Osrodek narciarski X gdzieś we Włoszech, grudzień, godzina 6.35. Budzik przeszywa i ogłusza. Za oknem jest jeszcze ciemno. Buty, kask, bidon, rękawiczki – w plecaku. Wkrętarka z zapasową baterią, wiertarka, klucz do tyczek. Nie zapomnij o kremie, bo dziś -22°C, wiatr 20 m/s i słońce. Wymienne filtry do maski, ochrona pleców, polar i batonik czekoladowy. Teraz muszę zanieść tę 25-kilogramową torbę do samochodu, ale nie wynosić jej na zewnątrz, bo zamarzną mi buty. Szybkie śniadanie. Moi koledzy milczą i ja milczę. Dla nich poranna aktywacja organizmu jeszcze się nie rozpoczęła. Wszyscy wiedzą, co trzeba zrobić, a słowa są zbędne. W kolejce do pierwszej trenerskiej gondoli próbuję opowiedzieć anegdotę. W odpowiedzi dostaję:
Jesteśmy jak górnicy, tylko oni w czerń, a my w biel; oni zjeżdżają w dół, a my w górę… i tak codziennie.
Dla większości narciarzy stereotyp instruktora narciarstwa to pozytywny, ciągle uśmiechnięty macho z opaloną twarzą i niebieskimi oczami, dobrze bawiący się na śniegu, potem w barze, a jeszcze później gdzieś indziej. Jest pewny siebie po nartach, często nawet pewny siebie w jeździe na nartach. Kiedyś myślałem podobnie, uważałem, że instruktorzy to wybrańcy z innej planety, którzy mają w życiu dużo szczęścia, lubią to, co robią – cieszą się życiem i tyle. Tak się złożyło, że musiałem pójść tą „słodką” instruktorską ścieżką i postaram się, ale tylko lekko, uchylić rąbka tego, co kryje się za opalenizną i uśmiechem, niebieskimi oczami – opowiem o dniach pracy instruktora. „Ready, set, go!”.
Punktem wyjścia jest otwarcie drzwi gondoli na samej górze. Każdy wie, co ma robić. Jeden z nas „kulą” leci trawersem w dół, aby zająć miejsce do postawienia naszego giganta. Drugi (tym razem to ja) musi szybko przeciągnąć w to samo miejsce dwa worki z tyczkami, każdy ważący około 25 kilogramów. W każdym ośrodku jest inaczej: niektóre przydzielają numerowane miejsce na ustawienie trasy, w innych trzeba być szybkim. Tutaj, im wcześniej przyjedziesz, tym więcej bramek możesz wcisnąć. Ale bez względu na to, jak bardzo pędzimy, surowy szef stoku nigdy nie umieści nas na pierwszym miejscu. Jest też Austria Ski Team, włoscy karabinierzy, Razzoli i ich trenerzy. Dziś na 23 tory jesteśmy siódmi. To arcymistrzowski wynik.
Prawdopodobnie każdy, kto kiedykolwiek myślał o nauce jazdy na nartach, zastanawiał się również, jak powinien wyglądać odpowiedni instruktor. Setki artykułów w internecie, dziesiątki debat na forach. Ktoś z góry wybiera szkołę, ktoś „gra w ruletkę” i szuka guru na stoku, ktoś zaczyna na własną rękę, a później dochodzi do wniosku, że jako narciarz potrzebuje wykwalifikowanej pomocy. Ale wszyscy trzeźwo zdają sobie sprawę, że niestety nie dostaną się do Pucharu Świata. A wtedy głównym zadaniem jest nauczenie się, jak uzyskać pozytywne emocje, a następnie słowa: „szybko”, „bezpiecznie”, „pięknie”, „bez zbyt dużego wydatku energetycznego”, „technicznie”, „z gracją”, „z pełną kontrolą”, „w każdych warunkach” i tak dalej. W końcu w narciarstwie, tak jak w życiu, nie ma granicy doskonałości i wszystko jest bardzo względne. Zawsze miałem wielki szacunek dla ludzi, którzy będąc już dość zaawansowanymi (technicznie) narciarzami, przychodzili do naszej szkoły, aby poprawić swój poziom. I nie ma znaczenia, co ci ludzie robią w życiu codziennym. Zawsze się uczą, zawsze się doskonalą, zawsze „rosną”.
Nasz gigant stoi. Teraz możemy iść na kawę. Ale warunki są tak dobre: mróz, słońce i 35 minut do rozpoczęcia zajęć. Giganta można „ustrzelić” kilka razy. Po pierwsze, żeby zrozumieć, co ustawiliśmy oraz czy konfiguracja będzie bezpieczna i efektywna do treningu dla uczniów. A po drugie, kiedy jeszcze można się rozwijać? 35 minut, które można poświęcić sobie… albo kawie.
