Przejdźmy teraz do zagadnień związanych z kwestią ostrzenia. Zajmuję się ręcznym przygotowaniem sprzętu od sześciu lat i przez ten okres spotkałem się z wieloma ciekawymi pytaniami, związanymi z tym tematem. Mam nadzieję, że niniejszy artykuł rozwieje w dużym stopniu wątpliwości naszych czytelników.
W ramach eksperymentu mój znajomy naostrzył kiedyś narty pod różnymi kątami w zależności od strefy – czyli dzioby i piętki miały 87°, natomiast część pod butem 86°. W amatorskiej jeździe ciężko wyczuć jakąkolwiek różnicę z tego wynikającą, natomiast zawodnikowi takie rozwiązanie może przeszkadzać. Spytałem się Jacka Niklińskiego, który jest autorytetem w kwestii przygotowania nart, co sądzi na ten temat i jednoznacznie stwierdził, że takie rozwiązanie może spowodować tylko i wyłącznie chaos. Także kąt boczny powinien być na całej długości narty stały. Inaczej ma się sprawa „podwieszania” krawędzi.
W jeździe amatorskiej sugerujemy zachować jedną wartość (np. 0,5°), natomiast jako ciekawostkę warto wiedzieć, że w profesjonalnym narciarstwie serwisanci ostrząc pod różnym kątem mogą personalizować sprzęt w zależności od potrzeb konkretnego zawodnika. Jeśli na przykład chcą osiągnąć dynamiczne wyjście ze skrętu, to zastosują małą wartość na piętce, dzięki czemu krawędź dłużej „przytrzyma”. Jeśli „podetną” bardziej (np. na 1°), to narta będzie spokojniejsza w ostatniej fazie skrętu. Podobnie ma się sprawa, jeśli chodzi o dzioby – mniejsze podcięcie to szybsza inicjacja skrętu nawet przy małym pochyleniu nart, natomiast większe podcięcie, to reakcja dopiero przy mocniejszym zakrawędziowaniu. Także tu pole do popisu jest spore, natomiast zaznaczamy, że w jeździe amatorskiej różnica jest zbyt subtelna, aby była odczuwalna.
Zawsze mnie interesowało, jakich kątów używają zawodnicy jeżdżący w Alpejskim Pucharze Świata. Byłem ciekaw, czy wartości, jakie stosujemy ścigając się na zawodach akademickich są w ogóle zbliżone do tych z „wielkiego narciarstwa”. Okazuje się, że tak. Najświeższe informacje od Heinza Hammerle, serwisanta Bode Millera: w supergigancie i zjeździe stosuje się 87° z boku i do 1° od spodu, natomiast w slalomie i gigancie 86 lub 87° z boku (Bode Miller używa w slalomie nawet 85°) oraz do 0,5° od spodu. Kilkakrotnie widziałem w sklepach kątowniki 84° i myślałem, że właśnie znajdują zastosowanie u zawodowców, ale teraz nie mam pojęcia do czego mogą służyć.
Skoro mamy już wiedzę na temat teorii, warto powiedzieć kilka słów o praktyce. Ogólna zasada mówi, że w trakcie ostrzenia korzystamy z całego arsenału narzędzi przechodząc od największego do najmniejszego kalibru. Czyli najpierw używamy takich przyrządów jak raszpla, pilnik o grubej gradacji, następnie stosujemy pilniki o gęstszych nacięciach aż do pilników diamentowych i na kamieniach ceramicznych kończąc. Wszystko po to, aby krawędź po całym procesie była jak najbardziej gładka.
Prawdziwa ostrość narty wiąże się z precyzyjnym zeszlifowaniem. Jeśli zakończymy proces przygotowania na grubym pilniku (lub co gorsza raszpli), to narty będą agresywne, nie będą płynnie reagowały na nasze ruchy, skręty staną się szarpane, a dodatkowo krawędzie znacznie szybciej się stępią. Oczywiście nie poczujemy tego w miękkim śniegu, ale zapewniam Was, że na stromym, oblodzonym stoku czuć różnicę! Wspominam o tym dlatego, bo mam kolegę, który ma na ten temat swoją teorię. Otóż uważa, że posiadanie pilnika diamentowego do szlifowania krawędzi po właściwym ostrzeniu jest zupełnie niepotrzebne. Zamiast używania kolejnych narzędzi o mniejszej gradacji, zakłada do kątownika raszplę i początkowo ciągnie powoli po krawędzi zbierając dużo materiału. Następnie ruch staje się szybszy i szybszy, aż w końcu nasz szalony innowator biegnie wzdłuż narty lekko dociskając narzędzie. Uważa, że w ten sposób krawędź jest znacznie gładsza. Być może powinien sprzedać swój patent serwisantom obsługującym najlepszych na świecie. Polecamy bardziej sprawdzone metody, a Krzyśkowi życzymy, żeby biegnąc wzdłuż ostrej krawędzi nie poprzecinał sobie tętnic w nadgarstkach!
