renault zoe

Renault Zoe – po prostu samochód

Przyjęło się traktować samochody w stu procentach elektryczne z lekkim przymrużeniem oka. Trochę więcej im się wybacza, zarówno pod względem wykonania, jak i parametrów technicznych, takich jak: zasięg, precyzja prowadzenia, wygoda czy pojemność bagażnika. Są przecież elektryczne, nie emitują straszliwego dwutlenku węgla, nie hałasują, nie trzeba ich tak często serwisować. Czyżby te wszystkie zalety miały przesłonić praktyczną stronę posiadania samochodu elektrycznego? Na szczęście nie zawsze, a dobrym przykładem jest właśnie model Zoe.

Dziś wyjątkowo nie będę opisywał pojazdu, ale skoncentruję się prawie wyłącznie na wrażeniach z jazdy, gdyż akurat w przypadku tego samochodu są one znacznie bardziej istotne. Wciąż jeszcze niewiele osób użytkowało auta elektryczne, a istnieje wokół nich wiele mitów i niedomówień. Zaznaczam, że i moje doświadczenia z pełnymi „elektrykami” są raczej niewielkie. Przez kilka dni jeździłem Renault Twizy, ale to auto to raczej rodzaj kabiny małego samolotu na czterech kołach do poruszania się po mieście. Miało tę zaletę, że wszędzie wzbudzało wielkie zainteresowanie, szczególnie wśród płci pięknej. Oprócz tego krótko jeździłem dwoma samochodami elektrycznymi najbliższej konkurencji Renault. We wszystkich przypadkach wrażenia z jazdy – delikatnie rzecz ujmując – odbiegały od mojego wyobrażenia o poruszaniu się autem. Bardziej przypominało to jazdę elektrycznym samochodzikiem z wesołego miasteczka, którą nota bene uwielbiałem, dzieckiem będąc… A teraz Zoe.

Zaopatrzony w kartę zamiast kluczyka, identyczną jak w przypadku samochodów napędzanych silnikami spalinowymi, zasiadam za kierownicą. Po ustawieniu fotela, kierownicy i lusterek naciskam przycisk start/stop i… za wyjątkiem zmiany grafiki na wyświetlaczu nie dzieje się nic!

Czeka pan, aż silnik zaskoczy?

– podpowiada z uśmiechem pracownik RRG w Zurychu, który przekazywał mi auto do testów. Rzeczywiście, łapię się na tym, że oczekiwałem po pojeździe „normalnej” reakcji. Przecież wnętrze do złudzenia przypomina inne modele koncernu Renault i człowiek zapomina, że siedzi w „elektryku”. Przestawiam manetkę na środkowej konsolecie z położenia N na D, puszczam hamulec i znowu nic… W takiej sytuacji spalinowy samochód wyposażony w automatyczną skrzynię biegów zacznie się toczyć. W modelu Zoe trzeba jeszcze nacisnąć pedał gazu. Za pierwszym razem najlepiej zrobić to ostrożnie, gdyż, jak powszechnie wiadomo, silniki elektryczne generują znacznie większy moment obrotowy niż spalinowe. Pedał jest czuły i trzeba się do niego trochę przyzwyczaić, żeby ruszać płynnie. Jedziemy… Już na placu firmy zauważam, że samochód jest bardzo zwrotny. Niewielki promień skrętu ułatwia manewrowanie pomiędzy ciasno ustawionymi samochodami. Zaczynam od jazdy miejskiej w trybie D. To tak, jakbyśmy jeździli z tak zwanym wolnym kołem, samochód prawie wcale nie hamuje silnikiem i po odpuszczeniu gazu sunie lekko przed siebie. W trybie tym mniejsza jest też rekuperacja, czyli doładowywanie akumulatorów podczas toczenia się. W trybie B rekuperacja i efekt hamowania silnikiem są znacznie większe. Na pewno będzie on bardziej przydatny w przypadku poruszania się w korkach. Kilka razy wypróbowuję zdolność auta do gwałtownych przyspieszeń. Jest więcej niż dobrze, a hamulce, jak to zawsze w pojazdach Renault, są fenomenalne. Ponieważ wszystko działa, jak należy, odprężam się i mogę zacząć odbierać impulsy otaczającego mnie świata. Pierwszą rzeczą, którą zauważam, jest fakt, że w kabinie panuje cisza. Owszem, jadę z prędkością nieprzekraczającą 50 km/h, ale doprawdy nie słychać nic: ani oczywiście silnika, ani opon, ani świstu opływającego powietrza. Z zewnątrz docierają jedynie mocno przytłumione odgłosy dużego miasta. A propos ciszy – skoro my nie słyszymy silnika wewnątrz pojazdu, to również nie słychać go na zewnątrz. Takie cichutkie poruszanie się po drogach może nieść ze sobą zagrożenie dla pieszych i rowerzystów, którzy z natury rzeczy przyzwyczajeni są do głośniejszych samochodów. Renault ma na to radę – do prędkości 30 km/h auto emituje dźwięki na zewnątrz (z głośnika). Powyżej tej prędkości inżynierowie wierzą, że szum opon będzie wystarczająco głośny, aby usłyszeć pojazd. System emitowania dźwięków można oczywiście wyłączyć i nocą cichutko zajechać pod dom, nie budząc niepotrzebnie drugiej połówki. Wracając do testu… Jazda w warunkach miejskiego ruchu jest bajeczna: cicho, dynamicznie, spokojnie. Co będzie w trasie? Ano sprawdźmy! Wyjeżdżam na autostradę. Szybko osiągam przepisowe 120 km/h, ustawiam tempomat i rozkoszuję się widokami. Nadal jest bardzo cicho, choć szum powietrza opływającego kabinę jest słyszalny, tak samo jak opon. Ogólny poziom natężenia hałasu jest jednak niedostępny dla aut spalinowych. Ruch się zagęszcza i muszę przejść na ręczne sterowanie gazem. Ze względu na bardzo dobry moment obrotowy elektrycznego silnika wyprzedzanie nie stanowi najmniejszego problemu. Auto rozpędza się ochoczo przy każdej w zasadzie prędkości.

