy w Azji. Najpierw zjazd i supergigant na chińskich trasach w Yanqinq, przygotowanych na kolejne zimowe igrzyska olimpijskie (Pekin 2022). Były, bo w ostatni wtorek ukazała się w niektórych mediach informacja, że zawody te zostaną prawdopodobnie odwołane (przeniesione do Saalbach-Hinterglemm). Kolejny azjatycki przystanek to gigant i slalom w japońskim Niigata Yuzawa Naeba. Ciekawe, czy cała czołówka APŚ zdecyduje się tam rywalizować? Potem znów kilka tygodni ścigania w Europie. Na koniec wspólna kilkudniowa finałowa impreza razem ze stawką kobiecą w Cortinie d’Ampezzo.
W obecnym sezonie, podczas zawodów i to w każdej konkurencji, czuć mocną rywalizację pomiędzy Norwegami i Szwajcarami. Swoje będą chcieli pewnie dołożyć Austriacy, Francuzi, Włosi… Będzie się jeszcze działo.