Sezon pań ruszył wreszcie z kopyta w fińskim Levi. Zbyt duży opad śniegu nie pozwolił bowiem na rozegranie giganta w Sölden, a z kolei brak tegoż w Lech uniemożliwił zorganizowanie zawodów równoległych.
Wszystkim lamentującym i wykorzystującym ten fakt, żeby przekonać, iż sezon powinien zaczynać się później niż pod koniec października przypomnę historię z mojego życia. Otóż kiedy przybyłem w 1988 roku na stałe do Szwajcarii, bardzo cieszyłem się na nadchodzący sezon. Niestety pierwszy poważny śnieg spadł w Alpach dopiero około 10.02.1989 roku. Owszem zbyt fajne (szczególnie dla branży) to nie było, ale jakoś specjalnie nikt tragedii nie robił. Zdarza się…
W Levi wszystko było, jak należy. Idealnie naśnieżony stok (zdjęcie lodu z bruzdami zrobionymi piłami mechanicznymi robi wrażenie), biały krajobraz po horyzont. Do tego w piątek, ku uciesze zawodniczek i osób obsługi można było obserwować zjawisko zorzy polarnej. Czad!
Na starcie pierwszego, sobotniego slalomu zobaczyliśmy 75 zawodniczek. Listę startową otwierała Lena Dürr, a zamykała Polka, Magdalena Łuczak. Dla Magdy miał to być zarazem debiut w alpejskim Pucharze Świata w konkurencji slalom. Po pierwszym przejeździe stało się jasne, że minęło lato, a wielkich zmian w ścisłej czołówce nie przyniosło (choć trochę nowych twarzy jednak się pokazało). Lena Dürr po raz kolejny udowodniła, że slalomy jeździć potrafi wygrywając pierwszą odsłonę. Zaraz za nią uplasowały się: Anna Swenn-Larsson; Mikaela Shiffrin; Petra Vlhová oraz Wendy Holdener, czyli wszystko po staremu. Natomiast dalej zrobiło się bardzo ciekawie, gdyż na kolejnych miejscach zameldowały się: Ana Bucik; Zrinka Ljutić; Hanna Aronsson Elfman i Charlie Guest. Za wyjątkiem Bucik, wszystkie z numerami powyżej 25. Magda Łuczak nie ukończyła pierwszego przejazdu.
Przejazd drugi, to absolutny popis Shiffrin, która ostatecznie wygrała wyprzedzając Swenn Larson i Vlhovą. Tradycyjnie, Lena Dürr nie wytrzymała presji i pojechała z „zaciągniętym ręcznym” zajmując czwartą lokatę. Niestety, zarówno Ljutić, jak i Guest nie ukończyły swoich drugich przejazdów, ale pokazały, że trzeba się będzie z nimi liczyć w najbliższej przyszłości. Tak samo, jak z Hanną Aronsson Elfer, która ostatecznie ukończyła na miejscu 9. Wszystkie trzy to wielkie talenty! W ten sposób Mikaela Shiffrin wygrała po raz 75. zawody alpejskiego Pucharu Świata, zgarnęła 5. renifera i wyrównała rekord Petry Vlhovej w Levi. Na uwagę zasługuje także bardzo słaba postawa Austriaczek. Najlepsza z nich Katharina Liensberger finiszowała dopiero jedenasta.
Dzień drugi to ponownie te same nazwiska na czele klasyfikacji pierwszego przejazdu (Shiffrin, Dürr, Vlhová, Holdener), za wyjątkiem Anny Swenn Larsson, która opuściła trasę w jej górnej partii. Dobrze Ljutić, Popović, Stjernesund i Hector!). Po bardzo dobrej i momentami brawurowej jeździe do mety nie dotarła jednak Brytyjka Charlie Guest, a szkoda! Magda ukończyła ten przejazd na miejscu 41. pozostawiając w pobitym polu kilka znanych zawodniczek. Wierzę, że będzie dobrze.
Drugi przejazd to pojedynek gigantów, z którego zwycięsko wyszła Mikaela Shiffrin wyprzedzając Wendy Holdener (przez chwilę myślałem, że wreszcie jej się uda) i Petrę Vlhovą. Lena Dürr, aż się wierzyć nie chce, ale znowu nie wytrzymała presji i ukończyła na czwartym. A przecież zawodniczka ta jeździ naprawdę wspaniale. Chyba najbardziej czysto i najbardziej „auf Zug” z całej czołówki. Możliwe, że Niemce przydałby się sportowy psycholog. Na miejscach 5., 6., i 7. Hector (wyrównanie najlepszego wyniku w karierze w slalomie), Popović i Ljutić. Liensberger, ponownie najszybsza z Austriaczek dopiero na 8.
Tym samym, po dzisiejszych zawodach Shiffrin ma największe stadko reniferów w Levi, gdyż liczące już 6 osobników. Cieszą nowe twarze dobijające do absolutnej czołówki, a forma Chorwatek szokuje. Charlie Guest już w ubiegłym sezonie zapowiedziała, że kiedyś wygra zawody alpejskiego Pucharu Świata i wiele wskazuje na to, że to się może zdarzyć (pomimo dwóch DNF). Dziewczyny, na które na pewno warto zwrócić większą uwagę (oprócz Chorwatek) w przyszłości to Amerykanki Moltzan (już dobrze znana) i Sunshine, Szwedka Hanna Aronsson Elfer, Francuzka Marie Lamure i Niemka Andrea Filser. Pokazały one ogromny potencjał i w niedalekiej już przyszłości mogą trochę gwałtowniej dobijać się do czołówki. Martwi mnie postawa Petry Vlhovej i to nie na trasie. Słowaczka ponownie (mówiła to też w wywiadach przed sezonem) stwierdziła, że brakuje jej motywacji (i tak też trochę wyglądała). To wielka szkoda, gdyż jej pojedynki z Shiffrin były przez kilka sezonów doprawdy legendarne. Z kolei Mikaela zdaje się być w formie, jaką ostatni raz prezentowała w sezonie 2017/18. Cóż, taki jest sport.
Na koniec ciekawostka: ostatnią zawodniczką, która wygrała w Levi i nie nazywała się Shiffrin lub Vlhová była… Tina Maze, a działo się to w listopadzie roku 2014. Za tydzień Killington!