NTN Snow & More 2017/2018 nr 1

60 Rozmaitości Nie chcemy być marką najtańszą, ale najlepszą. Biorąc pod uwagę wiedzę i pasję inżynierów Elana, wiem, że jest to możliwe, ale musi zająć trochę czasu. Trochę inaczej układały się losy Dag- mary Krzyżyńskiej, która wspomina: – Pochodzę z Karpacza, a motorem moich pasji sportowych był tata. Do piętnastego roku życia równolegle cią- gnęłam narciarstwo alpejskie i tenis. Ostatecznie razem z tatą zadecydowa- liśmy, że stawiamy na deski i znalazłam się w reprezentacji… Czy żałuję? Na pewno nie. Na nartach spędziłam wspa- niały czas, poznałam fantastycznych ludzi i zażyłam tak zwanego wielkiego sportu. Być może w tenisie nie byłoby to możliwe… Panie poznały się po raz pierwszy w roku 2000, kiedy Tereza do- łączyła do treningów polskiej reprezen- tacji kierowanej przez Ernesta Kovača, wybitnego słoweńskiego szkoleniowca. Kula Gigantula, tak wspaniale jeździła – ze śmiechem dodaje Tereza. Dobrze jeździłam nie tylko w gigantach. W sla- lomach miałam 7 FIS-punktów, a to na- prawdę świetny wynik. Do kariery w APŚ zabrakło mi zwyczajnie „głowy”, wiem to dziś – wspomina Dagmara – od kiedy zaczęto patrzeć na mnie, jak na jedną z faworytek cała się usztywniałam… Ostatecznie po mistrzostwach świata w Åre w 2007 roku powiedziałam dość, ale z narciarstwem rozstać się nie chcia- łam. Zaczęłam jeździć skicross, które- go podstawą i tak jest gigant, z myślą o igrzyskach w Vancouver w roku 2010. To była moja ostatnia życiowa szansa na olimpijski wynik w sporcie. Wtedy też po raz pierwszy zaczęłam używać nart firmy Elan. Los bywa jednak okrutny i w roku 2009, podczas zawodów skicros- sowego PŚ w austriackim St. Johan in w Tarvisio zerwałam sobie więzadło po- boczne w kolanie. Ze łzami w oczach wystartowałam jeszcze w supergigan- cie i zdobyłam srebro, przegrywając jedynie z Alessandrą Merlin. Ciągle miałam cień nadziei… W gigancie, po pierwszym przejeździe byłam trzecia za Karen Putzer i… Dagmarą. Wszystkie trzy nie dojechałyśmy do mety w dru- gim. Ja niestety skończyłam w karet- ce z połamanymi żebrami i przebitym płucem. Jeszcze się nie poddawałam, ale los nadal płatał figle. Po powrocie na śnieg jesienią 2003 roku na trenin- gu w Saas-Fee złamałam miednicę. Na nowo uczyłam się chodzić i potem jeź- dzić. Po zaledwie trzech miesiącach, na koniec sezonu zajęłam trzecie miejsce na mistrzostwach Czech za Sarką Za- hrobską. W grudniu 2004 roku w Sarn- tal zerwałam po raz czwarty więzadło krzyżowe… Nie miałam sił, aby kolejny raz powrócić do ścigania, zostałam tre- nerką… – Trener się zgodził, gdyż byłam do- brym koniem pociągowym – wspomina Czeszka. – Z tego układu każdy miał profit: ja miałam z kim trenować, a Dag- mara i pozostałe zawodniczki równały do mnie… Kilka lat później nie było już tak różowo. Ponownie wracałam po kontuzji i chciałam ćwiczyć z Polkami, ale trenerem był Roland Bair. Dziewczę- ta zrobiły ogromne postępy i nie mogłam z nimi więcej trenować… Rzeczywiście, na czasy Rolanda Baira przypada złoty okres naszego współczesnego narciar- stwa alpejskiego pań, a także najlepsze wyniki Dagmary. W roku 2004 Krzyżyń- ska wygrała klasyfikację giganta Pucha- ru Europy. Podczas mistrzostw Polski w Szczyrku w swojej koronnej konku- rencji wykręciła najlepszy czas dnia, po- konując także jadących po tej samej tra- sie panów. – Daga miała wtedy ksywkę

RkJQdWJsaXNoZXIy NDU4MTI=