Nocne (a w zasadzie wieczorne) slalomy mają swój niesamowity urok. Atmosfera jest nieziemska, publiczność dopisuje. Szafa gra… Na mapie nocnych slalomów i gigantów Flachau zajmuje miejsce szczególne. To jedna z nielicznych tras na świecie, gdzie z budki startowej widać linię mety oraz wielotysięczny tłum zebrany na arenie tuż za nią. Niektórym ta sceneria dodaje skrzydeł, innych (lub inne) onieśmiela. Dokładnie tak było również podczas ostatnich zawodów.
Najlepszy przejazd życia (w drugim przejeździe) wykonała Szwedka Anna Swenn-Larsson uzyskując najlepszy czas i awansując na miejsce drugie w końcowej klasyfikacji. Na dodatek dokonała tego zaraz po wspaniałym występie Wendy Holdener, kiedy wydawało się, że czas Szwajcarki pozostanie niepokonany. Holdener ostatecznie skończyła na miejscu czwartym. Presji nie podołała za to Katharina Liensberger, która bardzo (możliwe, że za bardzo) chciała dobrze wypaść przed własną publicznością (ostatecznie miejsce piąte).
Na nieszczęście trudom zawodów nie podołała także trasa. W drugim przejeździe utworzyła się tu i ówdzie spora dziura. Na szczęście w większości przypadków były to głębokie, równoległe wgłębienia powstałe na skutek skrętów ciętych. Niemniej czołowe zawodniczki pierwszego przejazdu w osobach Shiffrin i Vlhovej łatwo nie miały. Tracąca do Słowaczki aż 0,6 sekundy Mikaela nie potrafiła wznieść się na swój normalny poziom. Jechała niezbyt płynnie i jakby trochę niepewnie. Szwajcarscy komentatorzy (oczywiście będący na miejscu we Flachau) podkreślali, że Amerykanka ma pewne problemy z odpowiednim zestrojeniem sprzętu. Podobno pomiędzy przejazdami próbowała aż pięciu różnych par nart. Jak widać z mizernym skutkiem, gdyż zajęła dopiero trzecie miejsce. Vlhová dowiozła do mety 0,12 sekundy przewagi i wygrała kolejne zawody APŚ. Panie gratulowały sobie na mecie, ale wiele ciepła w ich uściskach nie było widać. Tak, czy inaczej sezon rozwija się ciekawie, choć przewaga (punktowa) Shiffrin jest nadal bardzo wyraźna.
Na koniec ciekawostka. Dla mnie największą bohaterką tych zawodów jest kanadyjka Ali Nullmeyer. Słyszeliście coś o niej? Zapewne nie, a szkoda. Dziewczyna ta (zaledwie dwudziestodwulatka) prawie dokładnie dwa lata temu miała na treningu w Sölden ciężki wypadek podczas, którego zerwała więzadła krzyżowe w obu kolanach. Teraz we Flachau jechała swoje pierwsze zawody APŚ po kontuzji. Skończyła je na miejscu szesnastym i zdobyła pierwsze punkty w najważniejszej lidze. Żeby czegoś takiego dokonać, trzeba mieć doprawdy mocny charakter. Podziwiam i wracam do arcyciekawej lektury autobiografii Aksela Lunda Svindala pod tytułem „Større enn meg”, co w wolnym tłumaczeniu znaczy „Większe niż ja”. Właśnie czytam o wypadku w Beaver Creek…