Wszystko zaczęło się na początku października 2019 roku, kiedy redaktor Szypliński zapytał czy nie chciałbym z nim jechać na tydzień do stolicy Tyrolu na takie „igrzyska dla mastersów”. Mimo że kompletnie nie wiedziałem o co chodzi, to długo się nie zastanawiałem. Byłem już co prawda wstępnie umówiony na wyjazd szkoleniowy, a w ramach tych igrzysk nie było rozgrywanej żadnej dyscypliny, w której czułbym się pewnie. Uznałem jednak, że jest to propozycja z tych „nie do odrzucenia”. Tydzień w Innsbrucku, który znam głównie z odwiedzin w sklepie Burtona i przejazdów w góry. Miasto, które super mi się kojarzy, m.in. z podróży rowerowej wzdłuż Innu. Do tego rywalizacja, przygoda, no i oczywiście igrzyska! Byłbym głupcem gdybym z propozycji nie skorzystał.
Gdy emocje trochę opadły i Michał poprosił mnie abym zapisał się na zawody w narciarstwie alpejskim i narciarskim biegu na orientację (w tych dyscyplinach obaj mamy największe doświadczenie, a przykładowo w skokach narciarskich moglibyśmy wypaść blado) zacząłem się trochę interesować na co właściwie się porwałem. WWMG to zawody dla sportowców (byłych zawodowców, ale też amatorów) powyżej 30. roku życia. W Innsbrucku zaplanowano rywalizację w 12 dyscyplinach: narciarstwie alpejskim, skialpinizmie, łyżwiarstwie figurowym, łyżwiarstwie szybkim, hokeju, short tracku, curlingu, narciarstwie biegowym, biathlonie, kombinacji norweskiej, skokach narciarskich, oraz w narciarskim biegu na orientację. Impreza, mimo że otwarta dla każdego (wystarczy mieć skończone 30 lat i opłacić wpisowe), objęta jest patronatem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego. A zatem: sport, rywalizacja, przygoda, prawie igrzyska, a na dodatek to wszystko w Innsbrucku, który sam w sobie jest super. Ekstra!
Jak to wszystko będzie wyglądało?
Nie mogłem doczekać się rozpoczęcia. Zastanawiałem się jak będzie wyglądać ceremonia otwarcia, czy będzie jakaś parada, kogo spotkam, co będzie w pakiecie startowym, jak pójdzie mi jazda na nartach, czy poza mną na nartach będzie ktoś bez gumy… Zapisałem się na kurs pomocnika instruktora w grudniu, aby zjechać choć kilka razy slalom, tak aby móc w nim wystartować i się nie zabić. Zainwestowałem w gardy, wypożyczyłem porządne narty, kupiłem narty biegowe niezbędne do startu w ski orienteeringu – przygotowałem się na tyle, na ile mogłem.
Do Innsbrucka przyjechaliśmy w dniu otwarcia. Na początek chcieliśmy załatwić wszystko co obowiązkowe, aby mieć formalności z głowy. Dojeżdżając do Olympiahalle, będącego centrum akredytacji, informacji, ale także sportów rozgrywanych na lodzie, widzimy mnóstwo flag z logo WWMG. Coraz bardziej czuć atmosferę wielkiego, sportowego święta. Odbieramy akredytację, identyfikator uczestnika oraz pakiet powitalny, tj. plecak oraz pakiet ulotek i materiałów promocyjnych partnerów, a także talon na grzane wino – do odebrania podczas rozpoczęcia imprezy.
