Wspaniały, alpejski spektakl rozpoczął się już w piątek i to jeszcze zanim pierwszy zawodnik ruszył na słynął trasę Streif w Kitzbühel.
Otóż w ramach realizacji projektu „Speed” (wraz z firmą Red Bull) w charakterze przedzjeżdżacza pierwszego zjazdu wystąpił legendarny zawodnik, ośmiokrotny zdobywca Wielkiej Kryształowej Kuli Marcel Hirscher. Wydarzenie to, dało upust wielkiej liczbie spekulacji na temat ewentualnego powrotu Marcela do poważnego ścigania. „Ludzie na mieście” mówią, że Hirscher wystartuje na igrzyskach, ale w barwach Królestwa Niderlandów (jego mama jest Holenderką) przetaczając na dowód status zawodnika, który można odczytać na stronach FIS-u. „Active – not allowed” – ni mniej, ni więcej napisane jest przy nazwisku Hirschera. Zwolennicy teorii powrotu sugerują, iż znaczy to, że trwają rozmowy pomiędzy FIS-em, a niderlandzką federacją. Być może… Osobiście jednak w powrót Marcela do aktywnego ścigania nie wierzę. Uważam, że choć były zawodnik jest fantastycznie przygotowany, a na trasie Streifu pokazał się naprawdę dobrze na ewentualnym „come backu” może jedynie stracić. Trudno byłoby mu kontynuować karierę na poprzednim poziomie, a nieuniknione porażki byłyby moim zdaniem rozmienianiem poprzednich sukcesów na drobne. Cóż, niedługo już wszystko będzie jasne, wszakże igrzyska za pasem. Sam główny zainteresowany uparcie twierdzi, że wracać nie zamierza, a projekt „Speed” był wydarzeniem jednorazowym.
Pierwszy zjazd miał minimalnie skrócony najazd do pierwszej trudności trasy jaką jest „Mausefalle”, czyli pułapka na myszy. Zawodnicy przez ten fragment trasy zamiast lecieć, po prostu jechali. Nie wpłynęło to na czas zjazdu, ani na atrakcyjność imprezy. Podobnie, jak korekta trasy zaraz za Hausbergkante, gdzie postawiono o jedną bramkę więcej. Jej celem jest obniżenie linii zjazdu w pierwszej fazie trawersu, tak aby ponowne podciągnięcie linii spowodowało minimalne spowolnienie przed wjazdem na szus do mety. Starzy wyjadacze (np. Beat Feuz) bardzo krytykowali to rozwiązanie. Młodsi natomiast (np. Marco Odermatt) nie widzieli w takiej korekcie nic złego. Ostatecznie, w piątek, po bardzo dobrej i śmiałej jeździe zwyciężył Aleksander Aamodt Kilde, wyprzedzając weterana alpejskich tras Johana Clarey (drugi raz zajął w Kitz drugie miejsce) oraz startującego z numerem 43. kolejnego Francuza Blaise Giezendannera. Miejsce to było ogromną niespodzianką zarówno dla widzów, zawodników z Austrii i Szwajcarii (bez podium!) oraz samego zainteresowanego, który dosłownie uwierzyć nie mógł w swoje szczęście.
Ze względu na pogodę drugi zjazd w Kitz przeniesiono na niedzielę, a w sobotę panowie ścigali się w slalomie. Gęsto padający śnieg zadania nie uławiał, takoż trudna i ciekawie ustawiona w obu przejazdach trasa. Wiele wskazywało na to, że zwycięzcą zostanie Henrik Kristoferssen, który zajmował po pierwszym przejeździe miejsce 24., ale znakomicie wykorzystał stan trasy przejazdu drugiego i wysoko zawiesił poprzeczkę. Dopiero Lucas Braathen wyprzedził kolegę z drużyny. Szósty po pierwszym przejeździe Dave Ryding z Wielkiej Brytanii pojechał płynnie i szybko, ale bez wielkiego ryzyka. Pomimo to wyprzedził Braathena łącznie o 0,38 sekundy. Co stało się potem było wprost nie do uwierzenia. Dwóch zawodników z czołowej piątki nie dotarło do mety (Razzoli i Foss-Solevåg). Trzech pozostałych (Rochat, Noel i Vinatzer) po koszmarnych błędach przepadło w czeluściach drugiej dziesiątki (no dobra, Marc Rochat skończył na ósmym). Tym samym Dave Ryding w wieku lat 35. i po niezliczonych próbach stanął wreszcie na najwyższym stopniu podium APŚ. Jest to także pierwsze zwycięstwo reprezentanta lub reprezentantki Wielkiej Brytanii w tym cyklu zawodów. Doprawdy historyczna chwila. Dla mnie historia zatoczyła koło. Przecież to właśnie brytyjscy weterani wojen afgańskich liżący rany w Alpach uczyli lokalesów korzystania z nart i organizacji zawodów. Pisałem o tym już kiedyś… Tak, czy inaczej wielkie brawa dla – podobno – bardzo sympatycznego Brytola.