Czy pamiętacie stary dowcip o tym, co dobry kucharz wkłada do garnka, żeby zrobić pyszny barszcz? Nie mięso, nie wodę, nie buraki. Przede wszystkim wkłada w to swoją duszę. Prawdopodobnie każdy chciałby być uczony przez osobę, która wkłada w swoją pracę duszę. Tak, każdy jest inny, ma inny temperament i podejście. Ale niezależnie od podejścia instruktor musi być profesjonalistą. Musi wytłumaczyć, stworzyć wizualny obraz, czyli pokazać, a dopiero potem poprosić o powtórzenie tego czy innego elementu. Wielu mogłoby się tutaj spierać. Są świetni nauczyciele, którzy spędzają cały dzień szkolenia, stojąc na stoku w butach i nic nie pokazując. W tym samym czasie ich uczniowie robią ogromne postępy. Wtedy nie są instruktorami, tylko trenerami, ale to zupełnie inni specjaliści. Głównym zadaniem trenera jest wygrywanie za wszelką cenę i tyle. Czasem kijem po plecach, czasem miłym słowem – wszystko dla cennych sekund. Instruktor ma zupełnie inne cele.
Po równaniu trasy giganta podjeżdżam do grupy. Wszyscy się uśmiechamy. Rozgrzewka. Rozciągamy się na śniegu, dobrze się bawimy. Doświadczeni koledzy nauczyli mnie pisać plan lekcji przed jej rozpoczęciem i to niekoniecznie na papierze. Pierwszego dnia poznawaliśmy się, ale dziś nie jest pierwszy dzień i jestem już dobrze zaznajomiony z „materiałem”, z którego ukształtujemy dobrych narciarzy. „No, moi podopieczni, spróbujmy. Linia ramion, linia bioder, linia kolan. Do dzieła. Dlaczego się nie uśmiechasz? Nie jesteś w biurze – tu jest lepiej niż w pracy. Bez uśmiechu nic nie zadziała”.
Kolejną integralną cechą dobrego instruktora powinna być umiejętność dostrzegania i podkreślania tego, co najważniejsze. Każdy ma jakiś ideał w narciarstwie, dla niektórych ten ideał wyznaczają transmisje Eurosportu z Pucharu Świata. W stosunku do tych ideałów każdy ma kilkadziesiąt błędów, niedociągnięć i nieporozumień. A czy byłoby sensowne, gdybyśmy przedstawili całą tę magiczną listę naraz? Oczywiście zaczniemy np. od kontrolowania braku kontrrotacji, naciskania na duży palec zewnętrznej stopy, pilnowania wydechu pod koniec skrętu, wypychania zewnętrznej narty do przodu przy zachowaniu pochylenia sylwetki do przodu, prostowania zewnętrznej nogi w końcowej fazie skrętu, domykania skrętu zewnętrzną ręką, pamiętania o używaniu „szybkich” nóg przy przekrawędzowaniu, wyprzedzającego ruchu skrętnego tułowiem w stronę zamierzonego skrętu i robienia wszystkiego płynnie. Spróbuj pilnować więcej niż dwóch elementów podczas zjazdów, a zapewniam, że się nie uda. Warszawa czy Kijów też nie pojawiły się z dnia na dzień w takim stanie, w jakim je aktualnie widzimy. Dobry instruktor powinien umieć wskazać najważniejsze (maksymalnie dwa) błędy techniczne, nad którymi trzeba popracować. Bardzo dobry instruktor może nawet nie dyskutować o tych błędach, a jedynie zasugerować „coś” do zrobienia, co pomoże, o ile oczywiście nie poprosimy go o pełny układ wykresów wektorowych biomechaniki.
Trasa giganta jest dziś w niesamowitym stanie, ale choćbym nie wiem, jak chciał jeździć, to jestem w pracy, więc stoję na mecie, kręcę filmiki, komentuję przejazdy chłopaków i dziewczyn. Tak, teraz jeździmy non stop: oni nie marzną, a ja… herbata z termosu słowackiego kolegi z sąsiedniego giganta plus mój batonik czekoladowy. Jak tu miło! Od razu przypomina mi się dowcip pana Jurka: „Jaki piękny byłby ten widok, gdyby nie zasłaniały go góry”. Jest zimno, a wiatr się wzmógł. Jeszcze jeden zjazd i wysyłam kursantów na obiad. Sam koryguję trasę i przekręcam płachty na bramkach „na kokardki”, żeby wiatr nie zdmuchnął ich w śnieg. Grupa „sportowa” nadal będzie jeździć, ale nadszedł czas, aby moi kursanci poćwiczyli. Przeczytałem kiedyś, że wszyscy kursanci dzielą się na cztery typy: wzrokowców (zobacz i powtórz), praktyków (jedź, jedź, jedź i może coś poprawisz), kinestetyków (kontroluj się na poziomie wrażeń) i teoretyków (musisz zrozumieć na 100% jak, dlaczego, po co?). Z mojego doświadczenia jako instruktor zdałem sobie sprawę, że najszybszy postęp czynią ci będący mieszanką wzrokowców i kinestetyków. Sugeruję więc, aby uczniowie patrzyli, analizowali, czuli siebie i swoje ciała. To działa. Po południu zajmiemy się kinestetyką.