Zameldowanie w hotelu, rozpakowanie sprzętu, krótka drzemka i jedziemy na ceremonię otwarcia. Wiemy, że zacznie się ona od parady sportowców – punkt zbiórki oddalony jest o niecały kilometr od rynku, który przez kolejny tydzień będzie centrum nie tylko Innsbrucka ale także najważniejszych wydarzeń tego sportowego święta. Wszyscy uczestnicy zostają podzieleni na grupy w zależności od uprawianej dyscypliny. Każdą z nich prowadzi „flagowy”, tj. wolontariusz trzymający symbol danej konkurencji. Te grupy są z kolei dobrane w trzy większe pochody, a każdy z nich prowadzi orkiestra dęta. Wielu mieszkańców pozdrawia nas, macha, robi zdjęcia. Bardzo fajna atmosfera, wszyscy się cieszą, odwzajemniają pozdrowienia. W tym wesołym korowodzie docieramy na główny rynek miasta, gdzie jesteśmy witani przez osoby prowadzące uroczystość i oficjeli. Żadnych fajerwerków. Atmosfera super, ale liczyłem trochę na pokaz w stylu igrzysk olimpijskich. Żal też nieco, że podzielono nas na dyscypliny, a nie narodowości. Ponieważ w WWMG może wystartować każdy, zgłoszenia są indywidualne, w żaden sposób nie koordynowane, np. przez narodowe komitety olimpijskie. Myślę, że sprzyjałoby to integracji, super byłoby także wiedzieć, np. w jakich dyscyplinach startują Polacy, czy przyjechali reprezentanci jakichś egzotycznych jak na sporty zimowe krajów, jak na przykład Egiptu. Nie czekamy na wszystkie przemówienia. Zmęczeni trudem podróży i poprzedzających dni, wracamy do hotelu wyspać się przed slalomem.
Konkurencje alpejskie na legendarnej górze Patscherkofel
Wszystkie konkurencje w narciarstwie alpejskim rozegrane zostały na Patscherkofel. To legendarna góra, położona 15 minut drogi od centrum Innsbrucka. Można dostać się tam autobusem miejskim z centrum miasta (uchwyty do trzymania się w autobusie zrobione są z rączek od kijów narciarskich). Tutaj podczas igrzysk olimpijskich w 1964 i 1976 rozgrywano bieg zjazdowy. Szczególnie pasjonujący był ten z 1976, kiedy jadący bardzo ryzykownie Franz Klammer, ku uciesze gospodarzy, zdobył złoto wyprzedzając o 0,33 sek. Szwajcara Bernharda Russiego. W 2020 roku rywalizacja na tej arenie podczas zawodów mastersów zaczęła się jeszcze przed ceremonią otwarcia. Rozegrano WWMG Race, czyli coś pomiędzy slalomem, a gigantem. Takie zawody-rozpoznanie. Medale zdobyli reprezentujący Polskę w kategorii M35 Jakub Gajewski-Głodek oraz Grzegorz Kurek – odpowiednio drugie i trzecie miejsce.
My kolejnego dnia przy dolnej stacji gondoli meldujemy się na tyle wcześnie, aby zdążyć odebrać skipassy i numery startowe, oraz wyrobić się na oglądanie trasy. Ta wydaje mi się być trudna, ale doświadczenia mam żadne. Jest bardzo twardo, tyczki ustawione są ciasno. Są także dosyć mocno rozstawione – trzeba będzie się uwijać! Dodatkowo jest ich naprawdę sporo! Moje obawy potwierdzają inni – wszyscy przyznają, że nie są to warunki jak na pucharze krecika, ale co najmniej jak na Pucharze Europy, jeśli nie świata. No cóż – będę walczył! Tak jak się spodziewałem, nie widzę nikogo, kto nie byłby w gumie. Ale z drugiej strony atmosfera jest bardzo fajna i raczej luźna. Każdy na pewno chce wypaść jak najlepiej i oczywiście trochę się stresuje, ale mało kto szczotkuje sprzęt, czy używa finiszy… Oddaję „dwa równe skoki” i plan minimum, tj. ukończenie zawodów jest zrealizowany. Nawet z nawiązką! Kilka osób wypada z trasy i ostatecznie na siedem sklasyfikowanych osób jestem czwarty w mojej grupie wiekowej! Otarłem się o podium – ekstra! Polakom idzie w ogóle bardzo dobrze. Medale zdobywają: Jan Sołtys (3. miejsce M30, Jakub Gajewski-Głodek (1. miejsce M35), Grzegorz Kurek (3. miejsce M35) Grzegorz Majcher (3. miejsce M40).
Kolejny dzień to zawody w slalomie gigancie, rozgrywane przy pięknej, słonecznej pogodzie. W tej konkurencji rywali było więcej, a zatem trudniej było o dobre wyniki. Mieliśmy tylko po jednym przejeździe, aby zaprezentować pełnię swoich możliwości. Stok wciąż był twardy jak beton, ale ustawienie tyczek znacznie bardziej ludzkie. Gigant jechało się po prostu łatwiej, przyjemniej. Ostatniego dnia zmagań miał odbyć się supergigant, ale z powodu trudnych warunków, tj. braku wystarczającej ilości śniegu, organizatorzy zdecydowali się rozegrać jeszcze jeden gigant.