Ostatnią kwestią związaną z ostrzeniem jest dość kontrowersyjny temat przytępiania krawędzi na kilkunastu centymetrach na dziobach i piętkach. Zawsze zresztą spieram się o to z moim dobrym kolegą Grześkiem, który w ogóle nie ostrzy małego odcinka na krańcach nart, aby nie inicjowały i kończyły skrętu zbyt agresywnie. Otóż skonsultowałem się w tej sprawie z Jackiem Niklińskim, który jednoznacznie twierdzi, że należy ostrzyć krawędź na całej długości, która ma kontakt ze śniegiem. Efekt łagodniejszej inicjacji skrętu uzyskać można przez odpowiednie podniesienie krawędzi lub delikatne zeszlifowanie, specjalną gumą z opiłkami, dziobów i piętek (ale nigdy przez zaokrąglanie pilnikiem!). Dzięki temu krawędź nadal jest bardzo ostra, trochę mniej agresywna, ale trzyma na całej swej długości podczas skrętu.
Z początkowego fragmentu tego artykułu wiemy, że najlepiej smarować narty specjalnym żelazkiem. Niestety, wielu producentów smarów nie podaje na opakowaniu jakiej temperatury należy użyć, aby smar najlepiej wchłonął się w ślizg, a jednocześnie, żeby nie zniszczyć sprzętu. W takim przypadku bezpieczne będą temperatury z zakresu 115-130°C. Po smarowaniu cyklinujemy narty, a potem… najczęściej wychodzimy na stok. A co ze szczotkowaniem? Powinniśmy pieczołowicie usunąć cały smar pozostały w strukturze. Jeśli jeździmy rekreacyjnie, możemy pominąć tą czynność – skończy się na tym, że w pierwszych kilku skrętach narty będą trochę ślizgać się na boki ze względu na zatkaną strukturę. Ale zawodnik powinien przyłożyć się do tej czynności. Po pierwsze – zyska stabilność (o czym za chwilę), a po drugie – poślizg będzie znacznie lepszy. Z tego wniosek, że struktura jest bardzo ważna! W tym momencie wracamy do Krzysia (tego od sprintów z raszplą), który uważa, że struktura na ślizgu jest mało istotnym parametrem. Dziwi mnie to za każdym razem gdy z nim rozmawiam, ponieważ chłopak ma talent i jeździ naprawdę szybko! Może kiedyś się przekona do porad serwisantów obsługujących najlepszych na świecie, ale wtedy go już nie dogonimy… Otóż, według teorii Krzyśka, być może w konkurencjach szybkościowych struktura ma znaczenie, ale na pewno nie jest istotna w slalomie, gdzie praktycznie cały czas narciarz porusza się na krawędziach. Po pierwsze primo: od startu do najbliższej bramki jedziemy na wprost. Po drugie primo: od ostatniej bramki do mety jedziemy również po linii prostej. Oczywiście, gdy różnice między zawodnikami sięgają pół sekundy, nawet najlepsze smarowanie i super struktura nie pomogą. Ale często pozycja na podium zależy od setnych części sekundy – i można je właśnie zyskać dzięki takim niuansom. Po trzecie primo-ultimo (jak mawiał człowiek-małpa w świetnym filmie „Poranek kojota”): nieprawdą jest, że narta jedzie i trzyma się na śniegu wyłącznie na krawędzi. Zawsze kawałek ślizgu ma kontakt ze śniegiem. Zatem struktura daje nam stabilność. Spód nart można porównać do opon w samochodzie. A jak myślicie, co będzie szybsze i bardziej przyczepne na mokrym asfalcie – opony z bieżnikiem, czy gładkie gumy (tzw. slicki)? Jeśli nie wiecie, obejrzyjcie zawody Formuły 1 odbywające się przy zmiennej pogodzie! Oprócz stabilności struktura daje też szybkość. Nie wszyscy o tym wiedzą, ale w czasie jazdy śnieg w wyniku tarcia zamienia się w wodę, więc de facto poruszamy się po cienkiej powierzchni cieczy. Płaski ślizg bez struktury przykleja się do takiej nawierzchni i hamuje narciarza! Nie wierzycie? Spróbujcie nalać trochę wody między dwa kawałki płaskiego szkła – nie jest łatwo pokonać siły, które je zlepiły.
Wyróżniamy następujące rodzaje struktur: liniową, w kształcie litery M oraz krzyżową. Ogólnie, w doborze struktury obowiązuje zasada: śnieg zimny/świeży – struktura drobna, śnieg stary/sztuczny/wilgotny – struktura średnia, śnieg mokry/ciężki – struktura głęboka. Oprócz tego, dla zawodowych narciarzy głębokość nacięć dobierana jest po uwzględnieniu ich masy ciała. Na temat rodzajów struktur można by napisać cały artykuł, być może ukaże się on za rok.
Za pomoc w przygotowaniu materiału i ciekawą rozmowę autor pragnie podziękować Jackowi Niklińskiemu z Zakopanego, który jest właścicielem firmy Kami – polskiego przedstawiciela firmy Holmenkol i autorytetem w dziedzinie serwisowania nart.