NTN Snow & More 2018/2019 nr 1

w Sölden, gdzie moi chłopcy zajęli słabe miejsca. Prasa i te- lewizja nie zostawiła na mnie suchej nitki, twierdząc, że nie mam pojęcia o trenowaniu. Na próżno tłumaczyłem, że do- piero w Alta Badia pokażemy, na co nas stać. Ta nagonka miała również wpływ na morale zawodników, więc przed Alta Badia musiałem coś uczynić, żeby ponownie uwierzyli we mnie i moje metody. Na odprawę przed zawodami ku- piłem sobie nowe spodnie, buty i sweter. Wszystko w na- prawdę świetnym gatunku. Mówi się, że „nie ubiór czyni człowieka”, ale w tym wypadku ten prosty trick zdziałał cuda. Trenerzy innych ekip, zawodnicy, w tym i moi, pa- trzyli na mnie z o wiele większym szacunkiem. Dałem im – przeciwnikom – do myślenia: „może ci Szwajcarzy na- prawdę są mocni?”. Następnego dnia Steve Locher wygrał gigant w Alta Badia, pokonując Alberto Tombę. Od tego momentu przez następne 21 startów w slalomach gigan- tach przynajmniej jeden z wymienionej wcześniej czwór- ki stawał na podium. Jest to do tej pory najlepszy wynik Szwajcarów w zawodach APŚ. Jestem bardzo dumny z tych kilku lat pracy z moimi wspaniałymi chłopakami. Do dziś mamy ze sobą kontakt, tak mocno byliśmy związani. Twoje odejście z pracy w szwajcarskim związku odby- ło się w atmosferze skandalu. Co się wtedy tak napraw- dę wydarzyło? Po kadrze gigancistów prowadziłem zjazdowców, również z sukcesami. W roku 2002 związek narzucił mi w cha- rakterze asystenta Franza Heinzera. Bardzo go szanowa- łem jako wspaniałego i utytułowanego zawodnika, w swo- im czasie wygrywającego zjazdowe klasyki w Kitzbühel i Wengen. Łącznie 45 razy stawał na podium APŚ, w tym 17 na najwyższym. Problem polegał na tym, że związek musiał gdzieś Heinzera umieścić w zamian za jego zasługi. Franz jest introwertykiem i nie bardzo nadaje się do pra- cy w grupie. Trochę nam rozbijał zespół. W wywiadzie dla prasy spytany o współpracę z legendą użyłem niefortunne- go sformułowania, że „nie każdy, kto lubi jeść, musi być od razu dobrym kucharzem”. Rozpętała się burza, gdyż ośmie- liłem się skrytykować bohatera narodowego. Pomimo wy- stosowanych przeprosin zwolniono mnie w trybie natych- miastowym, w trakcie sezonu! Takie środki stosowane są jedynie, jeśli ktoś ukradnie związkowe pieniądze lub skła- da zawodniczkom propozycje seksualne. Do dziś nie mogę w tę historię uwierzyć, ale – stało się… Robi się interesująco. Wygląda na to, że związki w każ- dym kraju są potężnymi instytucjami kierującymi się nie zawsze jasnymi pobudkami. Obecnie mamy problem z Kristoffersenem w Norwegii i Ledecką w Czechach. Wobu przypadkach związki dbają bardziej o swoje dobro niż zawodników. Zaiste ciekawe. Niestety. Związki sportowe to maszynki do robienia pie- niędzy małym wysiłkiem.Wystarczy sprawdzić, jakimi ma- jątkami dysponują działacze sportowi i to zaledwie po kilku latach pracy. Tak jest na całym świecie. Dla mnie zwolnie- nie było ciosem w samo serce. Całe moje dorosłe życie po- święciłem narciarstwu, zaniedbując często sferę prywatną. Przez kilka następnych lat trenowałem młodzież w klu- bach i kadrach regionalnych. Ale często nie ma tego złe- go… W roku 2007 spotkałem bardzo charyzmatycznego młodego człowieka, który