Spotkało się to z dużą złością zawodników, którzy przejechali do stolicy Tyrolu specjalnie na zawody w konkurencji szybkościowej. Dziwne, że decyzja została podana publicznie zaledwie dzień przed planowanym terminem rozegrania. Przecież od co najmniej tygodnia wiadomo było, że śniegu nie ma wystarczająco dużo… No ale cóż – to, co dla jednych było informacją złą, dla nas było bardzo dobrą. Okazało się, że możemy mieć o jeden start więcej i postarać się poprawić nasze wyniki. Tak też się stało, głównie z powodu mniejszej konkurencji – część osób musiała wyjechać i nie mogła dostosować swoich planów do zmian zaproponowanych przez organizatorów. Mimo tego udało mi się poprawić czas o około 3 sekundy, z czego byłem bardzo zadowolony. Zadowolony był też z pewnością Grzegorz Kurek, który w swojej kategorii (M35) zdobył brązowy medal. Był to jedyny krążek, który reprezentanci naszego kraju zdobyli w slalomie gigancie.
Sport dla twardzieli
Zaraz po przejeździe kierujemy się prosto do auta i pędzimy do Seefeld. Tam odbędą się testowe zawody w ski-orienteeringu. Okazja do zrobienia rozpoznania – zapoznania się ze sprzętem, terenem i procedurami. Zdziwienie spore, bo spodziewaliśmy się przygotowanych tras, jak do narciarstwa biegowego, a wyścig testowy odbywa się w lesie, na bardzo wąskich ścieżkach, gdzie śniegu jak na lekarstwo. Jakieś korzenie, nierówności, patyki, gałęzie! Bardzo strome zjazdy i podbiegi.
To nie tak miało być! Spodziewaliśmy się szerokich, równych jak stół tras. Nie wygląda to obiecująco – dla mnie, debiutującego na łyżwie biegowego żółtodzioba wygląda to wręcz przerażająco. Choć z drugiej strony, tak naprawdę poza tym, że nie jest płasko to warunki są nam dobrze znane z naszego, mazowieckiego podwórka. Jan Cegiełka w ostatnich latach, gdy zimy były słabiutkie, często organizował eliminacje zawodów na orientację, gdy tylko ledwo przyprószyło i biegaliśmy po patykach, piachu i korzeniach… Z nadzieją dopatrujemy się w tym naszych szans na zyskanie przewagi nad rywalami. Już wkrótce przekonamy się jak bardzo jesteśmy w błędzie…
W środę około 15 zaczynamy zmagania na dystansie krótkim. Meldujemy się w Seefeld odpowiednio wcześnie, aby znaleźć start. Tutaj warto wspomnieć jak pięknym miejscem jest Seefeld. Jest to prawdziwa arena sportów zimowych. Światowej klasy trasy do biegów narciarskich, skocznie narciarskie, bardzo przyjemnie wyglądające stoki (nie mieliśmy okazji wypróbować), stadion biathlonowy, a dookoła wspaniałe góry. Świetne jest to, że jest tam rozgrywanych tyle konkurencji w ramach WWMG. W przeciwieństwie do zawodów na Patscherkofel, tutaj czuć smak rywalizacji – wszędzie sportowcy w trykotach startowych, cały czas coś się dzieje, nieustannie słychać z megafonów informacje o wynikach i wydarzeniach. Rewelacja! Czujemy, że uczestniczymy w wydarzeniu wyjątkowym. Chyba trochę się w tym zapominamy, bo my – mistrzowie orientacji, mamy spory problem, aby znaleźć miejsce naszego startu. Na szczęście udaje się. Minimalnie spóźnieni względem naszego planu, przebieramy się i po około piętnastominutowym spacerze pod górkę znajdujemy się w strefie startowej, w lesie, na wąskiej ścieżce, gdzie jak powiedział Michał:
jestem, mam wrażenie w miejscu, w którym nie powinno nas być, bo tutaj takich przypadkowych osób jak my nie ma…
Rzeczywiście – widać, że wszyscy pozostali wiedzą co robią. Jak przygotować mapnik, jak się ustawić, wiedzą co za chwilę będzie się działo. My postaraliśmy się zrobić dobre wrażenie. Dla mnie szczególnie trudne były zjazdy, zwłaszcza że poprzedniego dnia gdy oswajałem się z biegówkami wybiłem sobie kciuka. Warunki były ekstremalne – bardzo strome i wąskie ścieżki, niesamowite tempo. Dostaliśmy chyba nawet większe lanie, niż mongolscy hokeiści, o których za chwilę…
