Jesteśmy mniej więcej na półmetku zmagań czołowych alpejczyków w okresie pomiędzy świętami Bożego Narodzenia i Nowym Rokiem. Dotychczas rozegrano dwa giganty pań w Semmering (Austria) i supergigant panów we włoskiej Santa Caterina. Nie udało się niestety przeprowadzić dzisiejszego zjazdu panów tamże, a to za sprawą pogody. W rejony alpejskie nadciągnęły, jakże potrzebne, opady śniegu, ale za to wraz z silnym wiatrem. W tych warunkach, nawet pomimo obniżenia startu zjazdu do poziomu tego używanego do supergiganta, konkurencja odbyć się nie mogła. Trochę szkoda, gdyż rozprawienie się z trasą zjazdu zapowiadał Christof Innerhofer. Przypominam, że w ubiegłym sezonie ten zawodnik, jadąc po bardzo dobre miejsce, a może nawet zwycięstwo, zawadził o płachtę z dwoma tyczkami i przez czas jakiś wlókł za sobą jedną z plastikowych rur oraz skakał z krawędzi z goglami na ustach. Kiedy wreszcie uwolnił się od tyczki, na ramionach powiewała mu do samej mety płachta bramkowa niczym peleryna supermana. Ostatecznie, pomimo tych przeciwności, uplasował się tuż poza podium. Wszytko do obejrzenia na YouTube. We wtorkowym supergigancie tryumfował ponownie Norweg Kjetil Jansrud przed Hannesem Raicheltem z Austrii i Dominikiem Parisem z Włoch. Norweg – póki co – w supergigancie stanowi klasę dla siebie.
Pogoda nie rozpieszczała także pań. O ile we wtorek na trasie giganta panowały warunki słabej widoczności, o tyle w środę mieliśmy już do czynienia z regularną śnieżycą, połączoną z huraganowym wiatrem. Moim zdaniem, warunki do rozegrania zawodów były co najmniej graniczne, no ale ścigać się trzeba i odrabiać zaległe zawody. We wtorek z trasą zmierzyła się powracająca do ścigania Anna Veith (de domo Fenninger), ale do finałowej trzydziestki niestety nie wjechała. Pierwsze koty za płoty. Niedługo zapewne będzie lepiej. Na trudnej i w środkowej części bardzo mocno podkręconej trasie w stylu starego giganta, panie radziły sobie różnie. Trochę pierwszy przejazd zawaliła Lara Gut, a mocne Włoszki: Goggia, Brignione i Fanchini (Nadia) wypadły z trasy. Popisała się za to Mikaela Shiffrin, która po świątecznej przerwie wydaje się być bardzo odświeżona i wypoczęta. Shiffrin potwierdziła klasę i pozostała na prowadzeniu po drugim przejeździe realizując drugie zwycięstwo w gigancie. Amerykanka pokonała drugą na mecie Tessę Worley aż o 0,78 sekundy. Trzecia finiszowała odrodzona Manuela Moelgg z Włoch, która wreszcie pokazała dwa równe i agresywne przejazdy. We środę w opisywanych już dramatycznych warunkach ponownie – choć nie tak przekonujące – zwycięstwo zaliczyła Mikaela Shiffrin wykazując się przy tym ogromną pewnością i skutecznością. Warunki podczas jej drugiego przejazdu były już naprawdę tragiczne, a dziura sięgała do kolana (no prawie). Miejsce drugie zajęła wspaniale jeżdżąca Worley, a trzecie wreszcie Wiktoria Rebensburg. Annę Veith sklasyfikowano tym razem na pozycji 25.
Niestety słabe warunki spowodowały też straty. Przez następne osiem tygodni w zawodach nie zobaczymy Marii Pietilae-Holmner ze Szwecji, która uległa kontuzji w drugim przejeździe wtorkowej rywalizacji. Mam nadzieję, że będzie gotowa na mistrzostwa świata w lutym.
We czwartek w programie slalom pań i kombinacja panów – o ile pogoda pozwoli.
I jeszcze ciekawostka: Mikaela Shiffrin spędzała święta w Południowym Tyrolu wraz rodziną Moelgg. Zawodniczka była bardzo szczęśliwa z takiego rozwiązania i w wywiadzie powiedziała, że być może jej obecna forma jest skutkiem wspaniałych rodzinnych świąt w gronie przyjaciół. Zawsze mówiłem, że Południowy Tyrol to magiczna kraina.