po kilkunastu minutach rozmo- wy zaproponował mi pracę. Był to Bode Miller. Zostałem jego trzecim trenerem od konkurencji szybkościowych. Trzeba wiedzieć, że obraz, jaki znamy z mediów, całkowicie wypacza prawdziwy charakter zawodników. Bode Miller, który pochodzi praktycznie z amerykańskiej dziczy, jest tego najlepszym przykładem. Miller to najcieplejszy i naj- milszy facet, jakiego w życiu poznałem. Ma absolutnie go- łębie serce. Wśród przyjaciół i dobrych znajomych jest na- prawdę sobą. Obraz zmienia się diametralnie, kiedy ścigają go media. Kiedy czuje się zagrożony w swojej prywatności, Bode zamyka się w sobie, co wiele osób odczytuje jako aro- gancję. On zachowuje się dokładnie odwrotnie niż gwiaz- dy APŚ Lindsey Vonn i Lara Gut. Obie są zamkniętymi w sobie introwertyczkami o trudnych charakterach. Kiedy jednak pojawiają się media, obie przyklejają do twarzy wy- uczone przez speców od wizerunku uśmiechy. Wiele osób daje się na to nabrać. Z Bodem mieliśmy wspaniały czas… W 2008 roku na 20 minut przed startem wWengen przyła- pałem go na jedzeniu frytek z ketchupem. Nie zareagowa- łem.Wiedziałem, że dla niego dobry humor jest ważniejszy niż surowa dieta i jeśli te frytki miały go uczynić szczęśli- wym przed startem, to czemu nie? Czy to nie właśnie po tych zawodach Bode pocałował cię w blasku fleszy tuż po wygranej? Dokładnie… To jednak nie miało nic wspólnego z fryt- kami. Na trasie w Wengen jest jedno miejsce pomiędzy Kernen-S i Haneggschuss, którego nie pokazują nawet w telewizji. Jest płasko i w zasadzie nic się nie dzieje, ale obierając złą taktykę, można tam przegrać zawody. Na kil- kanaście minut przed startem byłem akurat w tym miej- scu i zobaczyłem, że trasa po nocnym opadzie jest wolna od świeżego śniegu jedynie po wewnętrznej. Natychmiast chwyciłem za radiotelefon i podałem do Millera: „na tym odcinku nie jedź najszybszą, tylko najciaśniejszą z możli- wych linii”. Bode w pełni mi zaufał, wygrał i stąd ten po- całunek w policzek. To był jedyny raz w życiu, kiedy byłem pocałowany przez mężczyznę i będę pamiętał to wydarze- nie do ostatnich chwil. Bode Miller to wspaniały człowiek, który nie wstydzi się swoich uczuć. Jeden z niewielu od po- czątku do końca prawdziwych ludzi w tym biznesie. No dobrze, ale jak wyglądały treningi z tak świetnymi za- wodnikami? Uczyłeś ich techniki? Oczywiście, że nie. Zawodnik na pewnym poziomie jest zawsze lepszy technicznie od swojego trenera. On po pro- stu czuje, czy pojechał dobrze, czy nie. Praca na poziomie APŚ polega wyłącznie na wyłapywaniu małych błędów, może jakichś przyzwyczajeń z przeszłości, które powodują, że zawodnik jest słabszy lub często wypada. Najważniejsza jest jednak strona mentalna. Choć wydaje się to absurdal- ne, czołowi zawodnicy potrzebują dużego wsparcia. Ważne jest też rozsądne gospodarowanie siłami. Kiedy trenowałem szwajcarskich gigancistów, harowaliśmy jak woły w okre- sie przygotowawczym. Kiedy zaczynały się starty, trenowa- liśmy raczej mało. Chciałem, żeby byli głodni jazdy na nar- tach, a nie zdemotywowani ciągłym staniem na deskach.To się dobrze sprawdzało, w końcu wszyscy jesteśmy entuzja- stami narciarstwa. 37

RkJQdWJsaXNoZXIy NDU4MTI=