Ski orienteering to wyjątkowo wymagająca dyscyplina. Trzeba mieć końskie zdrowie, super orientację w terenie i świetne umiejętności poruszania się na nartach biegowych. To nie było zwykłe, radosne szukanie lampioników w lesie. To była masakra. Wpadłem do rzeki, obiłem tyłek, dobiłem bolący już palec, a całość zajęła mi trzykrotnie więcej czasu niż zwycięzcy…
Tańczyć na lodzie każdy może
Kolejny dzień to dla nas dzień wolny od rywalizacji. Czas na odespanie, zrobienie zakupów, odpisanie na maile, itp. Wieczorem idziemy zobaczyć co dzieje się na lodzie w Olympiahalle. W hokeja grają drużyny mężczyzn 50 plus. Wybieramy konfrontację Mongolii z resztą świata. Organizatorzy z powodu braku zgłoszeń całych zespołów z danego kraju, pozwolili na zgłoszenia indywidualne i tworzyli z nich drużyny. Mongołom akurat udało się zebrać zespół, co naprawdę warto uszanować. Był trener, kibice… Oglądaliśmy zatem spotkanie Nomads Mongolia kontra Thunder Bay Thunders. Mongołowie dostali tęgie lanie.
Następnie poszliśmy podziwiać panie rywalizujące w jeździe figurowej. Dynamika spotkań nie przypominała mi nic, a nic poziomu igrzysk (a zazwyczaj tylko wtedy oglądam tę dyscyplinę), ale prezencja miała w sobie dużo wdzięku. Panie wykonywały proste ewolucje, ale wszystko było zgrane z podkładem muzycznym i okraszone typowym dla tej konkurencji „cekinowym” wdziękiem. Bardzo przyjemnie się to oglądało, ale czasu wolnego mało – kolejnego dnia czekał nas długi dystans w narciarskim biegu na orientację. Poszliśmy zatem zobaczyć jeszcze zmagania w łyżwiarstwie szybkim. Tam ścigały się chyba akurat panie z kategorii W65. Nuda, nuda i jeszcze raz nuda. Jak karuzela na odpuście w miejscowej parafii. Fajnie się kręci, ale nic się nie dzieje. Ludzie jeździli sobie w kółko, jak na Stegnach, z tym że na dwóch zewnętrznych torach jakby szybciej i na poważnie. Szczerze mówiąc – nic specjalnego.
Natomiast, podobnie jak w przypadku wszystkich wydarzeń towarzyszących WWMG świetna była atmosfera i podglądanie seniorów. Świetnie wyglądali panowie „grzejący się” do swoich startów na rowerach stacjonarnych. Miło było patrzeć jak partner pewnej starszej zawodniczki, przechadzał się wokół lodowiska i za każdym razem gdy ta go mijała gorąco i głośno ją dopingował.
Innsbruck – fajnie musi się tu mieszkać
Tutaj chciałbym wspomnieć jak świetnym miejscem do uprawiania sportów jest Innsbruck. Patrząc na tor do łyżwiarstwa szybkiego uświadomiłem sobie, że w odległości pięciu minut spaceru mam do dyspozycji dwa inne lodowiska, kilka boisk piłkarskich, korty tenisowe, boiska do koszykówki. Patrzę w lewo – Patscherkofel, do którego mogę dojechać sprawnie miejskim autobusem. Patrzę w prawo – skocznia narciarska, gdzie rozgrywany jest jeden z konkursów turnieju czterech skoczni. Za mną góry, gdzie także dojadę autobusem i mogę jeździć na nartach. Raj dla sportowców!
Impreza w Innsbrucku jest bardzo dobrze zorganizowana, widać że w wydarzenie jest zaangażowana cała masa wolontariuszy. Organizatorzy postarali się, wiedząc że nie samym sportem człowiek żyje i przyogotowali liczne atrakcje. Prawie codziennie jest jakiś koncert, albo impreza. Wieczorek w kasynie, impreza w sklepie Rossignola, uroczysta kolacja dla chętnych… Możliwości nie brakuje i nawet osoby towarzyszące sportowcom mogą wypełnić sobie czas. No ale wróćmy do sportu.