Niedzielny, rozegrany na pełnej trasie zjazd to straszna zemsta Szwajcarów za Wengen i porażkę w piątek. Na miejscu pierwszym, po wspaniałej i nieprawdopodobnie stabilnej jeździe zameldował się Beat Feuz (trzecie zwycięstwo na Streifie). Na miejscu drugim brawurowy i cudowny technicznie Marco Odermatt, który o mało nie padł ofiarą tej dodatkowej bramki za Hausbergkante (ledwo się zmieścił i tam stracił zapewne miejsce pierwsze). Dopiero na najniższym stopniu podium zobaczyliśmy przedstawiciela gospodarzy w osobie ciągle mało znanego Daniela Hemetsbergera. Kilde, Paris, Kriechmayer tym razem bez sukcesów.
Panie, również w konkurencjach szybkościowych, ścigały się na przepięknej i wymagającej trasie w Cortina d’Ampezzo. Było szybko i chyba żadna z nich nie pokonała zjazdu bez błędów. Kilka i to naprawdę sporych miała na swoim koncie Sofia Goggia. Pomimo to Włoszka uzyskała najlepszy czas. Sofia, jak żadna inna zawodniczka, potrafi cały czas szukać prędkości, a komórki odpowiedzialne za strach lub chociażby głębsze zastanowienie w trudnych momentach trasy ma chyba amputowane w całości. Jej jazda jest nieprawdopodobnie ryzykowna, ale… bardzo szybka. Doprawdy warto zajrzeć na YouTube, żeby obejrzeć to jeszcze raz. Na miejscu drugim Austriaczka, pięknie jeżdżąca technicznie Ramona Siebenhofer, a na trzecim zwolna osiągająca olimpijską formę, moja ulubienica Ester Ledecká. O wielkim pechu (ale i szczęściu) mówić może Federica Brignone, która niedaleko przed metą wyszła bez szwanku z ogromnej opresji. To też warto obejrzeć jeszcze raz, gdyż zawodniczka – moim zdaniem – cały czas zachowywała zimną krew i sporo kontroli. Z opresji udało się wyjść cało, ale ewentualne miejsce na podium diabli wzięli.
Supergigant w Cortinie ustawiony był dziwnie. Do mety nie dotarły aż 24 zawodniczki (w tej liczbie niestety także Maryna, ale podobno nic się jej nie stało – nie widziałem, bo transmisja przeniosła się do Kitz). Na trasie niestety upadła także szalona Sofia Goggia. Dzień wcześniej, po ekwilibrystycznych wyczynach na trasie zjazdu pomyślałem sobie przez chwilkę: „czy ty aby dziewczyno czasem nie przesadzasz z tym ryzykiem?”, no i niestety sprawdziło się. Sofia po zrobieniu prawie szpagatu, a następnie fikołka jest mocno poobijana. Agencje piszą o urazie kolana oraz pleców. Zawodniczka via Instagram napisała, że zrobi wszystko, aby stanąć na starcie w Chinach. Została odwieziona na dokładne badania do Mediolanu, więc wkrótce powinno być wiadomo więcej. Szkoda! Wygrała inna reprezentantka Azzurich Elena Curtoni wyprzedzając Tamarę Tippler z Austrii i Michelle Gisin ze Szwajcarii. Gisin, która przed zwodami w Cortinie zrobiła sobie tydzień przerwy jeszcze w piątek emanowała taką pozytywną energią, że aż miło było popatrzeć (via Instagram Tiny Weirather).
Ja niestety, po raz kolejny lekko zwątpiłem w sens supergigantów. Trochę zbyt niebezpiecznie to wygląda, szczególnie przy prędkościach rozwijanych na trasach.
I to tyle.