Teraz test ostatni – kręta górska droga o nachyleniu osiągającym ponad 18%. Jeżdżę nią kilka razy w górę i w dół, nie mogąc się nadziwić. Pod górę jest wspaniale. Duży moment obrotowy silników elektrycznych to jednak fajna rzecz. Wyjścia z łuków udają się, jak nie przymierzając autem sportowym, dosłownie z piskiem opon. O dziwo zawieszenie nadąża za właściwościami silnika. Kontrola toru jazdy wypada znakomicie. Karoseria nie przechyla się zbytnio w wirażach, choć przecież jest wysoka. To zapewne zaleta ciężkiej baterii umieszczonej w podłodze. W dół jest trochę trudniej. Trzeba sobie częściej pomagać hamulcami, niż miałoby to miejsce w przypadku auta spalinowego z manualną czy automatyczną skrzynią biegów (pod warunkiem, że pilot potrafi się tymi zdobyczami techniki posługiwać). I to już tyle.

Renault Zoe to na pewno samochód, którego nie trzeba bronić, dodając magiczne słówko – elektryczny lub ekologiczny. Wykonanie i wyposażenie jest na poziomie mniejszych modeli spalinowych Renault ze wszystkim dobrodziejstwami, jak np. wielki tablet o przekątnej 9,3” z systemem multimedialnym Easy Link. System, tak jak w smartfonach, automatycznie aktualizuje nawigację „Over the Air”. Można za jego pomocą korzystać z wyszukiwarki miejsc Google places, co niezwykle ułatwia obsługę nawigacji oraz sterować ustawieniami systemów wspomagania prowadzenia. Samochód wyposażony jest też w system kontroli martwego pola(bardzo przydatny), system kontroli pasa ruchu i kamerę cofania.

Ja jeździłem modelem Zoe ze 135-konnym silnikiem i baterią o pojemności 52 kWh. Przejechałem trochę ponad 300 km, osiągając średnie „spalanie” 14,3 kW/100 km, a przecież podczas jazdy testowej celowo i często (choć zupełnie niepotrzebnie) mocno przyspieszałem i nie oszczędzałem baterii. Zasięg 395 km wydaje się jak najbardziej realny, szczególnie że cały czas korzystałem z klimatyzacji (było gorąco).

Co mi się szczególnie podobało:

  • komfort jazdy (spokój i cisza);
  • osiągi (przede wszystkim przyspieszenie);
  • bardzo praktyczny wskaźnik chwilowego zużycia energii (uczy jeździć);
  • pozycja za kierownicą (wysoka);
  • ogromny bagażnik jak na tę wielkość samochodu;
  • wyposażenie (typowe Renault);
  • estetyka na zewnątrz i wewnątrz.

Co sprawiło gorsze wrażenie:

  • siedzenia (nie trzymały na boki podczas testów w górach);
  • kabel do ładowania (rozumiem, że musi być gruby) – byłoby wygodniej, gdyby znalazł miejsce pod przednią maską w „pomieszczeniu gospodarczym”.

Jeśli ktoś rozważa zakup pojazdu napędzanego silnikiem elektrycznym do poruszania się po mieście lub w jego bliskiej okolicy, to Zoe na pewno jest dobrym wyborem. To po prostu samochód przez duże „S”.

Znaczniki

Podobało się? Doceń proszę atrakcyjne treści i kliknij:

Dodaj komentarz

Zobacz także

Inne artykuły

nowe narty

Nowości w świecie nart na 2024/2025

Tradycyjnie na początku sezonu rzucamy garść newsów. Z mnogości mniej lub bardziej udanych innowacji technicznych staramy się wybrać te najbardziej wartościowe. Skitouring, freeride, allmountain czy jazda po przygotowanych trasach –

maxx booldożer

Słodkie życie zwykłego instruktora

Osrodek narciarski X gdzieś we Włoszech, grudzień, godzina 6.35. Budzik przeszywa i ogłusza. Za oknem jest jeszcze ciemno. Buty, kask, bidon, rękawiczki – w plecaku. Wkrętarka z zapasową baterią, wiertarka, klucz

braathen

Cały we łzach – po pierwszym gigancie sezonu

Szast-prast, i ani się obejrzeliśmy, jak rozpoczął się kolejny alpejski sezon. Tradycyjnie pierwsze zawody odbywają się w ostatni weekend października w austriackim Sölden, na wymagającej trasie lodowca Rettenbach. Nigdy

Newsletter

Dołącz do nas – warto

Jeśli chcesz dostawać informacje o nowościach na stronie, nowych odcinkach podcastu, transmisjach live na facebooku, organizowanych przez nas szkoleniach i ważnych wydarzeniach oraz mieć dostęp do niektórych cennych materiałów na stronie (np. wersji online Magazynu NTN Snow & More) wcześniej niż inni, zapisz się na newsletter. Nie ujawnimy nikomu tego adresu e-mail, nie przesyłamy spamu, a wypisać możesz się w każdej chwili.