NTN Snow & More 2017/2018 nr 2
wyzwanie już po pierwszych krokach na Baltoro. Wcześniej marzyłem, by go w ogóle zobaczyć. Jak już go ujrzałem, to chciałem na niego wejść. Jak już wszedłem, to myślałem, by dzisiejszy marsz jak najszybciej się skończył. Początek nie wróżył niczego złego. Zbliżaliśmy się w miarę raź- nym krokiem do czoła Baltoro. Wygląda trochę jak ponury uśmiech rekina ludojada. Zębiskami zatopionymi w ołowianym dziś niebie były wieże Trango, czyli pasmo Trango Towers. Przemasze- rowaliśmy ponad tysiąc metrów w pionie i blisko 20 w poziomie. Zegarek wskazał mi, że spaliłem dziś ponad 5600 kalorii. Prócz śniadania (dwa omlety) zjadłem tylko dwa jajka i ciabattę z ser- kiem topionym. W pewnym momencie, kiedy zza chmur wyszło słońce, byłem bliski omdle- nia. Zrobił się nieznośny upał. Aklimatyzacja, a w zasadzie jej brak, dawała o sobie znać. Do- tychczasowe obozy były namiastką dzisiejszego doświadczenia. W Jhola było gorąco, podobnie w Pajiu. W Urdukas nieco inaczej, bo w końcu nie spaliśmy w zaimprowizowanej oazie (drzewa z nasadzeń – lipy, wierzby). Namioty rozstawio- ne między skałami na wąskich półkach. Następ- ną noc mieliśmy spędzić już na lodzie, w Camp Gore II. Ciekawy etap. Niby 300 m wyżej niż Urdukas, ale aby tu dotrzeć, trzeba nieźle lawiro- wać po lodowcu. Ścieżka nie zawsze jest super- widoczna. Próbujemy sami nawigować i general- nie wychodzi to nam całkiem nieźle, ale są takie momenty, że każdy by chciał pójść innym warian- tem. Staramy się jednak nie rozdzielać. Każdego dnia ktoś przechodzi kryzys. Ja męczyłem się wczoraj. Dziś Bodek Leśnodorski. Wysokość, do tego inne jedzenie, inna woda, wysiłek – tysiące kalorii spalanych podczas marszu. To wszystko daje o sobie znać. Nie myślcie, że tylko my sła- biaki. Piotr Snopczyński i Dariusz Załuski też mieli gorsze chwile. Tak tu po prostu jest. Obóz Gore II położony jest u podnóża Maszer- bruma. To siedmiotysięcznik. Zerkaliśmy na nie- go już dziś podczas marszu. Jednak ten etap od- bywał się pod urokiem Gaszerbruma IV, którego idealny stożkowy kształt wyznaczał azymut na- szej trasy. Przepiękna góra. Pokazał nam się też Broad Peak, ale co chwilę niknął w chmurach. – Zupełnie jak w Mordorze – powiedział Bo- dek Leśnodorski, kiedy rano wyszliśmy z namio- tów. Od kilku godzin lało. Ciężko było dospać do pobudki. Śniadanie zaplanowaliśmy na 6.00. O 7.27 już maszerowaliśmy w stronę obozu ba- zowego pod Broad Peakiem. To dwie godziny od naszego docelowego obozu pod Czogori. Chcąc nie chcąc, mija się to miejsce w drodze pod K2. Chmury wisiały kilkadziesiąt, może sto metrów nad naszymi głowami. Deszcz siąpił, mo- mentami przechodził w mżawkę. Etap daleki od rozkoszy. Dotąd pogoda nas rozpieszczała. Go- rąco było na dole, podczas pierwszych dwóch etapów, wzdłuż rzeki. Na lodowcu już lepiej. Czuliśmy chłód, ale szliśmy wciąż na lekko. Upał za to spowalnia. Utrudnia. Mniej dziś piliśmy, siłą rzeczy. W upale opróżniałem trzylitrowy bukłak, musiałem nawet uzupełniać wodą ze strumienia. Dziś piłem po kilka łyków tylko pięć razy. Za to na popasie wypiłem termos (rozmiar idealny 0,7 litra) herbatki z miodem. Posiłek stanowiło jajko i pla- cek z serkami topionymi (happy cow). Jedno
Made with FlippingBook
RkJQdWJsaXNoZXIy NDU4MTI=