Za nami niezwykłe zawody. W Alta Badia w poniedziałek panowie pojechali równoległy gigant. Panie ścigały się w Courchevel we wtorek i środę.
Zacznijmy od pań. Wtorkowe zawody na tradycyjnej dla APŚ, wymagającej trasie w Courchevel potwierdziły, że w tym sezonie na trasach giganta „rządzi” zaledwie kilka zawodniczek. Niespodzianki nie było i pierwsze miejsce zgarnęła Mikaela Shiffrin. Tessa Worley zameldowała się na drugim, a Manuela Mölgg na trzecim miejscu. W czołówce zabrakło jedynie jednej z faworytek, czyli Viktorii Rebensburg, która skończyła zaledwie z czternastym czasem.
W środę rozegrano slalom równoległy w bardzo ciekawej formule. Najpierw o 13.00 panie pojechały przejazd eliminacyjny, na podstawie którego trzydzieści dwie z nich zakwalifikowano do wieczornego finału. Eliminacje zwyciężyła ponownie Shiffrin, co oczywiście zaskoczeniem nie jest. Na miejscu drugim znalazła się za to Erin Mielzynski, która do tej pory formą nie błyszczała. Z naszego punktu widzenia eliminacje przyniosły wiele radości. Maryna Gąsienica Daniel zajęła w nich bowiem bardzo dobre dwudzieste miejsce i to po znakomitej jeździe. Wieczorny slalom równoległy ustawiony z podwójnych, gigantowych znaków wymagał zgoła innej techniki radzenia sobie z tyczkami. Organizatorzy ustawili wymagającą, dość krętą trasę na około 20 sekund jazdy. To nie City Event, gdzie czasy oscylowały w granicach kilkunastu sekund. Maryna w swoim pierwszym starcie w slalomie równoległym musiała zmierzyć się z jedną z faworytek – Petrą Vlhovą ze Słowacji. Przegrała, ale po bardzo ładnej walce, pokazując dobre narciarstwo i mnóstwo zaangażowania. Jej czas był na tyle dobry, że ostatecznie nasza zawodniczka zdobyła miejsce siedemnaste i punkty APŚ. To ta pierwsza niespodzianka. Brawo i oby tak dalej!
W wielkim finale spotkały się faworytki, czyli Shiffrin z Vlhovą. Było na co popatrzeć, gdyż nieco zmęczone już sześcioma przejazdami panie pokazały wspaniałe widowisko. Przez pewien czas wydawało się, że Petra da radę, jednak w samej końcówce Shiffrin docisnęła gaz i wygrała o zaledwie 0,04 sekundy. Normalnie dreszczowiec.
Poniedziałkowy, równoległy gigant panów na nieco bardziej krętej niż w ubiegłym roku trasie wygrał za to Mats Olsson ze Szwecji, pokonując w finale Henrika Kristoffersena, a wcześniej w półfinale Marcela Hirschera. Nie ma co, należało mu się to pierwsze zwycięstwo. To ta druga (a właściwie chronologicznie pierwsza) niespodzianka.
Przed Świętami panowie pojadą jeszcze slalom w Madonna di Campiglio, a tuż po konkurencje szybkościowe w Bormio. Panie pauzują „aż” do 28.12, kiedy to zostanie rozegrany kolejny gigant w Lienzu.