Dla nas kolejne dni skoncentrowane są na tym, jak wyjść z twarzą ze startów w ski orienteeringu. Wiemy, że szans na nawiązanie rywalizacji z pozostałymi zawodnikami nie mamy. Nawet pomimo gorącego dopingu płynącego z Polski. Skupiamy się na tym, jak ograniczyć rozmiar porażki. Niestety dystans długi ponownie pokazuje nam, gdzie nasze miejsce. Stanimir Belomazhev – bułgarski zawodnik ze ścisłej, światowej czołówki pokonuje trasę w godzinę i sześć minut. Nam zajmuje to troszkę ponad trzy godziny! Co ciekawe, pomiędzy mną a Michałem jest tylko 13 sekund różnicy! Poziom równy, ale fatalny. Bardzo, bardzo wymagająca konkurencja. Przemierzamy po lasach prawie 20 kilometrów, pokonując przy tym ponad 500 metrów przewyższeń. Rozemocjonowani analizujemy gdzie każdy z nas stracił najwięcej czasu i jakie mieliśmy międzyczasy. Mordęga, ale świetna przygoda.
Po kolejnym dniu przerwy i regeneracji startujemy na dystansie średnim. To ostatni akcent naszych występów na tych zawodach. Widać, że zbieramy doświadczenie, bo dystans do najgorszych z najlepszych się zmniejsza. Zadowoleni kończymy nasze zmagania w Innsbrucku. Sześć dni startów w ciągu ośmiu dni dało nam trochę w kość, ale jesteśmy bardzo szczęśliwi. Niesamowicie dużo wydarzyło się w tym czasie i były to właściwie same miłe wydarzenia.
Czy warto wybrać się na Winter World Masters Games? Start jest teoretycznie drogi. Uczestnictwo w rywalizacji w narciarstwie alpejskim to koszt około 200 €. Z jednej strony dużo. Z drugiej jednak w pakiecie startowym otrzymujemy nawet 4 dni świetnej rywalizacji zorganizowane na poziomie Pucharu Świata. Sam czterodniowy skipass potrafi kosztować prawie tyle, ale oczywiście wciąż jest to spora kwota. Myślę, że mimo wszystko koszt może być jedynym (i to słabym) argumentem przeciw wybraniu się na takie zawody. Bo poza tym, jak już wspomniałem, przez te dni czujemy się jak sportowcy wyjątkowi. Atmosfera jest świetna! Jest to jeden z głównych motywów by w tym uczestniczyć. To sama przyjemność oglądać tak zadowolonych, nie bójmy się tego powiedzieć, staruszków. No i głupio jest narzekać, że „poszedłbym szybciej ale coś mnie bolą plecy”, gdy obok stoi uśmiechnięty od ucha do ucha siedemdziesięcioletni zawodnik.
Do tego akredytacja, która daje darmowy wstęp na praktycznie wszystkie wydarzenia związane z tym sportowym świętem – koncerty, zawody, itd. No i na końcu Innsbruck. Miasto dla nas – narciarzy z Polski – głównie tranzytowe, leżące na szlaku do Włoch, ale miasto, w którym miło spędzić trochę czasu. Dookoła piękne góry, urocze centrum, czysta rzeka i sportowa atmosfera.
Nie wiadomo wciąż czy, gdzie i kiedy odbędzie się następna edycja WWMG. Plotek słyszeliśmy sporo. Jedni twierdzili, że już za dwa lata, inni mówili o czterech. Nowa Zelandia, Australia, Włochy, Rosja, chyba nawet Kanada – o lokalizacji też ciężko powiedzieć w tej chwili coś pewnego, bo słyszeliśmy różne plotki. Z pewnością jednak mogę powiedzieć już teraz, że jeżeli takie zawody będą rozgrywane w Europie to z wielką chęcią wezmę w nich udział.
Pragniemy bardzo podziękować Maksymilianowi Śpiewakowi ze sklepu Windsport w Krakowie oraz Jackowi Mieszczakowi ze Ski Race Center w Pruszkowie za wyposażenie nas w fenomenalne narty do slalomu i giganta. Największe ukłony ślemy w stronę Kasi Gaczorek z biura promocji Tyrolu, za możliwość uczestnictwa w Winter World Masters Games Innsbruck 2020, dzięki czemu możemy rozsławić jej świetność na łamach NTN Snow & More.