Niezbyt lubię lekkie deski, gdyż zazwyczaj są niestabilne przy większych prędkościach i wcale nie interesuje mnie, że łatwiej się je nosi. Tym razem jednak niezwykle lekka konstrukcja firmy Scott, zawierająca sporo włókien węglowych, aramidowych i rdzeń z drewna, zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie.
Slight 83 jeżdżą bowiem niesamowicie lekko i to w każdych warunkach śniegowych. Na twardym podłożu trzymają wystarczająco mocno (pamiętajmy, że to jednak nie są slalomki), aby pewnie wycinać skręty cięte o średnich i dłuższych promieniach. Krótko ochoczo skręcają z ześlizgami. Pomimo 83 mm na odcinku pod butem nie wymagają dużo siły, żeby utrzymać je w ciętych wirażach, a łuki wypadają bardzo harmonijnie. Da się nawet na nich pojechać stosunkowo szybko bez wrażenia, że traci się kontrolę, tym bardziej że rockery, jak na doświadczenia z innymi nartami Scotta, są raczej umiarkowanych rozmiarów. Im bardziej zniszczona jest trasa, tym lepiej radzą sobie Scotty Slight 83. Kiedy pojawiają się odsypy, muldy lub po prostu śnieg rozmięka, deski znajdują się w swoim żywiole. Duża elastyczność konstrukcji powoduje, że w trudnych warunkach śniegowych są one bajecznie komfortowe, a ich lekkość dodaje im manewrowości na trudnych odcinkach. Dynamika Slight 83 jest przeciętna w porównaniu do modeli sportowych, ale na tle grupy wypada bardzo dobrze.
Niewątpliwie Slight 83 to para nart, które każdy narciarz powinien mieć w swoim zestawie na dni, kiedy narty sportowe grzęzną beznadziejnie, a akurat nie mamy partnera na jazdę freeride.