NTN Snow & More 2017/2018 nr 1
34 jest w porządku. Wracam pomału do Warszawy, z coraz częściej przerywają- cym silnikiem. W domu jestem o trzeciej nad ranem, ale już o siódmej melduję się w zaprzyjaźnionym warsztacie. Dia- gnoza jest powalająca: spalona sonda lambda, a w zbiorniku zamiast paliwa dziwna, śmierdząca ciecz. Nie ma co, trafiłem na „chrzczoną” benzynę… Jest źle, gdyż nikt ze znajomych nie dyspo- nuje wystarczająco dużym pojazdem do zabrania 45 carvingowych bojek. Czas ucieka… Wreszcie po wykona- niu przynajmniej 100 telefonów udaje mi się pożyczyć blaszaka Mercedesa MB 100. Jest w nim głośno jak cholera, pędzi maksimum 100 km/h, ale jedzie. Wiem już, że sam nie podołam. W środę wieczorem w trasę rusza więc ze mną pracownik serwisu DID Sport o pseudo- nimie – jeśli dobrze pamiętam – „Cypis”. Lecimy, o ile można to tak nazwać… Przed fabryką w Salzburgu jesteśmy o świcie, ale formalności z wydaniem i wypełnieniem formularzy celnych prze- ciągają się do popołudnia. Człowiek, który nas obsługuje, widząc w jakim je- stem stanie zmęczenia i stresu, wypeł- nia za mnie dokumenty i stara się ulżyć. Do dziś dnia pozdrawiamy się serdecz- nie na targach ISPO… W drodze po- wrotnej „Cypis” prowadzi, a ja kalkuluję, na którą dotrę do Zakopca. Nie będzie źle, złapię przynajmniej pięć do sześciu godzin snu. Granica austriacko-czeska mija spokojnie. Stemplujemy plik papie- rów i w drogę. W Gorzyczkach nieste- ty stop. Celnicy kierują nas na bok, do urzędu. Czekamy w holu na twardych jak cholera krzesełkach, ale przynaj- mniej jest ciepło. Przez pierwsze kilka godzin nikt się nami nie interesuje, aż wreszcie po północy, kiedy odprawio- no już wszystkie ciężarówki, przychodzi dwóch funkcjonariuszy z pytaniem, co mamy: – Sprzęt do zawodów i koszulki star- towe – odpowiadam. – Koszulki? – z za- interesowaniem podchwytuje celnik – to są tekstylia, a tych w naszym urzędzie nie climy. – Panie! To nie są ubrania, tyl- ko numery startowe. W Warszawie do- wiadywałem się, że nie ma na nie cła, podobnie jak na bojki do zawodów – mówię już nieco zdenerwowany. – Ale powiedział pan koszulki, a to tekstylia. Chodźmy zrobić rewizję! Takich rewizji mieliśmy w ciągu nocy całkiem sporo i zawsze wyglądały tak samo: jeden z nas szedł do samo- chodu z jednym tylko celnikiem. Tych dwóch sukinsynów po prostu chciało wyłudzić łapówkę, a ja się uparłem, że nie dam. Puścili nas dopiero o szóstej rano, kiedy zapytałem, o której do pra- cy przychodzi naczelnik. Dalsza droga do Zakopanego była gehenną, gdyż obaj umieraliśmy ze zmęczenia. „Cypis” opuścił mnie w Krakowie, a ja dotarłem do zakopiańskiego Imperiala o 11 rano w piątek z zamiarem położenia się spać chociaż na godzinę. Niestety, nic z tego nie wyszło. Zdążyłem się tylko wykąpać, kiedy przyjechała z Warsza- wy reszta ekipy i wzięliśmy się za or- ganizowanie biura oraz tysięcy różnych rzeczy. Wieczorem poszliśmy na Nosal w celu zbadania trasy. Nie była zła. Po- mału stres odpuszcza i szykuję się na mały wypoczynek. Ale chwileczkę! Nie- sprawdzone są jeszcze nowe, wielkie dmuchane bramy startowe. „To potrwa tylko z pół godzinki i będzie można za- lec w łóżku” – myślę naiwnie. Następne ujęcie: jest druga w nocy, a pierwsza z bram nawet nie jest na- pompowana w połowie. Używamy kompresora tłoczącego za mało powie- trza, ale za to pod dużym ciśnieniem. Nie jest dobrze, ale już nie mogę i idę spać na parę godzin. Ponowna walka z bramami rozpo- czyna się o świcie. Wreszcie pompuje je obsługa warsztatu wulkanizacyjnego w mieście, a pod Nosal trafiają na go- dzinę przed startem za pomocą odkry- tej ciężarówki, łamiąc kilka mniejszych gałęzi drzew po drodze. Od 14 możemy wejść na stok. Cza- su mało, gdyż start zaplanowaliśmy na 16.30. Ustawiamy trasę, grodzimy wybieg – normalka, choć jest nas tylko kilku. Jeszcze tylko pani z marketingu sponsora życzy sobie, żeby ważący 300 kg i mający powierzchnię boiska do koszykówki baner umieścić na stoku powyżej startu. Dyskusja nie ma sen- su… Kolega Andrzej przypiął sobie do pleców goprowską akię z rzeczonym banerem i wpiął się w Pomę. Jadąc tuż za nim na wyciągu, uświadamiam so- bie, że jeśli nie wytrzyma lina, talerzyk lub Andrzej, to nawet nie zdążę krzyk- nąć, zanim zginę, a wraz ze mną wszy- scy w linii poniżej. Ale jest mi już wszyst- ko jedno. Poma na Nosalu jednak jest mocna i baner trafia na stok. Wreszcie z półgodzinnym opóźnie- niem zaczynamy. Jadę jako vorlaufer, a nogi mam jak z waty. Potem komen- 20 lat Magazynu NTN Snow & More
Made with FlippingBook
RkJQdWJsaXNoZXIy NDU4MTI=