Dobry instruktor musi być w stanie komunikować się z ludźmi. Ze wszystkimi rodzajami ludzi. Choć mówi się, że na nartach wszyscy są równi, to jednak każdy jest inny. Jeśli w grupie znajduje się wysoki rangą urzędnik, który dyktuje grupie i instruktorowi, dokąd jechać i co robić, dobry instruktor będzie w stanie sprawnie utemperować jego zapędy, wywołując uśmiech na twarzy całej grupy i nie obrażając samozwańczego „dowódcy”. Dobry instruktor nigdy nie przejedzie obojętnie obok nieznanego dziecka leżącego na stoku. Dobry instruktor zmieni lekcje w przyjemność nawet w deszczu. Dobry instruktor nigdy, nawet w swoim gronie, nie nazwie kursantów „klientami”. Dobry instruktor nigdy nie powie, że czarne jest białe, a białe jest czarne. Dobry instruktor nigdy nie piśnie złego słowa o swoich kolegach, nawet jeśli jest przekonany o ich niekompetencji.
Mieliśmy dobry trening. Jestem zmarznięty i zmęczony. Trasa giganta jest zebrana. Zmieniliśmy buty. Teraz w gondoli moi koledzy tryskają humorem i żartami. Tak, zapakowali dodatkową parę butów narciarskich do mojego i tak już ciężkiego plecaka. Ha ha ha. Jakie to zabawne. No nic, jutro ja coś wymyślę. Mam jeszcze czas na trening metaboliczny przed analizą wideo i prysznic. Surowo zabraniam dziewczynom przychodzić na analizę wideo w bieliźnie termicznej. To znacznie zaburza równowagę męskiej części grupy, a i ja muszę być skupiony. Skuteczna analiza wideo oznacza udany dalszy trening. To może być zabawa, ale cele i zadania są oczywiste. Ja omawiam pierwsze przejazdy. Potem komentują sami kursanci, podkreślając dwa najważniejsze elementy, nad którymi będą jutro pracować. Kolacja. Pyszna, szybka i włoska. A teraz czas na odpoczynek? A może nie…
Bardzo często po ukończeniu nauki studenci mówią: „Dziękujemy, nauczyliście nas”. Nalegam, że nie, uczysz się sam, a my tylko cię prowadzimy. I to twoja postawa determinuje twoje postępy. Niektórzy uważają, że opłacenie szkoły automatycznie podnosi ich poziom narciarstwa po jednym wspólnym zjeździe i trzech drinkach w barze. Nie, trzeba pracować nad sobą: zarówno na nartach, jak i w życiu. A postępy narciarskie przychodzą w różnym czasie dla różnych ludzi. Ktoś pierwszego dnia, ktoś miesiąc po wspólnych lekcjach. Wielu instruktorów lubi uczyć początkujących i grupy „poniżej średniej”. Owszem, samemu nie jeździ się dużo, ale satysfakcję z pracy czerpie się każdego dnia, obserwując stałe postępy swoich uczniów. Z tego względu praca z ludźmi związanymi ze sportem może być czasem niewdzięczna. Mogą nie robić żadnych postępów, a nawet notować regres. To wcale nie jest wina instruktora. Często robimy krok w tył przed przejściem na jakościowo nowy poziom. Wtedy trzeba uzbroić się w cierpliwość i wykonać jeszcze tysiąc skrętów.
Kiedy większość ludzi oddaje się degustacjom winka, miłym rozmowom i „wrażeniom” po kolacji, ja muszę prowadzić godzinne seminarium na temat serwisu nart i przygotować pięć (a może 25?) par nart w piwnicy. Ostrzenie i smarowanie. Tradycyjnie zaczynam od własnych nart, bo inaczej nie zdążę ich w ogóle przygotować. Najważniejsze to nie zasnąć na stojąco – miałem takie przypadki. Muzyka, towarzystwo i jeden dżingiel jägermeistera nie pozwalają mi zamknąć oczu. Jest wpół do drugiej. Czas na drzemkę. Myśląc o tym, jak bardzo kocham swoją pracę, zasypiam. Jutro kolejny wspaniały dzień. Jutro postaram się być dobrym instruktorem.